niedziela, 28 grudnia 2014

18.

Stałam przed drzwiami domu Chestera i czekałam, aż mi otworzy. Miałam z nim spędzić weekend. Zarządzenia Mike'a, a traktowanie mnie jak małej dziewczynki jest śmieszne. A jeszcze lepszy jest fakt, że kazał się mną zająć Chesterowi. Komu jak komu, ale temu zboczeńcowi nie ufałam w szczególności. Oni sobie o mnie rywalizują, a ja mam spędzać czas z jednym i z drugim, według ich uznania. Czy ja jestem jakąś lalką, którą mogą się bawić?
I niech się pospieszy, bo nie mam zamiaru spędzić całego dnia przed drzwiami. 
Drzwi się otworzyły, a w nich ujrzałam małego chłopca.
- Dzień dobry, zastałam Chestera? - Zapytałam mierząc dziecko wzrokiem. Wydawało mi się, że widzę mniejszą wersję Benningtona. 
- Dzień dobry. Tata jest w łazience. Wejdzie pani? - Odparł grzecznie. Ach te dzisiejsze dzieci. Wpuszczają obcych bez zastanowienia. A gdybym była seryjnym mordercą? Pff. W pewnym sensie nim byłam, więc po co te durne porównania. Może dlatego, że jestem zdenerwowana? Nie. Stop. Ja jestem wkurwiona, a nie zdenerwowana.
- Chętnie. - Posłałam uśmiech dzieciakowi. Zachowujmy się kulturalnie. Nie pokazujmy, że jesteśmy źli już na wstępie. Zaczęły do mnie docierać pewne fakty. Wow!
Czyli on ma syna?! Jestem w szoku. 
- Jak ma pani na imię? - Zapytał chłopiec, prowadząc mnie do salonu.
- Jestem Eileen, ale wszyscy mówią mi Lee, a ty?
- Jestem Jaime, a to Isaiah. - Wskazał na dziecko siedzące w salonie.
Czyli on ma dwóch synów?! Jestem w większym szoku niż się można spodziewać. Myślałam, że nic mnie nie zdziwi. Byłam przekonana, że Chester jest takim spokojnym gwiazdorem, który lubi zaciągnąć laskę do łóżka w wiadomych celach. A ty takie niespodzianki. 
- Jestem Lee. - Podałam dłoń Isaiahowi.
- Miło panią poznać. - Boże?! Czy ja jestem taka stara, aby każdy dzieciak mówił do mnie 'prze pani'?
- Mówcie mi po imieniu. Jakoś nie lubię per pani.
- Okej. - Uśmiechnęli się. 
Usiadłam na fotelu na przeciwko chłopców i przyglądałam się im. Jaime był podobny do Chestera, ale młodszy już nie. Może to jednak nie jego synowie?
- Chłopcy gdzie jesteście?! - Usłyszałam głos Chestera i tupot po schodach. Po chwili wszedł do salonu i spojrzał na mnie i się zakłopotał.
- Hej, nie spodziewałem się ciebie, dziś. - Wydawał się zaskoczony i zażenowany tą sytuacją. W sumie miał prawo. Siedzę w jego salonie z jego synami. A taka niebezpieczna babka może sporo namieszać. 
- Obiecałeś Mike'owi, że się mną zaopiekujesz przez weekend. Miałam się stawić rano, więc jestem. 
Chez uderzył się w czoło jakby nagle dostał olśnienia.
- Rzeczywiście. Poznałaś już moich synów?
Czyli jednak to jego dzieci. Dziwne, że nigdy nikt o nich nie wspominał.
- O tak, mili chłopcy. Chez, jeśli chcesz to spokojnie mogę wrócić do siebie. Mike się nie dowie.
- Nie. Chłopcy nie macie nic przeciwko, aby Lee z nami została? 
Pokręcili głowami. Czułam się niezręcznie przy nich. Oni też mięli niewyraźne miny. 
- Tato, chyba coś ci się przypala. - Zauważył Jaime. 
Wokalista pospiesznie udał się do kuchni, skąd można było słyszeć wiele przekleństw. 
- On tak zawsze. Chyba nie jest przyzwyczajony do gotowania. - Stwierdził starszy chłopiec. Chyba zawsze wyluzowany Chester nagle stał się kłębkiem nerwów. I pomyśleć, że to za pomocą mojej skromnej osoby.
- Chez, jest strasznie wybuchowy. Czasami się nie kontroluje. 
- Długo znasz tatę? - Wywiad zaczęła kopia Chestera. Może być ciekawie. Może dowiem się o nim odrobinę i zmienię zdanie na jego temat?  Zapewne się czegoś dowiem, ale określenie, że jest męską dziwką pasuje do niego jeszcze lepiej. Ciekawe jakby się zachował, gdybym dziś chciała z nim spędzić noc. Och, sprośna jesteś, Lee.
- Trochę.
- Jesteś jego dziewczyną?
- Jaime, o czym ty mówisz? Nie. Ja jestem tylko znajomą, która ciągle sprawia kłopoty. Jestem kuzynką Mike'a.
- Szkoda. Tata mógłby wreszcie znaleźć jakąś dziewczynę, taką na stałe. Mama mówi, że on nigdy nie wytrzyma z żadną kobietą. Chciałbym, żeby się myliła. Ona już znalazła kogoś, a tata nadal nie. To niesprawiedliwe.
- Kochanie, świat nigdy nie był i nie będzie sprawiedliwy. Myślę, że twój tata kiedyś znajdzie miłą kobietę i się ustatkuje. Opowiecie mi coś o sobie?
Zmieniłam temat, bo sytuacja była niezręczna. Ja nie wiem, skąd dzieci biorą takie pomysły. 
Czy moje dzieci też by zachowywały się podobnie? Czy gdyby nie widywały Alexa, to też chciałby mnie wyswatać z innymi? Cholerna, demoniczna przeszłość.
- Przyjechaliśmy na weekend, bo dawno nas tu nie było i tata miał czas. I może pojedziemy do wesołego miasteczka! - Isaiah był wyraźnie podekscytowany tą myślą. 
- Kiedy ja ostatnio byłam w wesołym miasteczku? - Zamyśliłam się na chwilę i doszłam do szokującego odkrycia. - Ostatni raz byłam za czasów licealnych. To niedorzeczność. 
- Więc skoro, moja droga Lee, nie byłaś w wesołym miasteczku to pojedziesz z nami. Zgadzacie się chłopcy, prawda? - Nagle usłyszałam głos wokalisty za swoimi plecami. Przestraszyłam się i to bardzo. Rzuciłam mu złowieszcze spojrzenie, które skwitował aroganckim uśmieszkiem. Przewróciłam oczami. Bezczelny dupek.
- Tak, tato. - Rzucili zgodnie.
- To zaczniecie się szykować. Za piętnaście minut wyjeżdżamy, aby cały dzień szaleć. 
Chłopcy wybiegli wesoło do holu, aby się ubrać. Chez spojrzał na mnie, a w jego oczach widziałam dumę. 
- Dlaczego nigdy nie wspomniałeś, że masz synów? - Musiałam zadać to pytanie, bo ono cisnęło mi się ciągle na usta, a teraz była do tego idealna okazja.
- Nie chciałem, żebyś mnie przekreśliła już na starcie, Lee. Z ich matką nam nie wyszło. Chyba tylko dlatego, że mamy bardzo podobne charaktery z Sam. A jak wiadomo, nim bardziej ktoś jest do nas podobny, tym trudniej z nim żyć. Sentencja się sprawdziła.
Chester mógł mieć rację. Dlatego ciągle nie mogę dogadać się z Mikiem, bo jesteśmy do siebie podobni. Udajemy to, kim nie jesteśmy. Wmawiamy sobie i innym, że nic nas nie łączy. Oboje pragniemy tego samego, ale za każdym razem, któreś się poddaje. Jesteśmy egoistami. 
Czy skreśliłabym go od razu? Tak. Zrobiłabym to, bo nie miałam zamiaru odbierać szczęścia innym. Nie umiałabym przybrać jego dzieci i zachowywać się jak ich matka. Zresztą, jakbym mogła im matkować, skoro pozbyłam się swoich? Gdyby kiedyś ten sekret wyszedł na światło dzienne, to chyba bym skończyła w grobie i to nie dlatego, że ktoś by mógł mi zagrozić. Nie. Nie boję się innych ludzi, aż tak bardzo. Chyba nie wytrzymałabym jego nienawistnych spojrzeń, chociaż ból, który dostrzegłabym w oczach Mike'a, byłby równie uciążliwy co życie w więzieniu. 
Wyrzuciłam z głowy wszelkie przemyślenia, bo nie chciałam stracić dobrego humoru. Wszyscy wsiedliśmy do samochody Benningtona, a później ruszyliśmy na plażę w Santa Monica. 
- Tato, dasz głośniej? - Poprosił Jaimie. Chez podkręcił radio. Leciałam dosyć przyjemna piosenka. Chester siedział z głupim uśmieszkiem, a chłopcy podśpiewywali sobie pod nosem. 
Bingo! To musi być piosenka Linkin Park. Wsłuchałam się w nią i w głos wokalisty. Tak. To piosenka LP. 
- Chester, tylko nie popadnij w samozachwyt, że wasza piosenka leci w radiu. 
- Nie uważasz, że powinnaś być dumna, że zadajesz się z nami?
- Nawet nie wiesz jak bardzo jestem z tego powodu szczęśliwa! A mój humor się poprawia jeszcze bardziej, kiedy zapraszasz mnie na jakoś galę, gdzie nudzę się jak mops!
- Nie przesadzaj. O ile pamiętam, nie było aż tak źle.
- Było o wiele gorzej. 
Auto się zatrzymało. Wszyscy wysiedliśmy, a następnie poszliśmy się bawić. Czułam się tak bardzo podekscytowana! Zupełnie jakbym była na pierwszej randce. Boże jakie banały chodzą mi po głowie. Pierwsze randki, pierwsze miłostki, pierwszy sex. Jestem kobietą dojrzałą, w statecznym wieku, a mam takie myśli. Chociaż jakby to było, gdybym mu uległa. Chociaż na chwilę. Co by ze mną zrobił? Kira opowiadała, że lepszego gacha nigdy nie miała w łóżku. Nawet jej wyuzdany mąż, chowa więc za wyczynami Chestera. A gdybym mu tak pozwoliła? Tak tylko dla porównania go z Mike'm
- To gdzie najpierw? - Zapytał Chez, który wyglądał jak nastolatek. Eileen skup się do cholery! Nie pozwalam Ci znaczy sobie o nim fantazjować i myśleć!
- Na Diabelskie Koło! - Chłopcy pobiegli z bananami na ustach po bilety.
- Nie masz lęku wysokości, prawda? - Zagadnął mężczyzna, obejmując mnie ramieniem. Owinął mnie jego zapach. Był po prostu takie jego. Osobliwy.
- Nie. - Rzuciłam hardo, chociaż niekoniecznie praca na wysokościach była czymś co lubiłam. Jednak trzeba pokazać klasę. 
- A szkoda. Tak to byś mnie ciągle przytulała. 
- Nienawidzę cię.
- Ja też cię kocham! - Uderzyłam go w ramię i dołączyłam do chłopców. Jaimie i Isaiah usiedli razem, a mi niestety przypadł Chez. 
Powoli ruszyliśmy. Czułam, że zgubiłam gdzieś po drodze żołądek. Niby jestem taka odważna, a mam ciarki na samą myśl, że mogłoby się coś popsuć i nie byłabym w stanie zejść na ziemię.
Masakra.
Dzień minął nam na zabawie. Chester nawet ustrzelił dla mnie miśka, który przypominał tego, z mojego dzieciństwa. 
Dużo rozmawiałam też z chłopcami i dowiedziałam się wielu ciekawostek o Chesterze. Polubili mnie. W sumie je też. Mimo, że są braćmi to mają tak odmienne charaktery i upodobania, że aż to niemożliwe.

środa, 24 grudnia 2014

Życzenia!

Drodzy czytelnicy!
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia, chcemy wam życzyć dużo zdrowia, bardzo dużo weny, szczęścia, abyście spełnili wszystkie swoje marzenia i zrealizowali cele, które sobie obraliście. Abyście te szczególne święta spędzili w gronie rodziny, przyjaciół i znajomych. Chcemy życzyć wam dużo miłości, radości i ciepła. Wspaniałych prezentów i koncertów! Udanego sylwestra oraz szczęśliwego Nowego Roku!



Z poważaniem,
Lilith, Kamilla oraz Pani Ciemności.

sobota, 20 grudnia 2014

17.

Razem z Chesterem, Mikiem i Irminą czekaliśmy, aż będziemy mogli wejść do środka. 
Wiedziałam, że Shinoda zabierze Chestera ze sobą. Oni wydają się być jak papużki nierozłączki. Chester niekoniecznie wydaje się być pewny co do tych decyzji, ale mimo wszystko jedzie z nami.
- Lee, moja droga. - Na horyzoncie zobaczyłam Diego. Wspaniały facet, który jest mistrzem w organizacji wyścigów i walk.
- Skarbie, jak się długo nie widzieliśmy? - Wpadłam mu w ramiona, a później namiętnie pocałowałam. Spike zacisnął pięści.
- To będzie walka roku. Przyjechali mistrzowie, obstawiasz?
- Tak. Słyszałam, że macie nowego.
- Tak. Nie radzę na niego stawiać. Wygląda cienko. 
- Stawiam, ćwierć miliona na jego wygraną. 
- Dobrze usłyszałem, że tyle?
- Tak. Niech młody, pozna moją hojność. 
- Zapewne pozna. Finalizacji dokonamy za kilka minut. Idę wszytko sprawdzić.
- Jasne. Do zobaczenia. - Diego odszedł, a chłopaki patrzyli na mnie z nieodgadnionymi wyrazami twarzy. 
- Ile postawiłaś? Chcesz się wykończyć?
- Mike, wiem co robię. Czas was oprowadzić i zaznajomić z otoczeniem. Chodźcie. 
Ruszyliśmy do wejścia. Ir znalazła sobie już gacha do zabawy. Widocznie facet jest dziany. Och, jaka ona jest łatwa.
- A więc. Wszystkie laski, które ubrane są w miniówki to tanie panienki do przelecenia. Bierzesz którą chcesz i jak chcesz. Dziewczyny, które kręcą się przy szybkich wozach to kobiety szukające naiwnych i bogatych. Lecą na kasę. Mają jedną zasadę - jeśli nie masz sportowego wózka, masy kasy i nie pokazujesz tego, to nie masz u nich szans. Kolejna sprawa, dziewczyny w bojówkach są nie do zabawy i to one dominują. Jeśli któraś się zainteresuje wami, to macie zdać się na mnie. Jesteście do mojej dyspozycji. Facet przy czarnym Mitsubishi, w blond włosach to jeden z najlepszych w obstawach ulicznych. Nie wdajcie się z nim w żadne dyskusje i omijajcie szerokim łukiem. Po lewej stronie, znajduje się ośmiu bokserów, którzy dziś walczą. Ja obstawiłam na tego bruneta z wielkim smokiem na ramieniu. 
- Skąd to wszystko wiesz? 
- Nie pierwszy i nie ostatni raz jestem w takim miejscu, Chez. Większość ludzi obraca się w tym samym składzie i nie zmieniają się zasady. Na koniec, gdyby gliny zrobiły wjazd, macie spieprzać. Nawet jak będą strzelać ostrzegawczo to wiejcie. - Popatrzyłam na Mike'a, który znów zacisnął dłonie w pięść. - Auto, którym odjedziemy w razie gdyby, czeka przy zachodniej bramie. Tam macie się udać i nie czekać na mnie. Po prostu jechać.
- A co z tobą? - Odezwał się Shinoda. Nie chciał, aby coś mi się stało. Martwi się, co jest kompletnym absurdem.
- Ja na tym terenie jestem bezpieczna. Nikt i nic mnie nie pokona. Czy wszystko jasne? - Przytaknęli. 
Ruszyliśmy do Diego, aby sfinalizować moją obstawkę. Wpłaciłam najwięcej na Anarchistę, a reszta wybierała mistrzów. Już niebawem się to zmieni. 
W tłumie dostrzegłam Simona oraz Ricka, którzy właśnie zajmowali miejsca przy prowizorycznym ringu. Postanowiłam, że usiądę obok nich. Chcę pogadać z Simonem. 
- Witaj, kochanie. - Obok nigdzie nie było wolnego miejsca, więc usiadłam mu na kolanach. Panowie zrobili zdziwioną minę. 
- Czego chcesz?
- Przeprosić, Simon. Wygrałam uczciwie zakład. Muszę powiedzieć, że Honda sprawuje się znakomicie i chętnie zabrałabym cię na wycieczkę.
- Coś kombinujesz? - Był podejrzliwy. Czy ja wyglądam na taką, która cholernie lubi knuć i wrabiać ludzi? Tak, jestem taka i wyglądam na taką. 
- Nie. Jestem otwarta, chcę się z tobą wybrać na przejażdżkę. Możemy się pościgać, jeśli tego chcesz. Możesz jechać Hondą, ja wezmę Kawasaki.
- Jesteś pewna, że nie masz zamiaru mieszać?
- Kochanie, to tylko nic nie zobowiązujące spotkanie. Jeśli jednak się boisz, to nic to nie poradzę. A ty, Rick, czy chciałbyś się ze mną przejechać? 
Teraz usiadłam na jego kolanach. Simon był wkurzony. Proponowałam, ale się nie zgodził. 
- Jesteś szybka w zmianie facetów. Wybacz, ale nie jestem zainteresowany. 
- Jesteś pewien? - Szepnęłam mu do ucha, a dłonią zjechałam na jego krocze. Był już twardy. - Kłamczuch z ciebie. 
Aby uwieńczyć cały pokaz, bardzo namiętnie go pocałowałam. Był zaskoczony, ale tylko przez chwilę. 
- Kiedy i gdzie? - Zapytał po chwili.
- Jutro mam wolne i chętnie wykorzystam wieczór i noc. Ty ustal miejsce. 
- Jutro jest zajęta. - Simon uległ. Dlaczego chcę się z nim bawić? Podobno mają jakiś znakomity plan, a jeśli dowiem się szczegółów to szybciej wrócę do Rosji.
- Tak jest, szefie. - Odparł podirytowany Rick.
- Odbijemy to sobie w przyszłości, kochanie. - Uśmiechnęłam się. W tłumie odszukałam Shinode z Benningtonem. Patrzyli na mnie z mordem w oczach. Nie wiem, o co im chodzi. Nie jestem ani z jednym, ani z drugim. Czuję coś do obu, ale nie pokażę im tego. Nie chcę im niszczyć tego życia.
W domu znowu będzie dym. Znów będzie krzyczał na mnie i znów nie napisze mi dobrej recenzji. Jak ja nienawidzę być na cenzurowanym. To wszystko zależy od niego. Jeśli będzie chciał mnie zatrzymać przy sobie, to ciągle będzie pisał złe raporty. 
Zaczęła się walka. Obserwowałam to z zaciekawieniem. Byłam na setkach walk w ciągu mojego życia z Alex'em, ale nigdy na tak dobrej walce. Bardzo wyrównana, pełna akcji. Po prostu cudowna. Wszyscy się obawiali przegranej, nawet mi udzielił się lekki strach, kiedy Anarchista otrzymał mocny cios. Walki uliczne to nie przelewki. To walka na gołe pięści i porządne straty na zdrowiu. 
- Kto jest twoim faworytem? - Zapytałam Simona, który równie mocno przeżywał każde złe posunięcie przeciwników.
- Ten z tatuażem smoka na ramieniu. A twój?
- Również ten. Postawiłam na niego ćwierć miliona. 
- Aż tak lubisz szastać pieniędzmi?
- Jestem do tego przyzwyczajona. Nigdy nie zaznałam biedy. Mój mąż zapewniał mi bieżącą kasę, którą mogłam wydawać jak mi się żywnie podoba.
- Masz męża?
- Miałam. Nie żyje. Nie rozmawiajmy o tym. Gdzie mnie zabierasz jutro?
- Do mnie. Nie wypuszczę cię przez całą noc.
- Zaczynam się bać, a jednocześnie tak cholernie mnie to podnieca. - Wyszeptałam mu do ucha. Przez całą noc go rozpracuje. Dowiem się wszystkiego. Przynajmniej mam nadzieję, że się nie zmienił przez ten rok. Zawsze mogłam wyciągać od niego wszelkie informacje, których potrzebowałam.
- A może porwę cię już dziś?
- Bardzo miła propozycja, ale dziś nie mogę. Jutro pokarzę ci pazurki, kocie.
- Jestem już taki gotowy, że będę musiał załatwić sobie jakieś panienki. Jedna może nie wystarczyć.
- Ja ci wystarczę w zupełności. Pokażę ci rozkosze, których nigdy nie doznałeś.
Wstałam z jego kolan i ruszyłam w tłum. On na odchodne mnie klepnął w tyłek. To całkiem w jego stylu. 
Podeszłam do Linkinów. Nadal im nie przeszło i byli na mnie wściekli. Och, to już zaczyna robić się nudne. Ta ich zazdrość doprowadza mnie do szału. Najchętniej każdemu z nich bym jakoś dokopała, aby odpieprzyli się raz na zawsze. Jednak nie mogę zbytnio podpadać Shinodzie. 
- Jak wam się podoba nocne życie ulic?
- Byłoby lepsze, gdybyś się nie miziała z jakimiś gachami! - Warknął Mike. Ludzie, on na mnie warczy!
- Och, umówiłam się z Simonem na jutrzejszy wieczór. Wy macie jakiś tam spotkanie, więc nie chcę siedzieć sama. 
- Mógłbym się tobą zająć, maleńka. - Chester objął mnie ramieniem i groźnie łypnął na Mike'a.
- Chłopcy, nie jestem wami zainteresowana. Chez, ty jesteś jedynie bardzo zboczonym kolegą, a Mike to mój kuzyn. Wybacz, wolę inne towarzystwo. 
- Jako jedyna kobieta mi ciągle odmawiasz. Nie umiem tego pojąć nawet teraz. Dostaję od ciebie kosz za koszem. 
- To twój, a nie mój problem. 
Rozgrywała się właśnie finalna walka. Anarchista wygrywał. Już kilka ciosów do wygranej. Mistrz zaczął pokazywać na co go stać. Nie, nie mogę przegrać aż tyle. 
- Daj z siebie wszystko, no na co czekasz?! - Mówiłam sama do siebie. Niech tylko spróbuje przegrać.
Nerwowo wyczekiwałam końca wali. Szli równo i żaden nie chciał ustąpić. Teraz już skończyła się zwykła walka, a zaczęła się bitwa o wszystko. Panowie nie szczędzili agresji na swojego przeciwnika. 
Sędzia zakończył rundę. 
- Cholera! 
Zostawiłam chłopaków i poszłam do Anarchisty. Nie pozwolę mu przegrać.
- Skarbie, postawiłam na ciebie zbyt dużo, abyś teraz przegrał. Pamiętaj, żeby nie skupiać się na agresji, a na zadawanych ciosach. Jeśli przegrasz, wisisz mi ćwierć miliona.
- U, panienka chce mi rozkazywać? Jesteś za słaba, aby mi zaszkodzić. 
Zaczął ze mną drwić. Co za bezczelny dupek. Gdybym wyglądała tak jak wcześniej, to zapewne trząsłby portkami na sam mój widok.
- Widzisz tego przy ringu, w pierwszym rzędzie. Tego, co ciągle mnie lustruje? 
- Widzę.
- To z nim będziesz miał porachunki jeśli przegrasz. Nie dożyjesz nawet świtu.
- Simon mnie nie tknie.
- Jesteś pewien? Bo ja nie. Jest nieobliczalny. A teraz pamiętaj, precyzuj uderzenia i nie myśl agresywnie. Wściekły umysł to wąski umysł.
- Lala, to ulica. Tu nie obowiązują takie zasady.
- Jeśli się zastosujesz to wygrasz. Liczę na ciebie, Em.
Odeszłam. Walka się wznowiła. 
Coraz bardziej nerwowo spoglądałam na pokaz. Właśnie przepieprzyłam ćwierć miliona. 
- Kurwa, załóż dźwignie, idioto! -  Wrzeszczałam na niego i na siebie. Chez wraz z Shinodą patrzyli na mnie z nieodgadnionymi minami.
Odpaliłam papierosa. 
Ta walka trwa już zbyt długo. Albo niech da z siebie wszystko, albo się podłoży. Pieprzyć pieniądze. Jak dobrze mi pójdzie to ograbię Simona.  Może niedoszczętnie z pieniędzy, ale zdobędę informacje, jak dostać się do swoich dawnych posiadłości. Wystarczy mi tylko jeden dom w Nowym Jorku i mam już wszystko. Później już będzie mi łatwo wyjechać. 
- Koniec! - Krzyknął sędzia. Niechętnie spojrzałam na ring. Obaj leżeli. 
- Chłopcy, zmywajcie się do domu. Muszę coś załatwić. - Powiedziałam do Linkinów.
- Co chcesz zrobić, Lee?
- Nie twoja sprawa. Za chwilę przyjadą gliny. Zbierajcie się. Ja mam pewien obowiązek. 
Zostawiłam ich i skierowałam się do Diego. 
- Było tak blisko do wygranej. Pieprzone gliny.
- Ta. Zabierz stąd Mike'a i Chestera. Nawet, jeśli będą stawiali opór. 
- Jasne, mała. - Dał mi klucz do hangaru z bronią. 
Nareszcie będę mogła postrzelać. Oby mi się nie popsuła celność.
Podeszłam do zachodniej ściany i po zeskanowaniu swojej dłoni, wyjęłam z niego rewolwer CP ze zdobioną, pozłacaną lufą. Został specjalnie zrobiony dla mnie, jako Amandy w Sarajewie. Ze skrytki zabrałam jeszcze naboje. Czas go stąd przetransportować. Jak się cieszę, że kiedyś kazałam go tu zamknąć Irminie. Miałam dobre przeczucie, że mi się przyda w tym mieście. 
Naładowałam go sześcioma nabojami i wsadziłam za pasek spodni. Wzięłam jeszcze pistolet oraz nowy magazynek. 
Kiedy wyszłam z magazynu, zobaczyłam już wielu braci. Simon też został. To nie pierwsza tego typu akcja. Całe szczęście, że Diego zajął się chłopakami oraz kasą. Nie oddamy nic. Nie oddam tylu dolców. 
- Jeśli otworzą ogień, odpowiemy tym samym. Nie ma odwrotu. - Zarządził pewien mięśniak. Wszyscy zgodnie przytaknęliśmy. Zostali tylko najsilniejsi. Nikt nie ma prawa ingerować w nasze życie. Zapewne rozpęta się strzelanina. Zawsze tak jest. Część osób już zdążyła odjechać. Zostali tylko nieliczni, otoczeni przez gliny. 
- Poddajcie się, albo otworzymy ogień. - Powiedział jakiś policjant przez megafon. 
Już nie ma odwrotu. Nikt nie ucieknie. Będziemy walczyć.
Pierwszy strzał ostrzegawczy. Drugi. Trzeci. 
Simon wycelował w jednego - strzelił. 
Zaczęła się gra. 
Odbezpieczyłam broń i zaczęłam strzelać. Mieliśmy przewagę, ale tylko do czasu, aż nie pojawi się więcej służb specjalnych. 
Kule przeszywały powietrze. Nie mięliśmy zamiaru ich zabijać. Chcieliśmy tylko zaznaczyć nasz teren, aby zdobyć czas na opróżnienie magazynów. W nich trzymaliśmy samochody i broń. To była nasza kwatera. Miejsce, gdzie każdy ma prawo głosu. Tutaj co weekend gromadziły się setki osób, z tą samą pasją. Tworzymy rodzinę i naszym obowiązkiem jest walczyć. 
Osobiście tylko dwa razy brałam udział w takich porachunkach na skraju władza - przestępcy. Alex mnie zawsze zabierał z takich miejsc. Chronił mnie.
- Lee, zabieraj się stąd! - Krzyknął do mnie Simon, który znalazł się obok mnie. 
- Jeśli wszyscy się wycofamy. Musimy wziąć ich podstępem. 
- Nie damy rady. Musimy wyprowadzić ich stąd. Potrzeba kierowców.
- Gdzie?
- Zabierz ich na obrzeża. Czekają na sygnał w hangarze siódmym. Będę cię osłaniał. Idź! - Ruszyłam do odpowiedniego miejsca. 
Robiło się coraz bardziej niebezpiecznie. Weszłam do hangaru, gdzie czekało na mnie już siedemnastu mężczyzn.
- Wyprowadzamy ich na obrzeża. Nie oddamy naszego terenu. 
Wsiadłam do Astona i wyjechałam jako pierwsza. Pozostali do mnie dołączyli
- Panowie, rozjeżdżamy się. Jedziemy po troje. Ja, Stan i Jayden jedziemy na północ. - Wydałam polecenie. Panowie ruszyli wraz ze mną w wyznaczone miejsce. Policja zaczęła się rozjeżdżać. Za nami jechała ósemka radiowozów. 
- Dzielimy się na trzy. Ja biorę czterech na siebie i jadę prosto. Odbijcie.
Znów wydałam komendę. Na pierwszym skrzyżowaniu się rozdzieliliśmy. Tak jak przewidziałam, za mną jechało czterech. 
Teraz wystarczy dać się złapać w szczypce i jednemu przedziurawić oponę. 
Boże, co za idioci. Robią dosłownie to, co chcę. Nie wiem, jaki Mike mógł być taki głupi i zostać gliną. Toż to sami kretyni. 
Rozdzwonił się mój telefon. 
Nacisnęłam zieloną słuchawkę. 
- Przewozimy broń. Udało się ich przechytrzyć. - Dzwonił Simon.
- Okej. My tylko zgubimy psy i do was wracamy. Gdzie zbiórka?
- S Indiana Street. Plac budowy. 
- Jasne. Przekażę reszcie.
Rozłączyłam się. 
- Gubimy psy i jedziemy do East Los Angeles, na Indiana.
Policjanci zaczęli mnie otaczać, więc otworzyłam okno, a następnie strzeliłam w tylnie koło. Zaczął schodzić z trasy. Zatrzymał jeden radiowóz. Jeszcze dwa. 
Pospiesznie skręciłam i jechałam tyłem. Oddałam kolejne strzały. Naboje rozbiły szybę i zabiły dwóch oficerów policji. Jeszcze został tylko jeden. Nie miałam wyrzutów sumienia, za to co zrobiłam. Gdyby się nie wpieprzali w nieswoje sprawy, to nie zginęliby niewinni. 
Zmieniłam kierunek jazdy. Pędziłam prosto na ostatni samochód. Zareagował natychmiastowo i skręcił. Strzeliłam. Auto stanęło w płomieniach.
Pozbyłam się policjantów i spokojnie mogłam udać się do LA. 
Boże, życie nocne to coś co kocham. Spojrzałam na zegarek i zobaczyłam, że zbliża się czwarta rano. 
Chłopaki zapewne nie wiedzą co się dzieje, czas zadzwonić do Diego.
- Halo? - Odebrał już po chwili.
- Odpowiadaj tak lub nie. Chłopaki są z tobą?
- Tak.
- Zachowują się spokojnie?
- Nie.
- Zawieziesz ich na molo w Santa Monica?
- Tak. 
- Pilnuj ich, aż do mojego powrotu. Magazyny zostały opróżnione. Ludzie są w S Indiana w East Los Angeles. Za dwadzieścia minut będę u was. Zamienimy się autami.
- Okej. - Rozłączyłam się. Czuję, że w domu znów będę miała dym. Może poproszę, aby Chester został na noc to nie będzie na mnie tak wrzeszczał. Zapewne jutro przyjedzie Rodriguez. Przecież to nie jego sprawa, co robię. 
Dojechałam do chłopaków. Diego był wkurzony. Mam nadzieję, że nie sprawiali problemów. 
- Dziękuję, Diego za pomoc. 
- Ominęło mnie wszystko! 
- Nadal masz moją forsę. Minie cię wszystko jeśli ją odbiorę. A teraz zmykaj. 
Wymieniliśmy się samochodami. Aston miał lepsze osiągi niż Honda, którą dostałam w zamian, ale przynajmniej była stuprocentowo sprawna.
- Możecie już wyjść z samochodu. - Otworzyłam im drzwi. Mike miał taką minę, jakbym zabiła mu rodziców. Chester wcale był nie lepszy. 
- Zanim zaczniecie krzyczeć, powiedzcie, że nic wam nie jest.
- Nic. - Pierwszy raz byłam świadkiem, jak szept mógł być zarazem piskiem złości i krzykiem. Lata zdzierania gardła przez Chestera zrobiły swoje.
- Cieszę się. Jedziemy do domu i tam wrzeszczycie, czy robicie to już teraz? Za niecałą godzinę zacznie świtać.
Bez słowa wsiedli z powrotem do samochodu. Pospiesznie wsiadłam i odpaliłam. Myślę, że byli wystarczająco zdenerwowani i wystraszeni, więc nie chciałam jeszcze bardziej przeginać, więc bardzo wolno udałam się do mieszkania Shinody. 
Trasa minęła w ciszy, ale atmosferę można było ciąć maczetą. 
Pod domem muzyka byliśmy po prawie półgodzinnej jeździe. Normalnie taką trasę przebywał w kilka minut. 
- Co tam się działo? - Beznamiętnie powiedział Mike, rzucając klucze na szafkę. Poszliśmy do salonu, aby było nam wygodniej rozmawiać. I tak nie obędzie się od krzyków i nerwów. 
- Po prostu gliny wpieprzyli się w nieswoje sprawy. Nic więcej.
- Dlaczego nas odesłałaś z nim? - Chester zadał kolejne pytanie.
- Byście byli bezpieczni. Wiesz, przyjazd policji na tego typu nielegale, wiąże się ze strzelaniną i pościgami.
- Mogłaś zginąć?! 
- Mogłam, Mike. Jednak jestem bardziej przebiegła niż inni. Moi wrogowie nie mięli takiego szczęścia.
- Coś sugerujesz?
- Obejrzyjcie jutro wiadomości, a się dowiecie. Panowie, ja was nie zmuszałam, abyście ze mną tam jechali. To wy chcecie mnie chronić. Mój świat wiąże się z ciągłymi niebezpieczeństwami. Powinniście się cieszyć, że kazałam was zabrać. W innym wypadku, widzielibyście dużo okropnych czynności. 
- Ty też... - Chez nie umiał dokończyć swojej myśli. Nie powinien nic wiedzieć. Nie może wiedzieć.
- Nie. Ja miałam tylko odciągnąć część policji. Chłopaki, myślę, że powinniście iść spać. Chester, zostań. - Przytaknął. Poszedł na górę, ale Mike nie ruszył się z miejsca. Dalej patrzył we mnie jakby chciał prześwietlić moją duszę.
- Lee, martwiłem się. Już nie chodzi o to, że wpakowałaś się w jakieś gówno, ale myśl, że mogłaś zostać zabita. To bolało. 
- Zbyt długo siedzę w tym biznesie, aby dać się zastrzelić. Przecież, gdybym zginęła, to nie musiał byś się więcej o mnie bać. Miałbyś kłopot z głowy.
- Nigdy tak nie mów. To, co chciałem zrobić kiedyś, nie oznacz, że nadal tego chcę. Zmieniłem się.
- Ludzie się nie zmieniają, Mike. A jeśli to robią to tylko na gorsze. Ja jestem żywym dowodem. 
- Ciągle uważasz się za gorszą od reszty. - Wyprowadziłam go z równowagi. Aj, jest źle. Miałam go nie denerwować. 
- To nie prawda! Po prostu znam siebie i wiem jaka jestem wewnętrznie. Nie umiem stanąć przed lustrem i samej sobie kłamać. Jestem ze sobą szczera. 
- Pieprzysz! Jesteś cholerną egoistką. Wiesz co ja czuję!? Czy cię to obchodzi?
- Nie, Mike. Nie chcę wiedzieć. Dla mnie nie istniejesz. 
Łza spłynęła po moim policzku. Bolało to kłamstwo, ale tak będzie lepiej. Nie czuję do niego nic. Jestem obojętna.
- Zejdź mi z oczu. - Mówił przez zaciśnięte zęby. Nie ruszyłam się z miejsca. Nie chciałam, abyśmy rozstali się w takiej atmosferze. - Idź stąd! Teraz!
To nie pierwszy raz, kiedy gniew mężczyzn dotykał mnie psychicznie. Alex często się wściekał.
Zrobiłam powolny krok w jego stronę. On niereagował. Patrzył na mnie ze złością i taką cholerną pustką. Niemal czułam jakby zamykał mnie w klatce. Nie miałam jak się wyrwać. 
- Mike, wiesz, że chcę stąd wyjechać. Jeśli tylko napiszesz...
- Nie. Nie zasłużyłaś na dobrą opinię. Ciągle mam przez ciebie problemy. Wszyscy mamy problemy. 
- Dlatego, gdybyś...
- Nie. Lee, to nie chodzi tylko o to, abyś wyjechała i robiła co chcesz. To chyba ja nie chcę, abyś mnie zostawiała. Wbrew temu co mówisz, ja wiem, że tak nie myślisz. Nie przyjmujesz moich uczuć. Udajesz taką twardą, a przecież nie jesteś taka. 
- Proszę, to nie ma sensu. Nie dorosłam jeszcze, aby być z tobą. Jesteś dobrym człowiekiem, a spójrz tylko na mnie? Zobacz jak wyglądam, jak się zachowuję i co osiągam.
- Tylko spróbuj. O nic więcej nie proszę.
Staliśmy teraz twarzą w twarz. Nasze oddechy były nierówne, a oczy pełne nieufności.
- Nie chcę próbować niczego, Mike. Wolę założyć z góry, że nam się nie uda.
- Nie jesteś skora do jakichkolwiek negocjacji. Jeśli wszystko przemyślisz na spokojnie i dojdziesz do jakiś wniosków, wtedy porozmawiamy. Nie licz jednak na dobry raport z twoich postępów. Jak na razie niczego się nie nauczyłaś, a czas ci ucieka.
Wyszedł. Zabolały jego słowa. To była szczerość, ale i czysty egoizm. Nie chce mnie wypuścić. Chce, abym została przy nim. To takie niesprawiedliwe.
Wyszłam z domu i wsiadłam do Hondy. Mimo zmęczenia, jakie ogarnęło mój umysł i ciało, postanowiłam gdzieś pojechać. Najlepszym rozwiązaniem wydawał mi się dom Simona. Tam będę bezpieczna. Do czasu.
Pędziłam ulicami miasta, byłam zmęczona i zdekoncentrowana. Chciałam znaleźć się jak najdalej od Mike'a. 
- Pieprzony egoista. Nienawidzę go. - Łzy płynęły, przysłaniając mi obraz. Boję się go. I to tak cholernie.
Zaparkowałam przed domem Simona. Nie miałam już na tyle odwagi, aby wejść do środka.
Wyszłam z samochodu i usiadłam na masce. Podkuliłam nogi pod kolana. 
Nie wiedziałam, co mam dalej robić. Nie chcę znów wpadać w żadne układy z Anarchią, ale też nie chcę żyć pod kontrolą Spika, Rodrigueza i innych. Chcę być wolna. 
Gdybym kilka lat temu, postanowiła się powstrzymać. Gdybym stała się lepszym człowiekiem, to teraz bym nie musiała cierpieć. Nikt by nie miał nade mną kontroli. 
Kolejne łzy napłynęły mi do oczu. Tak cholernie cierpiałam i to na własne życzenie. 
- Eileen? Co ty tu robisz? 
Zatroskany głos Simona wyrwał mnie z letargu.
- Nie wiem. Uciekam przed życiem. - Spojrzałam na niego niepewnie. 
- Chodź do środka, jesteś przemarznięta. 
Pomógł mi stanąć na nogi i poprowadził do mieszkania. 
Wnętrze było całkiem inne niż się mogłam po nim spodziewać. Jego mieszkanie w NJ, było zimne i takie bezduszne, a to? Na ścianie wisiało zdjęcie, małej dziewczynki z kobitą. Nie wiedziałam kim są. 
- To moja żona Gabriela i córka Natasza.
- Ty masz rodzinę? - Zrobiłam wielkie oczy. Zawsze był sukinsynem, a tu ma rodzinę! Nie wiedziałam o tym. Nawet nie sądziłam, że jest skłonny do miłości. W klubie zawsze był z jakimiś dziwkami. Ciekawe, czy Alex wiedział. Oczywiście, że musiał wiedzieć. On wie wszystko o pracownikach.
- Dziwi cię to? 
- Tak. Przecież jesteś takim draniem...
- Tylko w pracy. Gabriela i Natasza obecnie są w Rosji. Nie chcę ściągać na nich kłopotów, więc musiały wyjechać. Kiedy wszystko się unormuje, to wreszcie będę się mógł im poświęcić. 
- Zadziwiasz mnie. - Uśmiechnęłam się nieśmiało. 
Każdy potrzebuje rodziny, nawet największy sukinsyn. - W głowie zabrzęczało mi tak dobrze znane motto. 
Alex tak bardzo się cieszył, że zostanie ojcem. Chciał mieć syna, dla którego stałby się wzorem. Chciał mu pokazać męstwo, ale i oddanie. Oczywiście brał pod uwagę, że może to być dziewczynka. Ją chciał wykształcić oraz trzymać jak najdalej od tych brudnych interesów. Zapewne postąpiłby tak samo jak Simon. Wysłałby mnie wraz z dzieckiem jak najdalej od tego gówna i sam by do nas dołączył, kiedy wyprostowałby kręte ścieżki. Byłby wspaniałym ojcem, może trochę zaborczym, ale wspaniałym. 
- Niemożliwe, że ty płaczesz. Chodź do mnie. - Objął mnie ramieniem. Przeszłość mnie atakowała z każdej strony. Co chwila wracały wspomnienia.
Nie odcięłam się nigdy od przeszłości, jedynie ją zakopałam w swojej pamięci. A teraz, ona wypływa na powierzchnię i rani. Rani jak nigdy.
- Lee, ja wiem, że jesteś dobra. Musisz tylko się odnaleźć w tym życiu. 
- Nie potrafię, Simon. To już zadaleko zaszło. Jestem nikim wobec wszystkich. 
Usiedliśmy na brązowej sofie i nadal płakałam. 
- Jak każda kobieta potrzebujesz dziecka. Gabriela zawsze tak powtarza. Gdzieś w głębi ja też potrzebowałem potomstwa, ale to ona najbardziej nalegała. 
- Może i potrzebuję, ale nigdy go nie będę miała.
- Każdy facet jest dobry. Nie czekaj na tego księcia.
- Nawet książe mi nie pomoże. Jestem bezpłoda. Wzbraniam się przez związkami z czułymi mężczyznami, bo wiem, że oni będą pragnęli mieć jakieś potomstwo. Ja im tego nie dam i nie chcę zaprzepaszczać ich pragnień.
- To musi być bolesne dla ciebie. 
Miałam dziwne wrażenie, że ten człowiek mnie rozumie. Że czuje to samo co ja. Mimo, że znam go od tylu lat, to dopiero zaczęłam go tak naprawdę poznawać.
Od zawsze traktowałam go jak zwykły pionek w grze. Po prostu był pracownikiem Alexa. Zaufanym człowiekiem. Nic więcej. A przecież mógł być moim przyjacielem, którego tak bardzo potrzebowałam, gdy nie było obok Alexa. 
- Czasami twoje zachowanie przypomina mi żonę szefa. Ona była silna, ale tylko zewnętrznie. Jej psychika była kształtowana przez wiele okrucieństw, a mimo to dalej wierzyła. Pani Amanda była dobrą osobą, ale nie umiała się odnaleźć w tym złym świecie.
Zamarłam na ułamek sekundy. A gdyby mnie tak poznał? Przecież bym już leżała martwa. 
- I co się z nią stało?
- Podobno popełniła samobójstwo. Jednak w to wątpię. 
- Dlaczego? - Pytałam z kamieniem na sercu. Zaczęło brakować mi powietrza.
- Zawsze powtarzała, że śmierć to ucieczka dla tchórzy.
- Pomyśl, ile trzeba mieć odwagi, żeby się samemu zabić. 
- To też prawda. Lee, może chcesz się przespać? Wyglądasz, jakbyś nie spała już drugi dzień.
- Bo nie śpię. Chętnie skorzystam z propozycji, ale najpierw chciałabym wziąć prysznic.
- Jasne. Zaprowadzę cię. 
Ruszyliśmy na górę.
Kiedy zamknęłam się za drzwiami łazienki, poczułam się wreszcie wolna. Tak jakby te drzwi odseparowały mnie od świata. 
Spojrzałam w duże lustro, wiszące nad umywalką i się przeraziłam. Byłam blada, z podkrążonymi oczami. Śmiało mogę powiedzieć, że jak trup. To bolesne widzieć siebie w takim stanie.
Chwała wodoodpornym kosmetyką, które nie spłynęły mi po policzkach. 
Zdjęłam ubrania i weszłam pod prysznic. Ciepła woda otulała moje ciało niewidzialną mgiełką, dając mi poczucie bezpieczeństwa.
Nie mogę uciekać przed Mike'em, muszę zacząć działać. Może ma rację i powinnam spróbować z nim żyć w związku? Może to by mi pomogło.
Jeśli to zrobię to stanę się po raz kolejny czyimś więźniem. Chcę być samodzielna. Rodriguez nie rozumie, że chcę odejść i żyć na własną rękę. Przecież dam sobie radę sama.
Obudziłam się w obcym łóżku. Nie kontaktowałam. Byłam taka zmęczona wszystkim. Pierwszy raz chciałam tak bardzo śmierci.
Podniosłam się i zarzucając na siebie puchowy szlafrok, a później zeszłam na dół. Tam toczyła się jakaś rozmowa. Kobieta mówiła bardzo zdenerwowanie, ale można było wyczuć uczucie. Może przyjechała jego żona?
- Simon, proszę wyjedź ze mną do Rosji. Natasza tęskni za tobą. A ja? Codziennie modlę się, aby nic ci się nie stało. Kochanie, proszę.
- Gabrielo, to nie takie proste. Nie mogę opuszczać granic USA. Mam zadanie do wykonania. 
- Kim ona jest? - Odezwała się jego żona już spokojniej.
- Nie wiem, nie ma o niej nic. Eileen to nie zagrożenie dla nas. Bardziej obawiam się nowych planów. A ona potrzebuje pomocy.
- Jak? Wiesz, że możesz na mnie liczyć.
- Wiem, skarbie. Jednak ona musi sama do tego dojść.
- Dobrze. Jak długo tu zostanie?
- Zaraz wychodzę. - Odezwałam się, wychodząc zza progu. - Dziękuję za chęć pomocy, ale sama dam radę.
Widziałam ich niepewne spojrzenia, ale to się już nie liczyło. Muszę sobie sama dać radę. Tak będzie najlepiej. 
Odpaliłam auto i wróciłam do swojego więzienia.
_______
Witam!
Rozdział dodany dziś i kolejny powinien powinien pojawić się w przyszłym tygodniu.
Jak do tej pory, to najdłuższa część, którą opublikowałam.
Życzę dobrej nocy.
Pozdrawiam,
Lilith & Company.

sobota, 13 grudnia 2014

16.


Obudziłam się zalana potem. Coś mi się śniło. Coś strasznego. Nie pamiętam. A może nie chcę pamiętać? 
Serce biło mi tak cholernie szybko. Bałam się. 
Zsunęłam nogi na podłogę i postanowiłam pójść do kuchni. Coś mi mówi, że nie zasnę. Nie ma mowy, abym zasnęła. 
Do szklanki nalałam sobie wody. Wypiłam ją jednym łykiem. Czułam zmęczenie. Straszne zmęczenie.
Zaczęłam przypominać sobie ostatni wieczór. Mike. Mimo tego, że chciał mnie na początku wystawić na pewną śmierć, to go pokochałam. Boję się tego uczucia i ciągle go odpycham na dalszy plan. Nie chcę, aby ono zmieniło moje życie. Nie pozwolę, aby później cierpiał. On zasługuje na szczęście, takie prawdziwe szczęście. Nie dam mu tego, czego potrzebuje.
- Lee, dlaczego nie śpisz? - Mike popatrzył na mnie z troską. 
- Miałam jakiś zły sen. Nie chciałam cię obudzić. 
- Nie mogę spać. Ciągle rozmyślam o wieczorze.
- Powinieneś zapomnieć. Tak będzie dla nas wszystkich lepiej. 
- Nie. Nie wiesz jak to jest kochać, Lee. Nie dopuszczasz do siebie myśli, że znaczysz dla mnie o wiele więcej niż inne laski. Wiesz, że jesteś w głębi serca dobra. Wiesz, że jesteś w stanie zapewnić mi wszystko, czego pragnę. 
- Nie. Nie wierzę, że mogę dla kogoś znaczyć wszystko. Nie wierzę, że umiem zapewnić ci to, czego pragniesz. Mylisz się jeśli nie wiem, co to znaczy kochać. Kochałam go mimo tego co zrobił. Kochałam go za to jaki był. 
- To po cholerę go zabiłaś?! - Krzyknął. Nie ma prawa mnie osądzać. 
- I tak nie zrozumiesz. Dziś rano się wyprowadzam. 
Powiedziałam, a następnie wyszłam. Uciekłam.
Zegar pokazywał godzinę czwartą. Postanowiłam zadzwonić do Rodrigueza. Powiedział, że w każdej chwili mogę zadzwonić. Niezależnie od godziny.
- Czemu dzwonisz o takiej godzinie? - Usłyszałam zaspany głos Rodrigueza.
- Muszę pilnie z tobą coś omówić. To ważne. Proszę bądź pzy fontannie w Lincoln Park za dwadzieścia minut. 
- Będę. - Rozłączyłam się. Pospiesznie się ubrałam, a następnie szybko przemknęłam do hangaru, aby wziąć Kawasaki. 
Z piskiem opon pojechałam w kierunku Santa Monica. 
Kiedy tam dojechałam, Rodriguez czekał na mnie. Nie wyglądał na zadowolonego, ale wiedział, że nie chciałabym rozmawiać, gdyby to nie było ważne.
- Co się stało?
- Joseph, nie mogę dłużej mieszkać z Shinodą. Muszę prosić cię o kogoś innego.
- Lee, on ma takie zadanie. Musi cię chronić. To jego praca.
- Nie. To była tylko praca, kiedy nie włączył w to uczuć. On mnie kocha, a ja nie chcę go skrzywdzić.
- Właśnie na tym nam zależało, aby on się zakochał, a ty się mieniła. - Odparł spokojnie czarnoskóry. Patrzył mi głęboko w oczy. On wierzył, że się zmieniłam. Tak samo jak Mike. 
- Dlaczego mi to robisz? Ja wiem, że mnie cholernie nie lubisz, ale nie musisz krzywdzić i jego.
- To on podjął taką decyzję, ja go nie zmuszałem. Jeśli jednak się boisz z nim dalej mieszkać, to możemy załatwić ci jakieś lokum niedaleko jego mieszkania.
- Nie macie żadnych wolnych agentów?
- Mamy. To jest sprawdzian dla was obojga. Jeśli wytrzymasz, dostaniesz szybszą przepustkę do wolności, przecież ci na tym zależy, prawda?
- Tak, ale...
- Nie ma żadnego ale. Rozwiążcie ten konflikt pokojowo. Wiesz, że to jaką Mike wystawi ci opinię po trzech miesiącach, będzie miało wpływ na twój wyjazd. Wiem, że na dzień dzisiejszy nie napisze ci nic dobrego, bo tak jak sama mówisz, zaczął cię kochać. Będzie chciał cię przy sobie zatrzymać. 
- Nie mów tego z takim spokojem. Chcecie mnie więzić? Przecież jestem niewinna.
- Niewinna byłaś, kiedy wychodziłaś z agencji. Teraz masz bardzo dużo na koncie. Powinnaś lepie uważać. 
Po prostu sobie poszedł, kiedy skończył wypowiedź. Nie ważne, że oboje się męczymy. To ma być taki test dla nas. My się pozabijamy, a nie będziemy szczęśliwą parą.
Wkurzona ruszyłam do domu. Po prostu powiem mu, że chcę aby wystawił mi dobrą opinię i zniknę. Nie chcę nic więcej.
Dwanaście minut później, byłam już na miejscu. Ostrożnie weszłam do salonu. Czas odstawić szopkę i poprosić o wystawienie referencji już teraz. 
- Dzwonił do mnie Rodriguez. - Usłyszałam wściekły głos Mike'a. Boże, on zamienia się w Alexa. Zaczęło się od delikatnych zdenerwowań, a skończyło się na zamknięciu mnie w domu w Szwajcarii.
- Rozmawiałam z nim. Wiesz, chciałam cię przeprosić.
- Dlatego, że chcesz wyjechać i potrzebujesz dobrego raportu?
Ten sukinsyn mu powiedział. Kiedyś zamknę mu buźkę, raz na zawsze, niech tylko wyjdę z cenzurowanego.
- Nie. Mam wyrzut sumienia.
- Nie posiadasz takiego czegoś jak sumienie. To twoje słowa, Lee. - Rzucił bardzo cierpko.
- Chyba się myliłam, bo zaczyna się do mnie odzywać.
- Nie kłam.
- Nawet jak powiem prawdę, to ty będziesz ciągle uważał, że kłamię. 
- Wcale nie. Zależy mi na twoim bezpieczeństwie i na tobie.
- Rozmawialiśmy o tym. Nie mogą nas łączyć sprawy uczuciowe. Mogą być tyko stosunki koleżeńskie, a najlepiej tylko takie jak więzień i więzienny. 
- Znów porównujesz mnie do więzienia. Nie podoba mi się to. 
- Bo to prawda. Trzymasz zbyt ciasno, boisz się stracić nade mną kontrolę. Bo wszystko, czego spodziewałeś się po mnie, rozpada się na twoich oczach. Jestem zmęczona byciem tym, kim chcecie bym była.- Zacytowałam kawałki ''Numb''.
- To nie prawda, że chcemy cię zmienić.
- Już to zrobiliście, Mike. Wiesz, że kiedyś bym zrobiła to co chcę. Nie pytałabym się, czy mogę wyjechać. Zrobiłabym to. Alex mnie kontrolował, ale pozwalał podróżować po Stanach. Nie mogłam tylko wyjechać z kraju. Lubił kontrolę, ale robił to umiejętnie. Kontrolował mnie od dnia, kiedy się poznaliśmy, tylko tego nie zauważyłam. Dotarło to do mnie, kiedy zostałam uwięziona w domku. Wy robicie to ciągle. Będąc w Anarchii nigdy nie miałam telefonu na podsłuchu, kamer w sypialni, chipów przy maszynach. Fakt, chodziłam z eskortą, ale nie tak widoczną.
- Nie weźmiesz mnie na przeszłość. Nie Lee. 
- Zadajesz mi ból, takie Twoje przekonanie, że robisz dla mnie dobrze, że ja nie wiem co ja robię, lecz to moje życie i sama za to odpowiem. Nie chce litości, kompromisu, pieprzenia. Nie możesz pojąć, więc tylko zrozumienia...*
Znów podałam mu kolejny fragment jednej z moich ulubionych piosenkę. Uczenie się języków przynosi znaczne korzyści.
- Tego nie znam. - Uśmiechnął się do mnie. Czyli udało mi się rozładować napięcie. 
- Kaliber 44. Polski psycho-rap. Byłam raz na ich koncercie w '97 i po ich koncercie zapaliłam pierwszego skręta. I cholernie tego żałuję, bo urwał mi się film i nie pamiętam jak wróciłam do hotelu. W sumie nie pamiętam jakiś  dwunastu godzin.
- A teraz chyba nie masz z tym problemów?
- Nie. Alkohol i narkotyki to chleb powszedni. Umiem się pohamować w każdej chwili. Nie paliłam od kilku dni.
- Dlaczego się trujesz?
- Bo to moje życie i nie możesz go zmienić. - Wyszłam z salonu i udałam się swojego pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz, a później z paczką fajek i blantem wyszłam na balkon. Zapale sobie odrobinkę. Nic się przecież nie stanie. 
Odpaliłam, aby się delektować smakiem. Moje nogi zwisały luźno pomiędzy prętami barierki, a ja leżałam. Zazwyczaj w takiej pozycji paliłam, chyba, że roiłam to z Alex'em, wtedy leżeliśmy przytuleni do siebie.
Zauważyłam, że ciągle go pamiętam i to z takimi detalami. Jego rysy twarzy, spojrzenie, kpiący uśmiech, szerokie ramiona, umięśniona sylwetka i wąskie biodra. Zawsze pod krawatem i w czarnych, obcisłych spodniach, które jedynie dodawały mu męskości. Na nogach czarne pantofle zawsze w idealnym stanie. Był taki męski. Może zaczynam żałować, że go zabiłam? Przecież chciał dla mnie dobrze. Może i mnie kontrolował i nie pozwalał odejść, ale nigdy nie kazał mi siedzieć w jednym mieście. Przecież mogło być nam tak dobrze. I tak nie przywrócę mu życia, więc nie ma co gdybać, lepiej znaleźć dobre rozwiązanie. Mike nie wypisze mi dobrej opinii i mogę dać sobie uciąć dłoń, że przedstawi mnie w złym świetle. Powiedział, że mnie kocha, ale czy to prawda? Przecież nie zakochujesz się w kimś ot tak. To trzeba czasu. Podobnego podejścia do życia. Wspólnych celów.
Mike jest nie w moim typie. Po co się okłamuję? On jest bardzo w moim typie. Ten uśmiech, doprowadzający do palpitacji serca. A jaki jest dobry w łóżku. Mimo, że delikatny, to i tak doprowadza mnie do orgazmów. 
Muszę znaleźć sobie faceta. Na już. Nie będę krzywdzić Mike.
Zadzwonił mój telefon. Wyciągnęłam go z kieszeni i zobaczyłam numer Irminy.
- Halo?
- Słuchaj, dziś na magazynach jest walka. I tu uwaga, Anarchiści wystawili najlepszego zawodnika. Wygląda niepozornie i zapewne nikt nie obstawi. Wchodzisz w to?
- Tak. Ile?
- Ćwierć koła.
- Wysoko się ceni. O siódmej?
- Dziesiąta. Spotkamy się w '63'. Będę siedziała przy barze. Weź kasę i ubierz się stosownie. Nie zakładaj miniówki.
- Okej. Do zobaczenia. - Rozłączyłam się. Jedna walka mnie ominęła, ale kolejna nie zrobi tego. Ćwierć miliona to sporo. Jednak to nic, co mogę wygrać. Zyskam trzy razy tyle. Jestem dobra. 
Podniosłam się z balkonu i postanowiłam poinformować Mike'a o walce. Niech wie, że wychodzę na praktycznie całą noc.
- Shinoda, gdzie jesteś? 
- W kuchni! - Usłyszałam jego głos i jeszcze czyjś. Zapewne Chester wpadł z wizytą, aby popatrzeć na moje atuty i podrażnić.
- Wychodzę na siódmą. Wrócę rano. - Rzuciłam od niechcenia. Niech widzi iż mi na nim nie zależy. Tak będzie lepiej dla nas.
- Gdzie idziesz i z kim? 
Po co się wpieprzasz, Chez?
- Idę z Irminą do klubu, a później na uliczne MMA. 
- Czyli zostajesz w domu, Lee. Nie możesz iść.
- Nie pytam o pozwolenie, ja tylko cię informuję, skarbie. Coś sobie ustaliliśmy. Miałeś się nie wpieprzać.
- Tam będzie niebezpiecznie.
- Mnie się nic nie stanie. Jeśli tak bardzo chcesz, to chodź ze mną. Na pewno mnie obronisz. - Powiedziałam z kpiną. Chester patrzył na nas jak na jakiś film w TV. 
- Okej. Pójdę z tobą. Jednak masz się zachowywać.
- Jasne. A i jeszcze jedno, nie zakładajcie miniówek, jak nie chcecie stracić swojego dziewictwa. 
Wyszłam z kuchni, a następnie udałam się do hangaru. Czas zająć się Mustangiem.

*cytat z piosenki Kaliber 44 "PSYCHODELA"
____
Witam!
Już czuję się lepiej, ze szkołą się uporałam, więc co weekend będą pojawiać się kolejne rozdziały!
Od jutra, biorę się za zaległości!
Do zobaczenia,
Lilith & Company.

niedziela, 7 grudnia 2014

15.

Limuzyna się zatrzymała. Chester wysiadł i podał mi dłoń. Pochłaniał mnie wzrokiem, a w szczególności moje nogi na piętnastocentymetrowych szpilkach. Moja kreacja była kremowa. Cała halka, która sięgała do połowy uda była uszyta z koronki, a spódnica z delikatnego szyfonu. Materiał układał się w delikatne fałdy, które sprawiały wspaniałe wrażenie. Była na jednym ramiączku, a gorset był sznurowany jedwabną tasiemką w tym samym kolorze. Była śliczna, ale całkowicie nie w moim stylu. Na dłoniach miałam kremowe, uszyte z koronki rękawiczki za łokcie, które miały zamaskować mój tatuaż. 
Mike coraz bardziej sobie grabi na to, aby trafić na moją czarną listę. Załóż to, a nie tamto. Zrób to. Zrób tamto. Wkurza mnie. 
U fryzjera siedziałam cztery godziny, bo miałam upinanego koka na karku. Nigdy nie chodziłam w takiej oficjalnej fryzurze. Kosmetyczka zrobiła mi bardzo delikatny makijaż i pomalowała mi paznokcie na równie kremowy kolor. Muszę powiedzieć, że kosmetyczka się spisała. Podobał mi się makijaż i tylko to w moim dzisiejszym wyglądzie. 
Poczekaliśmy na resztę Linkinów, którzy przyprowadzili swoje panny. Muszę przyznać, że dziewczyny wyglądały oszałamiająco, ale jako iż ja jestem taką skromną osobę to powiem, że wyglądałam najlepiej. 
- Lee, uśmiechnij się. Wyglądasz pięknie. 
- Mike, nie pomagasz. Wiesz, że nigdy nie miałam takiej sukni na sobie? Nie przebywałam w takim towarzystwie. To jest dla mnie nowość. 
- Proszę, za cztery godziny będziesz mogła sobie wrócić do domu. Jeśli będziesz chodziła razem z Chesterem, to nic głupiego nie zrobisz. 
- Postaram się. - Uśmiechnęłam się, kiedy wkroczyliśmy na czerwony dywan. Zawsze chciałam się po takim przejść, a dziś? Zupełnie było mi to obojętne, czy on jest czerwony czy jakiś inny. Dywan jak dywan. 
A sukienka cholernie niewygodna. I jeszcze tyle na nią wydałam. Moje dwie wypłaty poszły się jebać w ciągu kilku dni chodzenia z Irminą, Kirą i Shinodą po sklepach. 
Chester objął mnie w talii i wyglądał jakby chwalił się swoją zdobyczą. Miałam ochotę przewrócić oczami, ale blask fleszy mi to uniemożliwił. Sztucznie się uśmiechałam do wszystkich i z gracją weszłam do pomieszczenia. 
Mężczyźni się na mnie gapili, co niekoniecznie mi się podobało w tej chwili. Tak bardzo chciałabym być gdzieś indziej. Sunąć ponad dwieście mil na godzinę ulicami Los Angeles, ścigając się ze znajomymi. Udać się na jakąś mega imprezę z ogromną ilością alkoholu. Mogłam sobie tylko pomarzyć. 
- Lee, wyglądasz tak seksownie. Wszyscy mi zazdroszczą. - Szepnął Chester do mojego ucha i cmoknął mnie w policzek.
- Ja zawsze wyglądam seksownie dla ciebie, nawet jak jestem ubrana w dresy. Źle się tu czuję. 
- Za jakiś czas wrócimy do domu, mała. - A teraz pozwól, że przedstawię cię kilku osobą. - Ruszyliśmy wraz z pozostałymi do grupki osób. Najbardziej zaintrygowały mnie szerokie plecy jednego z mężczyzn. Wydawały się dziwnie znajome. Mężczyzna się odwrócił i zobaczyłam Vina.
- Lee, jak ty się zmieniłaś. - Powiedział o wziął mnie w swoje ramiona. Wróciły wspomnienia dawnej nocy. 
- Ta sukienka do mnie nie pasuje. - Odparłam. Odsunęliśmy się od siebie. Poznałam jego narzeczoną, którą miał już podczas naszego romansu. No pięknie. A ona jeszcze była w ciąży. Skrzywdziłam ją i dziecko. Jeśli to kiedykolwiek wyszłoby na światło dzienne, to mogłoby nie być za wesoło.
Musiałam udawać, że jest wszystko dobrze. Nie chcę jej krzywdzić, bo sama byłam kiedyś skrzywdzona. I jeszcze dziecko. Zawsze myślałam, że ono może połączyć związek. Dopełnić całości, ale w moich przypadkach to były niechciane wpadki, które mogły kosztować mnie bardzo dużo. Bez serca usunęłam dwie małe istoty, a kiedy byłam już pewna z Alex'em, że to odpowiedni moment - poroniłam. Więcej już nie chcieliśmy próbować, bo to był zbyt duży stres. 
Pierwszy raz zaszłam w ciążę, kiedy byłam na pierwszym roku studiów, druga pojawiła się na piątym roku, a ostatnia - planowana, trzy lata temu. Nie wyszło z tego nic. Wszystkie błędy z młodości jakoś się na mnie odbijają. Nawet teraz pojawił się ból, kiedy widzę szczęśliwą przyszłą matkę.
Nie powinnam o tym myśleć. Czas skupić się na ludziach, których przedstawiają mi chłopaki.
Na gali była masa ludzi, których znałam jako Amanda. Drużyna filmowa z 'Szybcy i Wściekli' oraz kilku dobrze mi znanych muzyków. 
Może niekoniecznie będę się nudzić. 
Wszyscy udaliśmy się do sali, gdzie zaczęło się rozdanie nagród. Co chwila na sali wybuchały gromkie brawa, a ja jedynie bardzo delikatnie klaskałam. Znów się nudziłam.
Spojrzałam na zegarek i zobaczyłam, że jeszcze trzy godziny przede mną. Walka już się zaczęła, a moje bilety na MMA wykorzystał Jack i Kira. Oni się przynajmniej bawią, a ja co? Ja siedzę i gapię się w ludzi. 
- Lee, nie rób takiej groźnej miny, ona do ciebie nie pasuje. -  Szepnął Chester. 
- Wiesz, właśnie odbywa się wspaniała walka MMA. I jak myślisz, dlaczego mnie na niej nie ma? - Spojrzałam na niego przelotnie i przybrałam sztuczny uśmiech. 
- Może nie zarezerwowałaś biletów... 
- Zgaduj dalej. - To nie jest zabawne, ani trochę. To co mi się podoba, omija mnie ot tak. 
- Nie denerwuj się. Mogę się tobą inaczej zająć. - Położył dłoń na moim odkrytym udzie i przesunął ręką w górę. 
- A ty znów zaczynasz zboczeńcu, mało miałeś przeze mnie wpadek? 
- Lubię próbować. Kiedyś mi się uda. 
- O tak, skoczę ci sama do łóżka, kiedy tylko stąd wyjdziemy. - Uśmiechnęłam się i zatrzepotałam rzęsami. 
- Czekam. - Przelotnie pocałował mój policzek i przygryzł ucho.
Reszta gali mijała spokojnie i nadzwyczaj nudno. Jeszcze został mi tylko bankiet, na którym nie muszę siedzieć do końca i wracam do domu. Zdejmuję sukienkę, zakładam kombinezon i jadę na odstresowującą przejażdżkę po LA.
Jako, że ta cała impreza, była połączona z przedsięwzięciem charytatywnym, to  nie obyło się od składania datków. Cel był szczytny. Pieniądze miały pójść na opiekę nad dziećmi i remonty szpitali. Na takich rzeczach nie ma co oszczędzać. 
Wypisałam czek na pół miliona dolarów Co prawda mój budżet się uszczuplił, ale było warto. Wyciągnę trochę forsy od Rodrigueza. Jestem genialna. 
Już zbliżał się koniec. Tańczyłam właśnie ostatni taniec z Chesterem. Chciałam uciec jak najszybciej od tego tłumu. Miałam takie wspaniałe plany na całą noc. Nie mam zamiaru z nich rezygnować. Wsiedliśmy do limuzyny. Razem z nami jechał Mike oraz Anna. Polubiłam ją, chociaż bolało mnie serce, kiedy się przytulali do siebie. Chyba kochałam Mike'a.
- Dziękuję. - Szepnął Chester, a ja spojrzałam na niego pytająco. - Dobrze się bawiłem na tej imprezie. Chętnie zabiorę cię na kolejną  i nie tylko. 
Dotknęłam jego kolana, a on znów zaczął błądzić dłonią wyżej i wyżej. Całe szczęście, że Anna i Mike byli zajęci sobą. Muszę powiedzieć, że Chez wyglądał kapitalnie w garniturze. Tak całkiem odmiennie niż na co dzień. Powędrowałam dłonią w górę i wyczułam jego gotowość. On przesunął dłonią po biodrach i plecach. Pocałował mnie, bardzo niepewnie, a kiedy go nie odepchnęłam - pogłębił pocałunek. Zamarł na chwilę, kiedy posadził mnie sobie na kolanach, nadal trzymając dłonie na moich biodrach.
- Ty nie masz nic pod suknią. - Stwierdził ze zdziwieniem. 
- Majtki psują jej linię. - Zaczęłam się niepohamowanie śmiać. Bardzo ujmująco jęknął. 
- Gdybym wiedział, urwalibyśmy się z tej gali parę godzin temu. - Rzekł. 
Nadal miałam uśmiech na ustach. 
- Byłoby to wysoce niewłaściwe, skarbie. 
- Ale równie niewłaściwe było paradowanie... - Tutaj wskazał dolną partię moich bioder. Roześmiałam się. 
- Nie przesadzaj, tego nikt nie zauważył. Śpij spokojnie i miej bardzo zboczone sny. - Powiedziałam na pożegnanie. Właśnie zajechaliśmy pod dom Mike'a. 
- Lee, nie rób mi tego. Zbyt wysokie ciśnienie i będę trupem.
- Znajdź sobie jakąś panienkę. W LA jest Kira. Jeśli zadzwonisz, to zjawi się po kilku minutach, chyba, że jest jeszcze na walce. 
- Jesteś najbardziej niewrażliwą osobą na moje cierpienia. Każda by mi pomogła.
- Nie jestem jak każda. Do zobaczenia. - Wysiadłam. 
Mike na mnie czekał. 
Byłam na niego zła, że musiałam siedzieć takie długie godziny w niewygodniej sukience i jeszcze z Chesterem, który co chwila mówił, że chce mnie przelecieć.
- Jak ci się podobało?
- Bez komentarza. Pomożesz mi rozsznurować gorset? 
- Jasne. - Uśmiechnął się. Weszliśmy do mieszkania. Chciałam jak najszybciej pozbyć się tego ubrania. 
Udaliśmy się do mojej łazienki. Spojrzałam na siebie w lusterko i zobaczyłam całkiem ładną kobietę, ale w nieodpowiednich ubraniach. Może kiedyś, kiedy będę już stara, to spodobają mi się tego typu kreacje. 
Spike zaczął rozsznurowywać wstążeczkę. Robił to bardzo powoli i zmysłowo. Ciągle się uśmiechał. 
- Dawno nie spałaś ze mną. - Przewróciłam oczami. 
- I nie pójdziemy razem spać, ani nic podobnego. Wolę, aby było tak jak jest. - Powiedziałam twardo. Wcale nie chciałam aby właśnie tak było. Chciałam trochę czułości od niego. Moje myślenie jest bardzo pokrętne. Niby chciałam, aby coś między nami zaiskrzyło, a z drugiej nie chcę. Nie chcę być znów zraniona. Dziś dostałam już jeden sztylet w serce, kiedy dowiedziałam się o Vinie. 
- Naprawdę? - Pocałował mnie w łopatkę. Nie zbliżaliśmy do siebie od czasu, kiedy dostał ode mnie w twarz. Nie próbował i dobrze. A teraz? Nie chcę ulegnąć. Nie czas na miłość. Jeszcze niecałe dwa miesiące i wyjeżdżam do Moskwy. Tam poszukam nowego faceta. 
- Przestań. Nie mam nastroju. 
- Lee, słyszałem twoją rozmowę z Chesterem. Pod moim okiem jesteś taka niegrzeczna. - Skończył rozsznurowywać gorset. Przytulił mnie od tyłu, kładąc głowę na moim ramieniu. Jego ręce trzymały mnie za biodra. 
Mimowolnie spojrzałam w lustro. Wyglądaliśmy razem na szczęśliwie zakochanych, ale tak nie było. On mnie nie kochał, a ja go bardziej lubiłam. To wszystko. W dodatku dla wszystkich jesteśmy kuzynostwem. Przecież nie możemy nagle stać się parą. 
- Jesteś piękna. 
- Podobno. Proszę wyjdź, zanim zrobię coś, czego będę żałować. - On jednak mocniej mnie do siebie przytulił. Brakowało mi takiej czułości. Jak każda kobieta, lubię czuć się potrzebna i kochana, nawet jeśli to tylko moja psychika płata mi figle. 
Zniknęła we mnie ta wojownicza Amanda. Ona objawia się tylko czasami. Teraz główne skrzypce gra Lee, która zaczyna czuć. Coraz częściej przyłapuję się na tym, że wspominam dawne czasy, kiedy wierzyłam w miłość. 
Jednak najbardziej żałuję, że niczego nie żałuję. Niczego bym nie zmieniła w swoim życiu, bo ono byłoby nadzwyczajnie nudne. Takie przeciętne. A tak to, będę miała co opowiadać wnukom i prawnukom, jeśli tylko się ich doczekam. 
Samotna łza popłynęła po policzku. Gdybym nie była taka głupia wcześniej, teraz moje dzieci miałyby dziesięć, osiem i trzy lata. Miałabym rodzinę, taką prawdziwą rodzinę. 
Może gdybym go nie zabiła to kiedyś bym żyła szczęśliwie? Nie. Nie chcę o tym myśleć, bo znów będę płakała całymi nocami.
- Eileen, co się dzieje? - Obrócił mnie do siebie twarzą i mocno przytulił. 
- Wyjdź. Tak będzie lepiej. - Odsunęłam się od niego. Bez zbędnych słów, wyszedł.

_______

PRZEPRASZAM!

Przepraszam, że nie komentuje Waszych blogów.

Przepraszam, że nie dodałam dwóch rozdziałów, ale;

- Dziewczyny teraz mają sesje i nie mogą dodawać rozdziałów;
- Mam bardzo dużo nauki nie nie mam na nic czasu;
- Złapała mnie jakaś paskudna grypa i od sześciu dni nie wychodzę z łóżka. Czuję się słabo, wszystko mnie boli i mam problemy ze wzrokiem (oczy mi strasznie łzawią).

Przepraszam, że Was zawiodłam ;(

Liczę, że po świętach wszystko się ułoży i wrócę do formy oraz nadrobię wszelkie zaległości.
Nie wiem, kiedy dodam dodam kolejną notkę, ale zapewne jeszcze przed końcem roku ;D

Dziękuję, że jesteście z nami,
Pozdrawiam,
Lilith.