Razem z Chesterem, Mikiem i Irminą czekaliśmy, aż będziemy mogli wejść do środka.
Wiedziałam, że Shinoda zabierze Chestera ze sobą. Oni wydają się być jak papużki nierozłączki. Chester niekoniecznie wydaje się być pewny co do tych decyzji, ale mimo wszystko jedzie z nami.
- Lee, moja droga. - Na horyzoncie zobaczyłam Diego. Wspaniały facet, który jest mistrzem w organizacji wyścigów i walk.
- Skarbie, jak się długo nie widzieliśmy? - Wpadłam mu w ramiona, a później namiętnie pocałowałam. Spike zacisnął pięści.
- To będzie walka roku. Przyjechali mistrzowie, obstawiasz?
- Tak. Słyszałam, że macie nowego.
- Tak. Nie radzę na niego stawiać. Wygląda cienko.
- Stawiam, ćwierć miliona na jego wygraną.
- Dobrze usłyszałem, że tyle?
- Tak. Niech młody, pozna moją hojność.
- Zapewne pozna. Finalizacji dokonamy za kilka minut. Idę wszytko sprawdzić.
- Jasne. Do zobaczenia. - Diego odszedł, a chłopaki patrzyli na mnie z nieodgadnionymi wyrazami twarzy.
- Ile postawiłaś? Chcesz się wykończyć?
- Mike, wiem co robię. Czas was oprowadzić i zaznajomić z otoczeniem. Chodźcie.
Ruszyliśmy do wejścia. Ir znalazła sobie już gacha do zabawy. Widocznie facet jest dziany. Och, jaka ona jest łatwa.
- A więc. Wszystkie laski, które ubrane są w miniówki to tanie panienki do przelecenia. Bierzesz którą chcesz i jak chcesz. Dziewczyny, które kręcą się przy szybkich wozach to kobiety szukające naiwnych i bogatych. Lecą na kasę. Mają jedną zasadę - jeśli nie masz sportowego wózka, masy kasy i nie pokazujesz tego, to nie masz u nich szans. Kolejna sprawa, dziewczyny w bojówkach są nie do zabawy i to one dominują. Jeśli któraś się zainteresuje wami, to macie zdać się na mnie. Jesteście do mojej dyspozycji. Facet przy czarnym Mitsubishi, w blond włosach to jeden z najlepszych w obstawach ulicznych. Nie wdajcie się z nim w żadne dyskusje i omijajcie szerokim łukiem. Po lewej stronie, znajduje się ośmiu bokserów, którzy dziś walczą. Ja obstawiłam na tego bruneta z wielkim smokiem na ramieniu.
- Skąd to wszystko wiesz?
- Nie pierwszy i nie ostatni raz jestem w takim miejscu, Chez. Większość ludzi obraca się w tym samym składzie i nie zmieniają się zasady. Na koniec, gdyby gliny zrobiły wjazd, macie spieprzać. Nawet jak będą strzelać ostrzegawczo to wiejcie. - Popatrzyłam na Mike'a, który znów zacisnął dłonie w pięść. - Auto, którym odjedziemy w razie gdyby, czeka przy zachodniej bramie. Tam macie się udać i nie czekać na mnie. Po prostu jechać.
- A co z tobą? - Odezwał się Shinoda. Nie chciał, aby coś mi się stało. Martwi się, co jest kompletnym absurdem.
- Ja na tym terenie jestem bezpieczna. Nikt i nic mnie nie pokona. Czy wszystko jasne? - Przytaknęli.
Ruszyliśmy do Diego, aby sfinalizować moją obstawkę. Wpłaciłam najwięcej na Anarchistę, a reszta wybierała mistrzów. Już niebawem się to zmieni.
W tłumie dostrzegłam Simona oraz Ricka, którzy właśnie zajmowali miejsca przy prowizorycznym ringu. Postanowiłam, że usiądę obok nich. Chcę pogadać z Simonem.
- Witaj, kochanie. - Obok nigdzie nie było wolnego miejsca, więc usiadłam mu na kolanach. Panowie zrobili zdziwioną minę.
- Czego chcesz?
- Przeprosić, Simon. Wygrałam uczciwie zakład. Muszę powiedzieć, że Honda sprawuje się znakomicie i chętnie zabrałabym cię na wycieczkę.
- Coś kombinujesz? - Był podejrzliwy. Czy ja wyglądam na taką, która cholernie lubi knuć i wrabiać ludzi? Tak, jestem taka i wyglądam na taką.
- Nie. Jestem otwarta, chcę się z tobą wybrać na przejażdżkę. Możemy się pościgać, jeśli tego chcesz. Możesz jechać Hondą, ja wezmę Kawasaki.
- Jesteś pewna, że nie masz zamiaru mieszać?
- Kochanie, to tylko nic nie zobowiązujące spotkanie. Jeśli jednak się boisz, to nic to nie poradzę. A ty, Rick, czy chciałbyś się ze mną przejechać?
Teraz usiadłam na jego kolanach. Simon był wkurzony. Proponowałam, ale się nie zgodził.
- Jesteś szybka w zmianie facetów. Wybacz, ale nie jestem zainteresowany.
- Jesteś pewien? - Szepnęłam mu do ucha, a dłonią zjechałam na jego krocze. Był już twardy. - Kłamczuch z ciebie.
Aby uwieńczyć cały pokaz, bardzo namiętnie go pocałowałam. Był zaskoczony, ale tylko przez chwilę.
- Kiedy i gdzie? - Zapytał po chwili.
- Jutro mam wolne i chętnie wykorzystam wieczór i noc. Ty ustal miejsce.
- Jutro jest zajęta. - Simon uległ. Dlaczego chcę się z nim bawić? Podobno mają jakiś znakomity plan, a jeśli dowiem się szczegółów to szybciej wrócę do Rosji.
- Tak jest, szefie. - Odparł podirytowany Rick.
- Odbijemy to sobie w przyszłości, kochanie. - Uśmiechnęłam się. W tłumie odszukałam Shinode z Benningtonem. Patrzyli na mnie z mordem w oczach. Nie wiem, o co im chodzi. Nie jestem ani z jednym, ani z drugim. Czuję coś do obu, ale nie pokażę im tego. Nie chcę im niszczyć tego życia.
W domu znowu będzie dym. Znów będzie krzyczał na mnie i znów nie napisze mi dobrej recenzji. Jak ja nienawidzę być na cenzurowanym. To wszystko zależy od niego. Jeśli będzie chciał mnie zatrzymać przy sobie, to ciągle będzie pisał złe raporty.
Zaczęła się walka. Obserwowałam to z zaciekawieniem. Byłam na setkach walk w ciągu mojego życia z Alex'em, ale nigdy na tak dobrej walce. Bardzo wyrównana, pełna akcji. Po prostu cudowna. Wszyscy się obawiali przegranej, nawet mi udzielił się lekki strach, kiedy Anarchista otrzymał mocny cios. Walki uliczne to nie przelewki. To walka na gołe pięści i porządne straty na zdrowiu.
- Kto jest twoim faworytem? - Zapytałam Simona, który równie mocno przeżywał każde złe posunięcie przeciwników.
- Ten z tatuażem smoka na ramieniu. A twój?
- Również ten. Postawiłam na niego ćwierć miliona.
- Aż tak lubisz szastać pieniędzmi?
- Jestem do tego przyzwyczajona. Nigdy nie zaznałam biedy. Mój mąż zapewniał mi bieżącą kasę, którą mogłam wydawać jak mi się żywnie podoba.
- Masz męża?
- Miałam. Nie żyje. Nie rozmawiajmy o tym. Gdzie mnie zabierasz jutro?
- Do mnie. Nie wypuszczę cię przez całą noc.
- Zaczynam się bać, a jednocześnie tak cholernie mnie to podnieca. - Wyszeptałam mu do ucha. Przez całą noc go rozpracuje. Dowiem się wszystkiego. Przynajmniej mam nadzieję, że się nie zmienił przez ten rok. Zawsze mogłam wyciągać od niego wszelkie informacje, których potrzebowałam.
- A może porwę cię już dziś?
- Bardzo miła propozycja, ale dziś nie mogę. Jutro pokarzę ci pazurki, kocie.
- Jestem już taki gotowy, że będę musiał załatwić sobie jakieś panienki. Jedna może nie wystarczyć.
- Ja ci wystarczę w zupełności. Pokażę ci rozkosze, których nigdy nie doznałeś.
Wstałam z jego kolan i ruszyłam w tłum. On na odchodne mnie klepnął w tyłek. To całkiem w jego stylu.
Podeszłam do Linkinów. Nadal im nie przeszło i byli na mnie wściekli. Och, to już zaczyna robić się nudne. Ta ich zazdrość doprowadza mnie do szału. Najchętniej każdemu z nich bym jakoś dokopała, aby odpieprzyli się raz na zawsze. Jednak nie mogę zbytnio podpadać Shinodzie.
- Jak wam się podoba nocne życie ulic?
- Byłoby lepsze, gdybyś się nie miziała z jakimiś gachami! - Warknął Mike. Ludzie, on na mnie warczy!
- Och, umówiłam się z Simonem na jutrzejszy wieczór. Wy macie jakiś tam spotkanie, więc nie chcę siedzieć sama.
- Mógłbym się tobą zająć, maleńka. - Chester objął mnie ramieniem i groźnie łypnął na Mike'a.
- Chłopcy, nie jestem wami zainteresowana. Chez, ty jesteś jedynie bardzo zboczonym kolegą, a Mike to mój kuzyn. Wybacz, wolę inne towarzystwo.
- Jako jedyna kobieta mi ciągle odmawiasz. Nie umiem tego pojąć nawet teraz. Dostaję od ciebie kosz za koszem.
- To twój, a nie mój problem.
Rozgrywała się właśnie finalna walka. Anarchista wygrywał. Już kilka ciosów do wygranej. Mistrz zaczął pokazywać na co go stać. Nie, nie mogę przegrać aż tyle.
- Daj z siebie wszystko, no na co czekasz?! - Mówiłam sama do siebie. Niech tylko spróbuje przegrać.
Nerwowo wyczekiwałam końca wali. Szli równo i żaden nie chciał ustąpić. Teraz już skończyła się zwykła walka, a zaczęła się bitwa o wszystko. Panowie nie szczędzili agresji na swojego przeciwnika.
Sędzia zakończył rundę.
- Cholera!
Zostawiłam chłopaków i poszłam do Anarchisty. Nie pozwolę mu przegrać.
- Skarbie, postawiłam na ciebie zbyt dużo, abyś teraz przegrał. Pamiętaj, żeby nie skupiać się na agresji, a na zadawanych ciosach. Jeśli przegrasz, wisisz mi ćwierć miliona.
- U, panienka chce mi rozkazywać? Jesteś za słaba, aby mi zaszkodzić.
Zaczął ze mną drwić. Co za bezczelny dupek. Gdybym wyglądała tak jak wcześniej, to zapewne trząsłby portkami na sam mój widok.
- Widzisz tego przy ringu, w pierwszym rzędzie. Tego, co ciągle mnie lustruje?
- Widzę.
- To z nim będziesz miał porachunki jeśli przegrasz. Nie dożyjesz nawet świtu.
- Simon mnie nie tknie.
- Jesteś pewien? Bo ja nie. Jest nieobliczalny. A teraz pamiętaj, precyzuj uderzenia i nie myśl agresywnie. Wściekły umysł to wąski umysł.
- Lala, to ulica. Tu nie obowiązują takie zasady.
- Jeśli się zastosujesz to wygrasz. Liczę na ciebie, Em.
Odeszłam. Walka się wznowiła.
Coraz bardziej nerwowo spoglądałam na pokaz. Właśnie przepieprzyłam ćwierć miliona.
- Kurwa, załóż dźwignie, idioto! - Wrzeszczałam na niego i na siebie. Chez wraz z Shinodą patrzyli na mnie z nieodgadnionymi minami.
Odpaliłam papierosa.
Ta walka trwa już zbyt długo. Albo niech da z siebie wszystko, albo się podłoży. Pieprzyć pieniądze. Jak dobrze mi pójdzie to ograbię Simona. Może niedoszczętnie z pieniędzy, ale zdobędę informacje, jak dostać się do swoich dawnych posiadłości. Wystarczy mi tylko jeden dom w Nowym Jorku i mam już wszystko. Później już będzie mi łatwo wyjechać.
- Koniec! - Krzyknął sędzia. Niechętnie spojrzałam na ring. Obaj leżeli.
- Chłopcy, zmywajcie się do domu. Muszę coś załatwić. - Powiedziałam do Linkinów.
- Co chcesz zrobić, Lee?
- Nie twoja sprawa. Za chwilę przyjadą gliny. Zbierajcie się. Ja mam pewien obowiązek.
Zostawiłam ich i skierowałam się do Diego.
- Było tak blisko do wygranej. Pieprzone gliny.
- Ta. Zabierz stąd Mike'a i Chestera. Nawet, jeśli będą stawiali opór.
- Jasne, mała. - Dał mi klucz do hangaru z bronią.
Nareszcie będę mogła postrzelać. Oby mi się nie popsuła celność.
Podeszłam do zachodniej ściany i po zeskanowaniu swojej dłoni, wyjęłam z niego rewolwer CP ze zdobioną, pozłacaną lufą. Został specjalnie zrobiony dla mnie, jako Amandy w Sarajewie. Ze skrytki zabrałam jeszcze naboje. Czas go stąd przetransportować. Jak się cieszę, że kiedyś kazałam go tu zamknąć Irminie. Miałam dobre przeczucie, że mi się przyda w tym mieście.
Naładowałam go sześcioma nabojami i wsadziłam za pasek spodni. Wzięłam jeszcze pistolet oraz nowy magazynek.
Kiedy wyszłam z magazynu, zobaczyłam już wielu braci. Simon też został. To nie pierwsza tego typu akcja. Całe szczęście, że Diego zajął się chłopakami oraz kasą. Nie oddamy nic. Nie oddam tylu dolców.
- Jeśli otworzą ogień, odpowiemy tym samym. Nie ma odwrotu. - Zarządził pewien mięśniak. Wszyscy zgodnie przytaknęliśmy. Zostali tylko najsilniejsi. Nikt nie ma prawa ingerować w nasze życie. Zapewne rozpęta się strzelanina. Zawsze tak jest. Część osób już zdążyła odjechać. Zostali tylko nieliczni, otoczeni przez gliny.
- Poddajcie się, albo otworzymy ogień. - Powiedział jakiś policjant przez megafon.
Już nie ma odwrotu. Nikt nie ucieknie. Będziemy walczyć.
Pierwszy strzał ostrzegawczy. Drugi. Trzeci.
Simon wycelował w jednego - strzelił.
Zaczęła się gra.
Odbezpieczyłam broń i zaczęłam strzelać. Mieliśmy przewagę, ale tylko do czasu, aż nie pojawi się więcej służb specjalnych.
Kule przeszywały powietrze. Nie mięliśmy zamiaru ich zabijać. Chcieliśmy tylko zaznaczyć nasz teren, aby zdobyć czas na opróżnienie magazynów. W nich trzymaliśmy samochody i broń. To była nasza kwatera. Miejsce, gdzie każdy ma prawo głosu. Tutaj co weekend gromadziły się setki osób, z tą samą pasją. Tworzymy rodzinę i naszym obowiązkiem jest walczyć.
Osobiście tylko dwa razy brałam udział w takich porachunkach na skraju władza - przestępcy. Alex mnie zawsze zabierał z takich miejsc. Chronił mnie.
- Lee, zabieraj się stąd! - Krzyknął do mnie Simon, który znalazł się obok mnie.
- Jeśli wszyscy się wycofamy. Musimy wziąć ich podstępem.
- Nie damy rady. Musimy wyprowadzić ich stąd. Potrzeba kierowców.
- Gdzie?
- Zabierz ich na obrzeża. Czekają na sygnał w hangarze siódmym. Będę cię osłaniał. Idź! - Ruszyłam do odpowiedniego miejsca.
Robiło się coraz bardziej niebezpiecznie. Weszłam do hangaru, gdzie czekało na mnie już siedemnastu mężczyzn.
- Wyprowadzamy ich na obrzeża. Nie oddamy naszego terenu.
Wsiadłam do Astona i wyjechałam jako pierwsza. Pozostali do mnie dołączyli
- Panowie, rozjeżdżamy się. Jedziemy po troje. Ja, Stan i Jayden jedziemy na północ. - Wydałam polecenie. Panowie ruszyli wraz ze mną w wyznaczone miejsce. Policja zaczęła się rozjeżdżać. Za nami jechała ósemka radiowozów.
- Dzielimy się na trzy. Ja biorę czterech na siebie i jadę prosto. Odbijcie.
Znów wydałam komendę. Na pierwszym skrzyżowaniu się rozdzieliliśmy. Tak jak przewidziałam, za mną jechało czterech.
Teraz wystarczy dać się złapać w szczypce i jednemu przedziurawić oponę.
Boże, co za idioci. Robią dosłownie to, co chcę. Nie wiem, jaki Mike mógł być taki głupi i zostać gliną. Toż to sami kretyni.
Rozdzwonił się mój telefon.
Nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Przewozimy broń. Udało się ich przechytrzyć. - Dzwonił Simon.
- Okej. My tylko zgubimy psy i do was wracamy. Gdzie zbiórka?
- S Indiana Street. Plac budowy.
- Jasne. Przekażę reszcie.
Rozłączyłam się.
- Gubimy psy i jedziemy do East Los Angeles, na Indiana.
Policjanci zaczęli mnie otaczać, więc otworzyłam okno, a następnie strzeliłam w tylnie koło. Zaczął schodzić z trasy. Zatrzymał jeden radiowóz. Jeszcze dwa.
Pospiesznie skręciłam i jechałam tyłem. Oddałam kolejne strzały. Naboje rozbiły szybę i zabiły dwóch oficerów policji. Jeszcze został tylko jeden. Nie miałam wyrzutów sumienia, za to co zrobiłam. Gdyby się nie wpieprzali w nieswoje sprawy, to nie zginęliby niewinni.
Zmieniłam kierunek jazdy. Pędziłam prosto na ostatni samochód. Zareagował natychmiastowo i skręcił. Strzeliłam. Auto stanęło w płomieniach.
Pozbyłam się policjantów i spokojnie mogłam udać się do LA.
Boże, życie nocne to coś co kocham. Spojrzałam na zegarek i zobaczyłam, że zbliża się czwarta rano.
Chłopaki zapewne nie wiedzą co się dzieje, czas zadzwonić do Diego.
- Halo? - Odebrał już po chwili.
- Odpowiadaj tak lub nie. Chłopaki są z tobą?
- Tak.
- Zachowują się spokojnie?
- Nie.
- Zawieziesz ich na molo w Santa Monica?
- Tak.
- Pilnuj ich, aż do mojego powrotu. Magazyny zostały opróżnione. Ludzie są w S Indiana w East Los Angeles. Za dwadzieścia minut będę u was. Zamienimy się autami.
- Okej. - Rozłączyłam się. Czuję, że w domu znów będę miała dym. Może poproszę, aby Chester został na noc to nie będzie na mnie tak wrzeszczał. Zapewne jutro przyjedzie Rodriguez. Przecież to nie jego sprawa, co robię.
Dojechałam do chłopaków. Diego był wkurzony. Mam nadzieję, że nie sprawiali problemów.
- Dziękuję, Diego za pomoc.
- Ominęło mnie wszystko!
- Nadal masz moją forsę. Minie cię wszystko jeśli ją odbiorę. A teraz zmykaj.
Wymieniliśmy się samochodami. Aston miał lepsze osiągi niż Honda, którą dostałam w zamian, ale przynajmniej była stuprocentowo sprawna.
- Możecie już wyjść z samochodu. - Otworzyłam im drzwi. Mike miał taką minę, jakbym zabiła mu rodziców. Chester wcale był nie lepszy.
- Zanim zaczniecie krzyczeć, powiedzcie, że nic wam nie jest.
- Nic. - Pierwszy raz byłam świadkiem, jak szept mógł być zarazem piskiem złości i krzykiem. Lata zdzierania gardła przez Chestera zrobiły swoje.
- Cieszę się. Jedziemy do domu i tam wrzeszczycie, czy robicie to już teraz? Za niecałą godzinę zacznie świtać.
Bez słowa wsiedli z powrotem do samochodu. Pospiesznie wsiadłam i odpaliłam. Myślę, że byli wystarczająco zdenerwowani i wystraszeni, więc nie chciałam jeszcze bardziej przeginać, więc bardzo wolno udałam się do mieszkania Shinody.
Trasa minęła w ciszy, ale atmosferę można było ciąć maczetą.
Pod domem muzyka byliśmy po prawie półgodzinnej jeździe. Normalnie taką trasę przebywał w kilka minut.
- Co tam się działo? - Beznamiętnie powiedział Mike, rzucając klucze na szafkę. Poszliśmy do salonu, aby było nam wygodniej rozmawiać. I tak nie obędzie się od krzyków i nerwów.
- Po prostu gliny wpieprzyli się w nieswoje sprawy. Nic więcej.
- Dlaczego nas odesłałaś z nim? - Chester zadał kolejne pytanie.
- Byście byli bezpieczni. Wiesz, przyjazd policji na tego typu nielegale, wiąże się ze strzelaniną i pościgami.
- Mogłaś zginąć?!
- Mogłam, Mike. Jednak jestem bardziej przebiegła niż inni. Moi wrogowie nie mięli takiego szczęścia.
- Coś sugerujesz?
- Obejrzyjcie jutro wiadomości, a się dowiecie. Panowie, ja was nie zmuszałam, abyście ze mną tam jechali. To wy chcecie mnie chronić. Mój świat wiąże się z ciągłymi niebezpieczeństwami. Powinniście się cieszyć, że kazałam was zabrać. W innym wypadku, widzielibyście dużo okropnych czynności.
- Ty też... - Chez nie umiał dokończyć swojej myśli. Nie powinien nic wiedzieć. Nie może wiedzieć.
- Nie. Ja miałam tylko odciągnąć część policji. Chłopaki, myślę, że powinniście iść spać. Chester, zostań. - Przytaknął. Poszedł na górę, ale Mike nie ruszył się z miejsca. Dalej patrzył we mnie jakby chciał prześwietlić moją duszę.
- Lee, martwiłem się. Już nie chodzi o to, że wpakowałaś się w jakieś gówno, ale myśl, że mogłaś zostać zabita. To bolało.
- Zbyt długo siedzę w tym biznesie, aby dać się zastrzelić. Przecież, gdybym zginęła, to nie musiał byś się więcej o mnie bać. Miałbyś kłopot z głowy.
- Nigdy tak nie mów. To, co chciałem zrobić kiedyś, nie oznacz, że nadal tego chcę. Zmieniłem się.
- Ludzie się nie zmieniają, Mike. A jeśli to robią to tylko na gorsze. Ja jestem żywym dowodem.
- Ciągle uważasz się za gorszą od reszty. - Wyprowadziłam go z równowagi. Aj, jest źle. Miałam go nie denerwować.
- To nie prawda! Po prostu znam siebie i wiem jaka jestem wewnętrznie. Nie umiem stanąć przed lustrem i samej sobie kłamać. Jestem ze sobą szczera.
- Pieprzysz! Jesteś cholerną egoistką. Wiesz co ja czuję!? Czy cię to obchodzi?
- Nie, Mike. Nie chcę wiedzieć. Dla mnie nie istniejesz.
Łza spłynęła po moim policzku. Bolało to kłamstwo, ale tak będzie lepiej. Nie czuję do niego nic. Jestem obojętna.
- Zejdź mi z oczu. - Mówił przez zaciśnięte zęby. Nie ruszyłam się z miejsca. Nie chciałam, abyśmy rozstali się w takiej atmosferze. - Idź stąd! Teraz!
To nie pierwszy raz, kiedy gniew mężczyzn dotykał mnie psychicznie. Alex często się wściekał.
Zrobiłam powolny krok w jego stronę. On niereagował. Patrzył na mnie ze złością i taką cholerną pustką. Niemal czułam jakby zamykał mnie w klatce. Nie miałam jak się wyrwać.
- Mike, wiesz, że chcę stąd wyjechać. Jeśli tylko napiszesz...
- Nie. Nie zasłużyłaś na dobrą opinię. Ciągle mam przez ciebie problemy. Wszyscy mamy problemy.
- Dlatego, gdybyś...
- Nie. Lee, to nie chodzi tylko o to, abyś wyjechała i robiła co chcesz. To chyba ja nie chcę, abyś mnie zostawiała. Wbrew temu co mówisz, ja wiem, że tak nie myślisz. Nie przyjmujesz moich uczuć. Udajesz taką twardą, a przecież nie jesteś taka.
- Proszę, to nie ma sensu. Nie dorosłam jeszcze, aby być z tobą. Jesteś dobrym człowiekiem, a spójrz tylko na mnie? Zobacz jak wyglądam, jak się zachowuję i co osiągam.
- Tylko spróbuj. O nic więcej nie proszę.
Staliśmy teraz twarzą w twarz. Nasze oddechy były nierówne, a oczy pełne nieufności.
- Nie chcę próbować niczego, Mike. Wolę założyć z góry, że nam się nie uda.
- Nie jesteś skora do jakichkolwiek negocjacji. Jeśli wszystko przemyślisz na spokojnie i dojdziesz do jakiś wniosków, wtedy porozmawiamy. Nie licz jednak na dobry raport z twoich postępów. Jak na razie niczego się nie nauczyłaś, a czas ci ucieka.
Wyszedł. Zabolały jego słowa. To była szczerość, ale i czysty egoizm. Nie chce mnie wypuścić. Chce, abym została przy nim. To takie niesprawiedliwe.
Wyszłam z domu i wsiadłam do Hondy. Mimo zmęczenia, jakie ogarnęło mój umysł i ciało, postanowiłam gdzieś pojechać. Najlepszym rozwiązaniem wydawał mi się dom Simona. Tam będę bezpieczna. Do czasu.
Pędziłam ulicami miasta, byłam zmęczona i zdekoncentrowana. Chciałam znaleźć się jak najdalej od Mike'a.
- Pieprzony egoista. Nienawidzę go. - Łzy płynęły, przysłaniając mi obraz. Boję się go. I to tak cholernie.
Zaparkowałam przed domem Simona. Nie miałam już na tyle odwagi, aby wejść do środka.
Wyszłam z samochodu i usiadłam na masce. Podkuliłam nogi pod kolana.
Nie wiedziałam, co mam dalej robić. Nie chcę znów wpadać w żadne układy z Anarchią, ale też nie chcę żyć pod kontrolą Spika, Rodrigueza i innych. Chcę być wolna.
Gdybym kilka lat temu, postanowiła się powstrzymać. Gdybym stała się lepszym człowiekiem, to teraz bym nie musiała cierpieć. Nikt by nie miał nade mną kontroli.
Kolejne łzy napłynęły mi do oczu. Tak cholernie cierpiałam i to na własne życzenie.
- Eileen? Co ty tu robisz?
Zatroskany głos Simona wyrwał mnie z letargu.
- Nie wiem. Uciekam przed życiem. - Spojrzałam na niego niepewnie.
- Chodź do środka, jesteś przemarznięta.
Pomógł mi stanąć na nogi i poprowadził do mieszkania.
Wnętrze było całkiem inne niż się mogłam po nim spodziewać. Jego mieszkanie w NJ, było zimne i takie bezduszne, a to? Na ścianie wisiało zdjęcie, małej dziewczynki z kobitą. Nie wiedziałam kim są.
- To moja żona Gabriela i córka Natasza.
- Ty masz rodzinę? - Zrobiłam wielkie oczy. Zawsze był sukinsynem, a tu ma rodzinę! Nie wiedziałam o tym. Nawet nie sądziłam, że jest skłonny do miłości. W klubie zawsze był z jakimiś dziwkami. Ciekawe, czy Alex wiedział. Oczywiście, że musiał wiedzieć. On wie wszystko o pracownikach.
- Dziwi cię to?
- Tak. Przecież jesteś takim draniem...
- Tylko w pracy. Gabriela i Natasza obecnie są w Rosji. Nie chcę ściągać na nich kłopotów, więc musiały wyjechać. Kiedy wszystko się unormuje, to wreszcie będę się mógł im poświęcić.
- Zadziwiasz mnie. - Uśmiechnęłam się nieśmiało.
Każdy potrzebuje rodziny, nawet największy sukinsyn. - W głowie zabrzęczało mi tak dobrze znane motto.
Alex tak bardzo się cieszył, że zostanie ojcem. Chciał mieć syna, dla którego stałby się wzorem. Chciał mu pokazać męstwo, ale i oddanie. Oczywiście brał pod uwagę, że może to być dziewczynka. Ją chciał wykształcić oraz trzymać jak najdalej od tych brudnych interesów. Zapewne postąpiłby tak samo jak Simon. Wysłałby mnie wraz z dzieckiem jak najdalej od tego gówna i sam by do nas dołączył, kiedy wyprostowałby kręte ścieżki. Byłby wspaniałym ojcem, może trochę zaborczym, ale wspaniałym.
- Niemożliwe, że ty płaczesz. Chodź do mnie. - Objął mnie ramieniem. Przeszłość mnie atakowała z każdej strony. Co chwila wracały wspomnienia.
Nie odcięłam się nigdy od przeszłości, jedynie ją zakopałam w swojej pamięci. A teraz, ona wypływa na powierzchnię i rani. Rani jak nigdy.
- Lee, ja wiem, że jesteś dobra. Musisz tylko się odnaleźć w tym życiu.
- Nie potrafię, Simon. To już zadaleko zaszło. Jestem nikim wobec wszystkich.
Usiedliśmy na brązowej sofie i nadal płakałam.
- Jak każda kobieta potrzebujesz dziecka. Gabriela zawsze tak powtarza. Gdzieś w głębi ja też potrzebowałem potomstwa, ale to ona najbardziej nalegała.
- Może i potrzebuję, ale nigdy go nie będę miała.
- Każdy facet jest dobry. Nie czekaj na tego księcia.
- Nawet książe mi nie pomoże. Jestem bezpłoda. Wzbraniam się przez związkami z czułymi mężczyznami, bo wiem, że oni będą pragnęli mieć jakieś potomstwo. Ja im tego nie dam i nie chcę zaprzepaszczać ich pragnień.
- To musi być bolesne dla ciebie.
Miałam dziwne wrażenie, że ten człowiek mnie rozumie. Że czuje to samo co ja. Mimo, że znam go od tylu lat, to dopiero zaczęłam go tak naprawdę poznawać.
Od zawsze traktowałam go jak zwykły pionek w grze. Po prostu był pracownikiem Alexa. Zaufanym człowiekiem. Nic więcej. A przecież mógł być moim przyjacielem, którego tak bardzo potrzebowałam, gdy nie było obok Alexa.
- Czasami twoje zachowanie przypomina mi żonę szefa. Ona była silna, ale tylko zewnętrznie. Jej psychika była kształtowana przez wiele okrucieństw, a mimo to dalej wierzyła. Pani Amanda była dobrą osobą, ale nie umiała się odnaleźć w tym złym świecie.
Zamarłam na ułamek sekundy. A gdyby mnie tak poznał? Przecież bym już leżała martwa.
- I co się z nią stało?
- Podobno popełniła samobójstwo. Jednak w to wątpię.
- Dlaczego? - Pytałam z kamieniem na sercu. Zaczęło brakować mi powietrza.
- Zawsze powtarzała, że śmierć to ucieczka dla tchórzy.
- Pomyśl, ile trzeba mieć odwagi, żeby się samemu zabić.
- To też prawda. Lee, może chcesz się przespać? Wyglądasz, jakbyś nie spała już drugi dzień.
- Bo nie śpię. Chętnie skorzystam z propozycji, ale najpierw chciałabym wziąć prysznic.
- Jasne. Zaprowadzę cię.
Ruszyliśmy na górę.
Kiedy zamknęłam się za drzwiami łazienki, poczułam się wreszcie wolna. Tak jakby te drzwi odseparowały mnie od świata.
Spojrzałam w duże lustro, wiszące nad umywalką i się przeraziłam. Byłam blada, z podkrążonymi oczami. Śmiało mogę powiedzieć, że jak trup. To bolesne widzieć siebie w takim stanie.
Chwała wodoodpornym kosmetyką, które nie spłynęły mi po policzkach.
Zdjęłam ubrania i weszłam pod prysznic. Ciepła woda otulała moje ciało niewidzialną mgiełką, dając mi poczucie bezpieczeństwa.
Nie mogę uciekać przed Mike'em, muszę zacząć działać. Może ma rację i powinnam spróbować z nim żyć w związku? Może to by mi pomogło.
Jeśli to zrobię to stanę się po raz kolejny czyimś więźniem. Chcę być samodzielna. Rodriguez nie rozumie, że chcę odejść i żyć na własną rękę. Przecież dam sobie radę sama.
Obudziłam się w obcym łóżku. Nie kontaktowałam. Byłam taka zmęczona wszystkim. Pierwszy raz chciałam tak bardzo śmierci.
Podniosłam się i zarzucając na siebie puchowy szlafrok, a później zeszłam na dół. Tam toczyła się jakaś rozmowa. Kobieta mówiła bardzo zdenerwowanie, ale można było wyczuć uczucie. Może przyjechała jego żona?
- Simon, proszę wyjedź ze mną do Rosji. Natasza tęskni za tobą. A ja? Codziennie modlę się, aby nic ci się nie stało. Kochanie, proszę.
- Gabrielo, to nie takie proste. Nie mogę opuszczać granic USA. Mam zadanie do wykonania.
- Kim ona jest? - Odezwała się jego żona już spokojniej.
- Nie wiem, nie ma o niej nic. Eileen to nie zagrożenie dla nas. Bardziej obawiam się nowych planów. A ona potrzebuje pomocy.
- Jak? Wiesz, że możesz na mnie liczyć.
- Wiem, skarbie. Jednak ona musi sama do tego dojść.
- Dobrze. Jak długo tu zostanie?
- Zaraz wychodzę. - Odezwałam się, wychodząc zza progu. - Dziękuję za chęć pomocy, ale sama dam radę.
Widziałam ich niepewne spojrzenia, ale to się już nie liczyło. Muszę sobie sama dać radę. Tak będzie najlepiej.
Odpaliłam auto i wróciłam do swojego więzienia.
_______
Witam!
Rozdział dodany dziś i kolejny powinien powinien pojawić się w przyszłym tygodniu.
Jak do tej pory, to najdłuższa część, którą opublikowałam.
Życzę dobrej nocy.
Pozdrawiam,
Lilith & Company.
Przeczytałam cały Blog. I muszę powiedzieć... że jest zajebisty. Najpierw myślałam, że mi się nie spodoba, ale potem... łał.
OdpowiedzUsuńNajlepsza scena, kiedy Lee zabrała ich na przejażdżkę XD Boskie, kocham Was za to!
Ej, sama nie mogę się zdecydować czy Chester, czy Mike. Ale chyba Mike, tak myślę...
Biedna Lee, jest podobna do mnie. Naprawdę. Twarda na zewnątrz, a w środku... sypie się na kawałki.
Cieszę się, że zdecydowałam się to przeczytać, wiecie czego chcecie i dobrze. :)
Pozdrawiam, weny i wesołych świąt.
PS. U mnie nowe rozdziały ;)
Świetny rozdział ale...
OdpowiedzUsuńTak trzymasz mnie w niepewności.
Nie wiem czy ona będzie z Mikiem czy Chesterem.
Czy w najbliższych rozdziałach będzie coś z nimi? Proszę odpowiedz bo nie będę mogła spać :D
Mogę obiecać, że będzie coś z nimi, ale nadal będzie dużo niepewności. Jednak już niedługo wszystko się wyjaśni, ale to dopiero w epilogu:D, czyli za trzy rozdziały.
UsuńNie mogę zdradzać tego, co się stanie, przykro mi.
Pozdrawiam,
Lilith.
Niepewność. To zdecydowanie króluje w tym opowiadaniu.
OdpowiedzUsuńUwielbiam te wszystkie dynamiczne akcje, uciekanie przed policją itd... No miód na moje... Oczy? To jakoś źle brzmi.
Chyba już to gdzieś pisałam ale pomińmy to.
Trochę denerwuje mnie to, jak Mike i Chester przejmują się wszystkimi niebezpieczeństwami, w jakich znajduje się Eileen. Rozumiem, że mogę się obawiać, ale to zakrawa na bycie nudziarzami i panikarzami. No ale Wy ich przedstawiacie w swój sposób, a mi nic do tego. Zdaję sobie sprawę, że wiecie co robicie więc się nie wtrącam i wiem, że i tak zrobicie z tego coś genialnego.
Eileen potrzebuje kogoś, z kim... Będzie, tak to ujmę. Może być i z Mikiem i z Chesterem, ale nie chce przyjąć do świadomości, że mogłaby ich naprawdę pokochać. Mam nadzieję, że to się jakoś szczęśliwie zakończy, bo jak zazwyczaj nie ruszają mnie smutne zakończenia, tak gdyby tutaj takowe się pojawiło, chyba by mnie ruszyło...
Wstawiłyście kiedyś posta, w którym powiedziałyście, że mamy napisać, czego oczekujemy od tego opowiadania. No więc ja chciałabym nieśmiało poprosić o więcej opisów wewnętrznych dylematów Eileen, w sensie czy jednak pokocha kogoś czy nie...
Mam nadzieję, że moja prośba nie jest tragiczna. :D
Życzę weny i pozdrawiam. :)
Wspaniały rozdział : )
OdpowiedzUsuńA ja tam bym chciała żeby Eileen była z Chezz'em. A co ;D
Ale po tym rozdziale mam przeczucie, że ona kocha Mike'a
Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału jak zwykle ;D
I dziwi mnie tak mała ilość komentarzy na tak wspaniałym ( jednym z najlepszych jakie czytam) blogu :3
WENY
:))