poniedziałek, 29 maja 2017

Epilog

Obudził mnie cholerny ból w klatce piersiowej. Nie mogłam złapać powietrza. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam.
- Siostro, budzi się! - Słyszałam jakiś głos. Był znajomy.
- Proszę się odsunąć! - Teraz ktoś nieznany zaczął krzyczeć.
Moje receptory rejestrowały ruch, ale i tak byłam za słaba abym mogła się ruszyć.
- Morfina. - Znów nieznany głos.
Zastrzyk. Ból znikł. Czuję senność. To sen.
- Ile? - Znów wychrypiałam z wielkim trudem.
- Ponad sześć miesięcy, proszę pani. Jest pani obecnie w Waszyngtonie. Miała pani dużo szczęścia. Wszyscy się martwią o panią pani Grey.
A jednak to był tylko pieprzony sen. Nie spotkałam ani mamy ani Alexa. To tylko sen. Zemdlałam.




Podziękowania:
Dziękuję, że byliście z nami przez tyle czasu :D


Gorąco pozdrawiamy :*

niedziela, 28 maja 2017

Rozdział X

Rozmowa z mamą bardzo dużo mi dała. Próbowałyśmy nadrobić cały stracony czas, ale to i tak się nigdy nie uda. Zmarznięta wróciłam do swojej sypialni. Usiadłam na łóżku i wykręciłam dobrze mi znany numer. Pierwszy sygnał. Drugi. Trzeci. Poczta głosowa. 
Poczułam się dotknięta. Dlaczego nie odebrał? Zawsze odbiera. Może coś się stało?
Jeszcze raz. Znów nic. 
To zupełnie do niego nie podobne. 
Podciągnęłam nogi pod brodę i bujałam się z boku na bok. Chyba zawsze tak reaguję na stres. Minęło kilka minut.  Telefon milczy. Nie podoba mi się to.
Dzwonię jeszcze raz. I jeszcze. Cisza. Głucha cisza.
Czyżby zmienił numer? Nie, to niemożliwe. 
Dlaczego się tak przejmuję? Chciałam, żeby zniknął. Chciałam zerwać kontakty. 
Ze zdenerwowaniem rzuciłam telefonem o ścianę. Z bezsilności wrzasnęłam. Zawsze wrzeszczę, kiedy mi coś nie idzie. Cholera!
Pozbierałam telefon z podłogi i spróbowałam jeszcze raz. Ostatni raz. Cztery sygnały i wreszcie jego głos.
- Słucham?
- Cześć Mike. -  Powiedziałam niepewnie.
- Lee, coś się stało?
- Nie. Po prostu już wszystko załatwiłam. Jestem w Montanie.
- Dzięki Bogu. Mam po ciebie przyjechać? Wracasz do domu?
- Raczej nie. Musimy porozmawiać. Wszystko zakończyć na przyjacielskiej stopie.
- Co ty pierdolisz? Tego nie da się załatwić na przyjacielskiej stopie. 
- Mike, to nie tak. 
Był zdenerwowany. Wcale mu się nie dziwię, sama chodzę w ciągłym napięciu. Przez te kilka dni, stałam się płochliwa.
- Musimy to wszystko wyjaśnić. Za kilka dni wrócę. 
Westchnął. Musiał czuć się bezradny. Sama się taka czułam. Mając podzielone serce, trudno znaleźć sens. Nie kochałam Mike'a, po prostu byłam nim zauroczona. Stał się moim opiekunem i przyjacielem. Jedynie byłam pewna swoich uczuć do Alexa. Jego kochałam prawdziwą miłością. Pierwszą i jedyną.
- Lee, wiesz, że w Helenie jest Alex? Dwa oddziały jadą się go pozbyć. Nie wychylaj się nigdzie. 
Mówił to tak beznamiętnie jakby chodziło o to, co zje na kolacje. Moje serce zabiło szybciej. Traciłam oddech. Emocje wzięły górę.
- Odeślijcie ich. Nie możecie go skrzywdzić. Nie teraz. Mike? Mike! Zrób coś. Oni nie mogą go zabić. 
Zaczęłam panikować. To dosyć naturalna sytuacja. Łzy zaczęły płynąć żwawym strumieniem. nie mogłam go znów stracić. Nie przeżyłabym tego.
- Mike, proszę. - Nadal szlochałam. - Pozwólcie mu żyć. Jeśli będzie trzeba - wyjedzie. Nie zabierajcie mi go.
Coraz bardziej mówiłam bez składu. Byłam zdenerwowana. Bałam się o niego, o mnie, o rodzinę. Nie chciałam znów wszystkiego stracić.
- Jesteś z nim, prawda? - Wolałabym, żeby na mnie krzyczał. Miał taki beznamiętny ton. Nie wyrażał nic. Kompletnie nic. Taka cisza emocjonalna. Zadawała rany.
- Tak. Jestem z nim. I jeśli będzie trzeba zasłonię go własnym ciałem. Nie chcę już żyć bez niego.
- Lee? Lee, proszę. 
Kolejny raz rzuciłam telefonem. Krzyczałam. Pierwszy raz od tak dawna, przeraźliwy krzyk wyrwał się z mojej piersi. Ten krzyk zawierał wszyto. Począwszy od bólu, przez rozpacz aż po bezsilność. I nagle umilkłam. Nie mogłam złapać tchu. Serce zbyt szybko biło. Przed oczami widziałam mroczki. Powiększały się. Nastał mrok. Moje ciało upadło bezwładnie, a ja nie czułam nic. Byłam lekka jak piórko. Taka wolna. Nagle serce zwolniło. Szum ucichł. Oddech nie wrócił. Umierałam. Doskonale to wiedziałam. Taka królowa życia jak ja, umarła jak zwykły, nic nieznaczący człowiek. Czułam chłód i gorąc jednocześnie. 
I nagle uczucie, jakbym wyrwała się spod tafli wody. Mocny haust powietrza. I już nie byłam sama. Ktoś trzymał mnie za rękę, ktoś inny coś szeptał. Słychać było płacz kobiety i pocieszania mężczyzny. 
Kolejny raz wróciłam do żywych. Kolejny raz wyrwałam się tej suce. Ale jakim prawem? Czy ja miałam prawo jej ucieć?
- Amanda. Amy, proszę. Kochanie. - Mocny uścisk dłoni, ciche szepty do ucha. - Dlaczego mi to robisz? Nie możesz odejść, nie teraz. 
- Jestem. Nidzie... -  Ból przeszył moje płuca. Czułam jak się zwijam w środku. Tak cholernie bolało.
- Do cholery zróbcie coś! Flynn za co ci płacę?! Pomóż jej! - Wrzask Alexa i przeładowanie broni. On go zabije. Ten człowiek nie umrze za mnie. Nie dziś.
- Panie Wittstock, nie jestem w stanie jej pomóc. Ona musi zregenerować siły. 
- Więc jeśli nie możesz jej pomóc...
- NIE! - Ktoś krzyknął. Otworzyłam oczy. Ból narastał, a ja walczyłam o oddech.
- Panie Alexandrze, ona musi trafić do szpitala. Nie pomogę jej w warunkach domowych, nie w tym stanie.
Flynn mówił pełen strachu. Alex był nieobliczalny. Miał broń. W każdej chwili Flynn mógł nie żyć. 
- Alex, odłóż broń. Nie pomożesz nikomu w ten sposób. - Oliver próbował mu przemówić do rozsądku. Są tacy cholernie do siebie podobni. 
- Flynn, zabierz ją do szpitala. Natychmiast. Ale jeśli ona tam umrze, pozbawię cię wszystkiego co kochasz. A ty! - Oczami wyobraźni wadziłam jak wskazuje na niego palcem. - Będziesz na to wszystko patrzył.
Nagle w całym domu zrobiło się wielkie poruszenie. Krzyki. Wybijanie okien. Przyjechali. Mike ich nie powstrzymał. Umrzemy tu razem.
Myśli były takie wolne, wręcz dziwnie spokojne. Ból przeszywał moje ciało. A ja z minuty na minutę odchodziłam w zapomnienie. 
Czy tak właśnie będzie wyglądał mój koniec? Czy ten cholerny ból się kiedyś skończy?
Wszędzie krzyki. Nikt nie strzela. To dobry znak.
- Nie pozwól jej odejść, nie teraz. Niech ktoś ją ratuje. Na co czekacie?!
Ten głos, głos pana mojego wszechświata. Gdyby ktoś pozwolił mi narodzić się na nowo, nie skrzywdziłabym Alxa. Wolałabym sama umrzeć tego cholernego dnia. 
Właśnie w tej sekundzie ciemność ogarnęła me ciało. Spokój zagościł na stałe w mym sercu i umyśle. Chyba nawet czułam radość. Oto ja, Amanda Wittstock - umarłam.

sobota, 27 maja 2017

Rozdział IX

Leżałam w objęciach odpowiedniego mężczyzny. Teraz byłam tego pewna. Mike to zauroczenie, ale i tak należą mu się wyjaśnienia. Musi znać prawdę i moje postanowienia. Nie wyjadę z Montany sama. Jeśli Alex gdzieś wyjedzie, pojadę za nim. Nie chcę go zostawiać. Już nigdy go nie zostawię samego. 
Już na zawsze razem. 
- Witaj słońce. 
- Witaj książę. - Mocniej się w niego wtuliłam.
- Książę powiadasz? A czy w tej bajce jeżdżę na białym koniu? - Zaśmiał się. 
- Tak. I w dodatku masz bardzo ostry miecz, którym pokonujesz przeciwników. A twoja zbroja lśni niczym diament. 
- Piękna opowieść. - Czule pocałował moje czoło. Szczelniej okrył mnie kołdrą. Zawsze tak robił. Dawne nawyki nie zniknęły z czasem.
- Długo już nie śpisz?
- Całą noc. Nie mogę uwierzyć, że tu ze mną jesteś. Oli pojechał po naszych rodziców. Powinni być za godzinę. 
- Boje się. Nie wiem jak zareaguje moja mama. Twój ojciec jest zapewne wściekły na mnie. Mam nadzieję, że nie rozszarpie mnie na strzępy.
- Nie bój się. Myślę, że będzie szczęśliwy. Nie mógł uwierzyć, że popełniłaś samobójstwo. Zawróciłaś w głowie temu staruszkowi. 
- Wszystkim zawracam w głowach, nieprawdaż? 
Przekręciłam się na plecy. Patrzyłam w biały sufit. Nie lubię białych sufitów. Są przytłaczające i kojarzą mi się ze szpitalem. Frustrujące.
Postanowiłam się podnieść z łóżka i doprowadzić do porządku. Nie chciałam aby po latach, zobaczyli mnie w tak okropnym stanie. 
- Podobasz mi się jako blondynka. Ten kolor cię odmłodził o kilka ładnych lat. 
- I tak wolę swoje czerwone włosy i dawną twarz. Chociaż i tak jestem ładna. 
Zaśmiałam się. Sięgnęłam do torby w poszukiwaniu jakiś przyzwoitych ubrań. Wybrałam zwykły biały crop top z napisem 'EVIL' do tego porwane, długie dżinsy, które i tak postanowiłam podwinąć. Dobrałam jeszcze trampki. Włosy schludnie uczesałam w niedbałego koka na środku głowy. Na nadgarstkach zapięłam zegarek. Wyglądałam przeciętnie. Delikatny makijaż, delikatne podkreślenie oczu. Byłam gotowa na spotkanie z matką. 
Alex założył jak zawsze czarną koszulę, w której podwinął rękawy do łokcia i zostawił rozpięte dwa guziki u góry. Idealnie prezentował swój wytatuowany różaniec. Ubrał jeszcze idealnie skrojone spodnie. Wyglądał jak zwykle perfekcyjnie. Przydługie włosy niedbale ułożył, a na nadgarstku zapiął zegarek. 
Zeszliśmy na dół, gdzie pachniało aromatyczną kawą. Hannah się postarała.
Na szybkiego zjadłam kanapkę i wypiłam łyk przepysznej kawy. Dopiero teraz przypomniałam sobie, że wczoraj prawie nie jadłam. Przez ostanie dni praktycznie nie jadłam. Bardzo inteligentne z mojej strony.
Zamiast wracać do zdrowia ja się staczam. 
Ostatnio tyle się dzieje. Wszystko wywraca się do góry nogami. Faceta, którego myślałam, że nienawidzę z całego serca, pokochałam na nowo. Tak na prawdę nigdy nie przestałam go kochać. Faceta, którego myślałam, że kocham, żyłam tylko zauroczeniem. Nie znaczy dla mnie wiele. Może jest moim dobrym przyjacielem, ale nie mogę powiedzieć, że szalenie go kocham. Dziś nadszedł dzień, kiedy spotkam swoją matkę. Nie widziałam ją cztery lata. Niby to nie tak znowu długo, ale bardzo mi jej brakuje. Cały czas jej potrzebowałam. 
Chciałabym, cofnąć czas o te pieprzone cztery lata. Zmieniłbym wszystko. Nie igrałabym z losem. Potulnie przyjęła to co mi serwuje życie, a nie bawiła się w panią swego życia i zmieniała wszystko. 
Nigdy wcześniej nie czułam się tak zniewolona jak teraz. Po prostu brakuje mi dawnej siebie. Dawnego życia. Nawet dawnego wyglądu. Teraz przypominam wieszak jak to określa Mike. Zmniejszyłam się o dwa rozmiary. Wyglądam jeszcze bardziej dziecinnie niż wcześniej. Nie da się tego ukryć nawet pod warstwą makijażu. 
- Amy, już przyjechali. - Alex mnie poinformował i czekał na mnie przy drzwiach. Po chwili dało się słyszeć szybkie kroki. W pomieszczeniu przybyło ludzi. Ostrożnie się odwróciłam w stronę gości. Wreszcie ją zobaczyłam. 
Stała taka odmieniona. Liczne zmarszczki. Brak tego błysku w oczach. Usta wykrzywione w smutnym uśmiechu. Schudła przynajmniej dziesięć kilogramów. Przypominała teraz wyglądem mnie. Różniła nas całkowicie twarz. Za kilkanaście lat wyglądałabym tak samo. 
- Mamo? - Szepnęłam. Nie mogłam się ruszyć. Kończyny odmówiły mi posłuszeństwa. Nie byłam w stanie nawet nic więcej powiedzieć. 
Patrzyłyśmy na siebie. Z moich oczu lały się strumienie łez, ona też nie została obojętna. 
- Amanda, kochanie. - Rzuciła się na mnie. Tuliła mnie z całych sił. Głaskała moje włosy i płakała. Obie płakałyśmy wtulone w siebie. 
Brakowało mi jej. Brakowało mi tego uścisku. Jej zapachu i czułych gestów. 
Tylko ona potrafiła zrozumieć mnie bez słów. Ona była moją ostoją po przyjeździe do Stanów. Zawsze mogłam na nią liczyć. 
- Mamo, tak cholernie tęskniłam. Tak bardzo chciałam cię zobaczyć, ale nie mogłam. Bałam się, że coś może ci się stać. Boże, mamo. 
Potok słów wylewał się z moich ust. Mówiłam nieskładniowo. Tyle chciałam jej powiedzieć. Chciałam spędzić z nią jak najwięcej czasu.
- Kochanie, już dobrze. Już jesteś z nami. Nie pozwolę ci drugi raz zniknąć. Nie przeżyje tego.
- Wiem mamo, zostaję z wami. Nigdzie się nie wybieram.
Szepnęłam. Właśnie tego potrzebowałyśmy. Chciałam spędzić z nimi resztę życia, ale to było i tak nie możliwe. Musiałam wrócić do Kalifornii i wyjaśnia sprawę z Mike'm. Jeśli chcę zacząć wszystko od początku, muszę załatwić wszystkie zaległe sprawy. Jeszcze dziś do niego zadzwonię. Poproszę o krótką rozmowę.
Po jakiś czasie oderwałam się od mamy. Teraz spojrzałam na ojca Alexa. Rozmawiał o czymś ze swoimi synami. Wszyscy byli zdenerwowani. Czyżby coś się stało?
Poszłam do nich, a oni jak na komendę ucichli.
- Dobrze cię widzieć żywą, Amy. Wyglądasz inaczej niż cię zapamiętałem.
- Zmiana wyglądu. - Zaśmialiśmy się.
- Zostajesz z nami? - W jego głosie pobrzmiewała nadzieja.
- Tak. Chcę tylko coś załatwić. Kilka drobnych spraw.
- O nie kochana, sama to ty nigdzie się nie wybierasz.
Przytulił mnie tym ojcowskim gestem. Co prawda za swoich czasów go nienawidziłam. Nienawidziłam go, bo rozbił moją pozornie szczęśliwą rodzinkę. Nienawidziłam za wysłanie mnie na studia na Alaskę. A teraz zrozumiałam, ile dzięki niemu zyskałam. Mam wspaniałego ojczyma. Znakomite wykształcenie. Mama jest wreszcie w pełni szczęśliwa. Spełnia się jako pani domu. W dodatku byłam w bliskim związku z jego synem. I chyba znów będę. Jednak to dopiero jak wyjaśnię sprawę z Mike'm. 
Zawsze tak jest, że człowiek docenia wszystko co ma z biegiem lat. Ja chyba już dorosłam i śmiało mogę powiedzieć, że mam wszystko czego mi trzeba.
- Wiem jak takie powitania są czułe, ale ja jestem głodny i chciałbym zasiąść do obiadu. Hannah przygotowała same specjały. Nie pozwólmy się im zmarnować.
Tak uroczystą chwilę przerwał Oli. Wpasował się do rodziny. Miał poczucie humoru, nienaganne zachowanie i w dodatku wizualnie też prezentował się nie najgorzej.
Wreszcie ta popieprzona rodzinka się powiększyła. To chyba dobrze. Oli przedłuży naszą linię. Miejmy nadzieję, że nie jest zwykłym Don Juanem i spełni moje oczekiwania.
Skierowaliśmy się do ogromnej jadalni. Spokojnie się zmieści tu dwadzieścia osób. Jest przestronnie i gustownie, ale nadal nie ma tu nic, co mogłoby sugerował, że ktoś w ogóle używa tego pomieszczenia.
Przede mną stała zupa krem z brokułów, który wprost uwielbiałam. Na myśl przywołałam wspomnienia z Moskwy, kiedy zawsze raz w tygodniu nasza gosposia gotowała mi tą zupę. To było moje ulubione danie. Uśmiechnęłam się na tak miłe wspomnienia. Alex ciągle trzymał rękę na moim kolanie. Dosłownie tak, jakby chciał zaznaczyć, że jestem jego. Znów to robi. Może jednak się tak nie zmienił.
Dookoła mnie rozbrzmiewał gwar opowiadań z wyprawy do Afryki i pomagania wioską odciętym od cywilizacji. Również chciałabym uczestniczyć w takim wyjeździe. Chętnie zwiedziłabym Dolinę Kongo. Podobno tam jest tak pięknie i dziewiczo. Można się odprężyć. Wyciszyć, a nade wszystko zasmakować życia w buszu. Nigdy nie zapuszczałam się w tak dzikie rejony. To byłaby dla mnie zupełna nowość.
Jestem pełna podziwu dla mamy. Ta, która się boi wszystkiego. Jest pedantyczna i w dodatku bardzo trudno ją przekonać do dalszych wyjazdów, postanowiła odwiedzić Afrykę!
- Mała, czemu się nie odzywasz? To ciebie najdłużej nie było wśród nas.
Alex zwrócił wszystkich uwagę na mnie. Czułam się trochę obco. Nie byłam pewna co mogę powiedzieć, a co lepiej zostawić dla siebie. Trochę krępująca sytuacja.
- Nic się specjalnego nie działo. Poznałam kilku wspaniałych ludzi. A tak to ciągle byłam w Kalifornii. Rutyna dnia. 
Opowiedziałam wszystko w skrócie. No co ja im mogę powiedzieć? Pewne rzeczy nie powinny ujrzeć światła dziennego i tak pozostanie.
- Amy, zawsze byłaś taka skryta. To nie zdrowe. - Mama dotknęła mojego ramienia. Zawsze to robiła, kiedy chciała dać mi znak, że musimy porozmawiać na osobności. Zdawała sobie sprawę, że często nie chciałam nic mówić w obecności osób trzecich. Była moją skarbnicą wielu sekretów. Czasami chciałabym, aby tego wszystkiego nie wiedziała, żeby odcięła się od tego cholernego świata. Z drugiej strony, potrzebowałam kogoś, kto mnie wysłucha i będzie ze mną zawsze na dobre i na złe.
Obiad mijał w luźnej, domowej atmosferze. Wszyscy byli trochę spięci. To chyba normalne. Kiedy po pysznym kurczaku w sosie własnym, przyszła pora na deser - ja odpadłam. Nie dałam rady zjeść cudownie prezentującego się tiramisu. Sączyłam tylko powoli wodę z cytryną. 
Przed oczami czasami pojawiały mi się mroczki. Za długo nie brałam leków. Będę musiała zaopatrzyć się w nie. Raczej to nie będzie problemem. 
Wszyscy siedzieliśmy tak prawie trzy godziny. Więcej nie dałabym rady. Odwykłam od takich rodzinnych spotkań. Czułam się zmęczona. 
- Amy, przejdziesz się ze swoją staruszką? Rundka po ogrodzie. Muszę spalić te kalorie, bo za dużo przytyję.
Zaśmiałyśmy się. Zarzuciłam na siebie cienki sweterek i wyszłam wraz z rodzicielką na obszerny podjazd. Skierowałyśmy się w stronę altany.
- Teraz jesteśmy same, więc bez skrępowania możesz śmiało mówić. Nawet nie wiesz ile stresu mnie kosztowały twoje wybryki. A wiadomość o twojej śmierci przeszła wszelkie pojęcie.
Objęła mnie swoją drobną dłonią, dodając mi otuchy. 
- Nawet sobie nie wyobrażasz, przez co przechodziłam przez te lata, które cię nie widziałam.
Szepnęłam i zaczęłam streszczać wszystko co się działo. Opowiadałam o związku z Alexem, o tym co zrobiłam, aby stać się wolnym i o upozorowaniu śmierci. Mówiłam o Mike'u i o zauroczeniu do niego. Mama słuchała. Jej mina nie zdradzała nic. Próbowała wszystko zrozumieć i przyswoić do świadomości. Dzielnie to wszytko zniosła.
Dobrze wie, że moje życie to ciągła ucieczka, a teraz będzie jeszcze gorzej. Obie jesteśmy tego świadome, ale żadna nie chciała tego zdradzić. Siedziałyśmy tak do późnego popołudnia.

piątek, 26 maja 2017

Rozdział VIII

Kiedy się przebudziłam na dworze zapadał zmrok. Przy łóżku stały moje bagaże. Podeszłam do torby i wyjęłam z nich sukienkę. Narzuciłam ją na siebie, a na nogi ubrałam japonki. Stwierdziłam, że może być mi za zimno więc założyłam na siebie kurtkę jeansową. Włosy rozczesałam i związałam w węzeł na szyi. 
Postanowiłam trochę zwiedzić mieszkanie. Na początku zajrzałam do pokoju brata właściciela. Nie znalazłam tu nic co mogłoby mnie zainteresować. Kilka rozrzuconych papierów na biurku. W zasadzie to nic ciekawego.
Następnie zajrzałam do pokoju rodziców. Zapaliłam światło i stanęłam zamurowana. Popatrzyłam na ogromne zdjęcie wiszące nad kominkiem. Nic nie rozumiałam. Zdjęcie przedstawiało Alexa i mnie. Na rogu była przewieszona czarna wstążka. 
Upadłam na kolana. Nadal patrzyłam niewidzącym wzrokiem na ten obraz. 
Ale jak to możliwe? Skąd? Cholera, wiedziałam, że oni przenieśli się do Heleny, ale nigdy bym nie pomyślała, ze mieszkają ze swoim synem? Alex ma brata? 
Wiele pytań kołatało się w mojej głowie.
W pokoju poczułam czyjąś obecność. Nie chciałam się odwracać. Doskonale wiedziałam, że to Oli. 
- Skąd tu się wzięło to zdjęcie?
- To proste kochanie. - Słysząc ten głos, energicznie wstałam i spojrzałam na osobę. 
Serce zaczęło niebezpiecznie drgać. Musiałam się uspokoić jeśli nie chcę paść na zawał. Usiadałam na łóżku i podciągnęłam nogi pod brodę. Kołysałam się z boku na bok. 
- Dobrze cię widzieć, Alex. - Popatrzyłam w jego piękne oczy. On niespiesznie do mnie podszedł. Wyglądał cudownie jak zwykle, a mimo wszystko tak inaczej. 
- Jak się czujesz? - Usiadł obok i ujął moją dłoń. Złożył na niej taki delikatny pocałunek.
- Dobrze. Jestem po prostu osłabiona. Boli mnie serce. 
- Och, mała. Tak bardzo cię przepraszam. Powinniśmy porozmawiać i skończyć tę szopkę. Kocham cię, Amy. 
- Nie po to tu przyjechałam. Nie chcę, abyś mścił się na Mike'u. - Pozwoliłam mu się przytulić. Leżeliśmy wtuleni w siebie. Trzymał ciągle moją dłoń w tym charakterystycznym dla niego uścisku.
- Tylko po to tu przyjechałaś? 
- Nie. Chciałam cię zobaczyć. Trochę w innej sytuacji. Może za jakiś czas. Nie obmyśliłam planu działania. - Bardziej wtuliłam się w jego pierś. 
- Dobrze. Nic mu nie zrobię, ale zostań przy mnie. Chociaż przez kilka dni. 
- Co kombinujesz? - Spojrzałam na niego czujnym wzrokiem. Nigdy nie robił nic, co nie przynosi mu zysku w przyszłości.
- Chcę cię w sobie od nowa rozkochać. Nie potrzeba mi dużo czasu. 
Pogładziłam jego policzek. Był taki sam jakiego zapamiętałam. Na lewej dłoni nadal miał obrączkę. Naszą obrączkę. Z oczu popłynęły łzy. Swoją rzuciłam w niego, kiedy chciałam go zabić. Nigdy w życiu niczego nie żałowałam, aż do dziś. 
Dziś żałowałam wszystkich swoich decyzji. Tego, że dałam nadzieję Mike'owi, że uciekłam od niego. Żałowałam, że zabiłam miłość. Daimonion nigdy nie umiał mnie powstrzymać od robienia złych rzeczy. Chyba mnie opuścił. 
- Nie musisz tego robić. Nadal cię kocham. Jesteś moją pierwszą najważniejszą miłością. 
- Ale jego też kochasz. Za niego chciałaś oddać życie.
Powiedział pełen smutku. Znaliśmy się zbyt długo, aby mogła coś przed nim ukryć. Nie było sensu tego robić. 
- Ale tego nie zrobiłam. Żyję. Chyba oboje potrafimy zmartwychwstawać. Tylko ja w gorszej formie. 
- Blizny zostają na zawsze. - Rozpiął koszulę, a w miejscu serca dostrzegłam trzy szramy. Nie były głębokie. Trzy draśnięcia kul. Pocałowałam każdą z osobna. 
- Przepraszam za to co zrobiłam. Teraz tego żałuję. 
Zmieniłam swoją pozycję i teraz siedziałam na jego udach. Odchyliłam skrawek sukienki i pokazałam mu swoją bliznę. Nienawidziłam na nią patrzeć. Liczne cięcia i zszycia, w dodatku źle się gojące. 
- Nowe serce. - Szepnęłam. Energicznie usiadł i bardzo delikatnie dotknął mojej piersi. - Uszkodzone nerwy i prawa komora. Miesiące rehabilitacji i tysiące tabletek. 
- Byłaś tak blisko.
- Tak.
Przyciągnęłam go do siebie. Pozwoliłam, aby wtulił się w moje piersi. Łzy sączyły się z moich oczu. On też zaczął płakać. To jeden z nielicznych momentów, kiedy go widzę w takim stanie. Nigdy nie okazywał skrajnych uczuć. 
- Wszystko się jakoś ułoży, po prostu potrzebujemy czasu. Nie możemy poświęcić go zemście. Nie zostanę z tobą na wieczność, ale możemy się widywać. 
- Kłamiesz. Jak sobie to wyobrażasz? Twój facet chce mnie zabić. Gliny mnie ścigają. Ciągle uciekam. 
- Ale teraz jesteśmy tu. Razem. - Ujęłam jego twarz w dłonie i zmusiłam go, aby spojrzał w moje oczy. - Damy radę, zobaczysz. 
- Jesteś pewna? - Przytaknęłam.  Na potwierdzenie pocałowałam go w usta. Tylko przez chwilę, a we mnie obudziły się wszystkie dawne uczucia. Wybaczyłam mu wszystko.
- Chodźmy się przejść. Nie mogę tu dłużej zostać.
Podniosłam się z łóżka, a on za mną. Poprawiałam sukienkę, patrząc jak jego dłonie sprawnie zapinają koszulę. Przybyło mu lat na twarzy. Za kilka dni będzie obchodził trzydziestkę. 
Po jego urodzinach zniknę. Muszę wszystko wyjaśnić Shinodzie, a później wyjadę. Nie będę już mieszać w jego życiu. 
- Z wiekiem jesteś piękniejsza, Amy. - Z letargu wyrwał mnie czuły komplement.
- To samo można powiedzieć o tobie. Jedynie co się nie zmieniło to twoje oczy. 
Posłał mi uśmiech i wyciągnął dłoń. Ujęłam ją pewnym gestem, a następnie wyszliśmy z sypialni.
Na dole w salonie siedział Oliver i popijał bursztynowy trunek. Spojrzał na nas z ironicznym uśmiechem.
- Mówiłem Alex, że znajdę ci idealną dupę. 
Oli wstał i podszedł do nas z szeroko rozłożonymi ramionami. Był z siebie bardzo dumny.
- Oli, poznaj Amandę moją żonę. - Przedstawił mnie, a jego brat zdębiał. 
- Przecież ona nie żyje, sam tak powiedziałeś. Jej matka nabawiła się depresji przez to, a ty mówisz, że to ona? Nie przypomina tej laski ze zdjęcia. Stary, dobrze się czujesz?
- Oli, jesteś zabawny. Ta dziewczyna jest jak Phonix - odradza się z popiołów. 
- Cholera jasna! A ja powiedziałem starym, że znalazłem ci pannę i zapomniałeś o Amy. Jutro powinni się tu zjawić. 
- Moja mama? Czy ona tu przyjedzie? - Zapytałam pełna nadziei. Tak bardzo mi jej brakowało. Nie widziałam jej cztery lata.
- Tak. Wreszcie ją zobaczysz. 
Serce znów zakołatało. Czułam się senna i bardzo zdenerwowana. Jeszcze chwila i zemdleje. Ścisnęłam mocniej dłoń Alexa, a on mnie objął w pasie. Był moją podporą. Tak bardzo mi go brakowało. 
- Wybaczcie, ale to dla mnie za dużo. Idę się napić i zaliczyć jakąś laskę. Trzeba się odstresować.
Oli odwrócił się na pięcie. Wyszedł z salonu, a po chwili dało się słyszeć pisk opon. Staliśmy tak jeszcze przez chwilę. Żadne z nas nie chciało się odzywać. Ta cisza nie była wymuszona. Po prostu pomagała nam się lepiej zrozumieć. 
- To idziemy się przejść? - Zagadnęłam w końcu i ruszyliśmy w stronę oświetlonych alejek. Wieczór był chłodny, blisko dziesięciu stopni. Tkwiłam w jego ramionach i nie było mi ani trochę zimno. Czułam się znakomicie. 
- Dlaczego uciekłaś od Mike'a? - Wyrwał mnie z zadumy jego miły baryton. 
- Pokłóciliśmy się. Po prostu potrzebowaliśmy przerwy. 
- To nie była zwykła kłótnia, prawda? Nie odeszłabyś, gdyby to była błahostka. 
- Kiedyś napomknął, że chciałby mieć dzieci. A wiesz dobrze, że ich nie mogę mieć. Nie chciałam mu o tym mówić i grałam na zwłokę. Kilka dni temu znów wróciliśmy do tematu. Chciał się oświadczyć, a ja go odrzuciłam. Dlatego wyjechałam. 
Mocniej mnie do siebie przytulił, ale nie skomentował mojego zachowania. Dobrze wiedział, że żałuję. 
- Mała, nie wiem co mam ci powiedzieć. Jesteś dużą dziewczynką i zapewne wiesz co robisz. Jakkolwiek to zabrzmi, ale chcę żebyś była szczęśliwa. Oczywiście najlepiej przy moim boku, ale skoro to niemożliwe, rozumiem. 
Ze swojej szyi zerwał srebrny łańcuszek. Na nim wisiała moja obrączka i złota kulka. Zawiesił to na mojej piersi. 
- Jesteś wolna. Śmiało możesz do niego wracać, kiedy tylko zechcesz, tak samo jak będziesz mogła szybko do mnie wrócić. Obiecuję, że nie będę ingerował w wasze życie. Ale niech wie, że jeśli kiedykolwiek cię skrzywdzi, nie daruję mu. Jesteś pierwszą kobietą, dla której łamałem szczęki.
- Wiem. Nie chcę cię już nigdy stracić. Rozumiesz? Nie mogę cię stracić kolejny raz. 
Wtuliłam się w jego pierś. Cała drżałam, nie tylko z zimna, ale i z emocji. Było ich zbyt wiele. Dopiero teraz sobie uświadomiłam jaki on jest dla mnie ważny. Nie da się walczyć z tym uczuciem. Nie chcę znów od niego uciekać. Powinnam być przy nim. 
- Nie płacz, Amy. Księżniczko, to nic nie da. Powrót do mnie wiąże się z ciągłą ucieczką. Chcesz ciągle uciekać? - Pokręciłam głową.
- Jestem pewna, że mogę dla ciebie wywalczyć wolność. Mam dobre układy z Rodrigezem. Zwolni cię ze wszystkich zarzutów, staniesz się wolnym człowiekiem. Razem wyjdziemy. Kupimy jakąś mała wyspę. Będziemy tam tylko my. 
Z każdą sekundą nakręcałam się coraz bardziej. Znów zostałam napełniona entuzjazmem. Zawzięcie gestykulowałam. Jego oczy błyszczały. Podobało mu się to co słyszy. Właśnie tego potrzebowałam. Potrzebowałam chwili odpoczynku. Potrzebowałam jego. W tej chwili Mike dla mnie nie istniał. Był tylko Alex, centrum mojego wszechświata. 
- Mała, nie nakręcaj się tak. Wszystko po kolei. Teraz chodźmy do środka. Strasznie zmarzłaś.

czwartek, 25 maja 2017

Rozdział VII

Chłopak otworzył bramę i ruszyliśmy w głąb alei nieznanych krzewów przez biały żwir. Byliśmy na obrzeżach miasta. 
Dom. Ogromna willa, która jest bardzo nowoczesna. Jasne kolory - nie pasują do właściciela i tej całej otoczki miasta. Utożsamiłabym go z nocą. Liczne tarasy oraz szklane ściany. Zupełna odskocznia od mieszkanie Mike'a, chociaż muszę przyznać, że widzę kila podobieństw. Może niedostrzegalnych na pierwszy rzut oka. Pięknie. Straciłam swoją waleczność. Bałam się wejść do środka. 
Serce biło niebezpiecznie szybko. Nikt mnie tu nie usłyszy. Niby nie miałam się czego bać. Mam przy sobie broń, a mimo wszystko czułam się tu wyalienowana i taka słaba. Nie ma drogi ucieczki. Obcy teren równa się brak możliwości ucieczki. 
Oli wyszedł z samochodu i podszedł otworzyć mi drzwi. Podał mi swoją dłoń, którą z obawą ujęłam. Cała dygotałam. Nerwy dawały o sobie znać. Przecież wiedziałam na co się piszę, więc skąd te obawy?
- Cała dygoczesz. Jest Ci zimno?
Spojrzał na mnie. Troska? To ją widziałam w tych pięknych oczach, które teraz się lekko rozpogodziły chcąc dodać mi otuchy?
- Odrobinkę. Mamy marzec, a ja ubrałam się jak na lato. - Próbowałam zamaskować swój stan, zrzucając winę na pogodę. No nic rozsądniejszego nie mogłam wymyślić. Brawo Lee. No brawo!
Zbeształam się w myślach. To i tak mi nic nie pomogło, a jedynie poczułam się gorzej.
- Więc nie stójmy tutaj. Zapraszam.
Przyjacielskim gestem dotknął mojego ramienia. Przeszył mnie dreszcz.
Uspokój się! - Nakazałam sobie i pozwoliłam prowadzić się do nieznanego mi domu. 
Szliśmy żwirowym podjazdem, między zadbanymi rabatami z kwiatami. Piękne białe róże. Wydaje mi się, że to odmiana Królewska. Podobne są posadzone obok domu Mike'a. Tylko z tą różnicą, że u niego są herbaciane z domieszka czerwonych. 
Podziwiałam idealnie przystrzyżony trawnik oraz tuje, które były w bardzo fikuśnych kształtach. Widoczna jest ręka zawodowca. 
- Zamilkłaś tak nagle. Coś się stało? 
- Nie. Ja po prostu właśnie podziwiam widoki. I staram się nie rzucić do ucieczki.
Obróciłam to wszystko w żart.
- I tak bym cię znalazł. - Przelotnie spojrzałam na jego cudowną twarz. Błąkał się na niej uśmieszek, który nic nie zdradzał. A może zdradzał, ale nie chciałam wiedzieć co? Jego wzrok był nieobecny. Widocznie myślami był daleko stąd. 
Jeszcze raz omiotłam spojrzeniem jego ciało. Był niezwykle wysoki. O wiele wyższy ode mnie. Aby dokładniej mu się przyjrzeć potrzebowałam przynajmniej dziesięciocentymetrowych szpilek i faktu, że on będzie siedział.
- Czy miałam odebrać to jako groźbę?
- Raczej jak zapowiedź. Nie mam zamiaru ci grozić, Lee. 
Przeszliśmy przez oszklone drzwi. Wnętrze kontrastowało z zewnętrzną otoczką. Panował tu beż i brązy. Może i mieszkanie wydawało się ciepłe, ale te mury wiały niesłychanie dużym mrozem. Czyżby brak kobiety? Przecież taki chłopak może mieć każdą. Jest przystojny, bogaty, może tajemniczy, ale bije od niego magnetyzm, którego nie umiem pokonać. 
- Pani Cadwell, już wróciłem i przyprowadziłem gościa. - Powiedział Oli, a po chwili pojawiła się kobieta około pięćdziesiątki. Jej twarz przypominała mi moją babcię. Była taka pogodna i uśmiechnięta. Kurze łapki w okolicach oczu wskazywały, że dużo się uśmiechała. Była pulchną kobietą, ale nie grubą. Myślę, że gdyby była szczuplejsza, to nie wyglądałaby tak miło. 
- Witam, panią. - Przywitałam się uprzejmie. 
- Dzień dobry, pani.- Uśmiechnęła się promiennie, a następnie zwróciła się do chłopaka z oburzeniem wymalowanym na twarzy. - Oliverze nie mogłeś mnie uprzedzać, że przyprowadzisz gościa? Jak zwykle jesteś zabiegany. - Zganiła go, a mi zachciało się chichotać, jednak ostatkiem sił się powstrzymałam. 
Bądź dorosła, Grey!
- Przepraszam Hannah. - Powiedział zmieszany. Kobieta pokręciła głową z aprobatą.
- Podać coś do picia? - Zwróciła się do mnie.
- Jeśli to nie kłopot to poprosiłabym szklankę wody. - Przytaknęła i spojrzała na chlebodawcę, jak sądzę.
- Kawę. 
- Nadużywasz jej. - Odwróciła się i poszła chyba do kuchni. 
Była to bardzo dziwna scenka. Nie chciałam jej komentować. Po chwili w mojej głowie zapaliła się lampka. Cholera, broń zostawiłam w plecaku w aucie. Jestem kretynką. Wyszłam z wprawy po ostatnich przejściach. 
- Zaprowadzę cię do sypialni. Wybierzesz sobie, która Ci najlepiej będzie pasować.
- Wiesz, ja chyba tu nie pasuję. Powinnam wracać. 
Mówiąc to odwróciłam się w jego stronę. On jedynie zaśmiał się i machnął na to ręką.
- Nie przesadzaj, kochanie. Jesteś przecież obyta z tym światem. Sama twoja postawa i chęć maskowania swojego pochodzenia jest zabawna. Uciekasz przed kimś?
- Skąd ty? - Patrzyłam na niego ogromnymi oczami. Przecież miałam być niezauważalna, a on się miarknął w przeciągu pół godziny co ja tu robię. Przestraszyłam się. 
- Och, jesteś taka inteligentna, a tak mało wiesz. Więc, kim jest twój uroczy facet, który zmusił cię do wyjazdu, śliczna?
- Po pierwsze nikt mnie nie zmusił, tylko sama chciałam wyjechać. Po drugie, chyba jednak sobie stąd pójdę. 
Odwróciłam się na pięcie i chciałam ruszyć do wyjścia, ale mnie powstrzymał. Mocno trzymał za mój łokieć i nie byłam w stanie się wydostać z jego uścisku. Skąd w nim tyle siły? To nienaturalne. Fakt, że jest cholernie wysoki, umięśniony, ale mimo wszystko.
- Puść! To boli. -  Zluzował uścisk, a później mnie puścił.
Wykorzystałam ten fakt i ruszyłam na zewnątrz. On jedynie śmiał się i powolnym krokiem szedł za mną.
- Gdzie ty kurczaku sobie pójdziesz? Sama, bez auta? Nie rób scen i wracaj.
- Nie nazywaj mnie kurczakiem, do cholery. 
- Chodź do środka. - Podeszłam do auta, ale było zamknięte. Wszystko moje rzeczy zostały w środku. 
- Otwórz ten samochód. Chcę sobie stąd iść i więcej tu nie wrócę.
- Nie każ mi używać siły. 
Zatrzymałam się.  Miał rację, w tej chwili byłam bezbronna. Nie dałabym mu sama rady. Postanowiłam skapitulować. 
Przegrałam bitwę, ale zostało mi jeszcze bardzo dużo potyczek aby wygrać wojnę. 
Na jego ustach wykwitł ironiczny uśmiech. 
- Więc, który pokój mogę zająć? 
- Chodź. - Ujął mnie za rękę, jakby miał obawy, że kolejny raz sobie pójdę. Podobał mi się ten dotyk. Czuły i stanowczy zarazem., W taki sam sposób Alex trzymał moją dłoń. 
- Ta sypialnia jest moja. Te dwie są wolne. - Otworzył dla mnie po kolei drzwi. Były bardzo w nowoczesnym stylu. Podobało mi się to. - Tutaj chwilowo mieszkają moi rodzice. Ten należy do mojego brata, chociaż wątpię aby w najbliższym czasie się tu zjawi. I ta jest jeszcze wolna. - Kiedy otworzył drzwi, opadła mi szczęka. Idealna sypialnia z widokiem na miasto. Doskonały punkt obserwacji.
Weszłam do środka i dokładnie rozejrzałam się po wnętrzu. Jasne kolory. Północna strona cała oszklona. Duży taras połączony z sąsiednim pokojem. Na ścianie wartościowy obraz. 
- ''Małżeństwo Pierrette'' - Szepnęłam. Byłam na aukcji, gdzie sprzedano ten obraz. On był wart ponad osiemdziesiąt sześć milionów dolarów. Żałowałam, że to nie ja go kupiłam. Alex obiecał, że kiedyś ten obraz będzie mój. Niestety, to się nigdy nie stało. Cóż za bogaty dupek tu musi mieszkać.
- Widzę, że znasz się na sztuce, Lee.
- Inwestycja w posiadłości i sztukę to najlepsza inwestycja. Czy on został kupiony na aukcji w Waszyngtonie w 2005, prawda?
- Tak, a później odkupił go mój brat. Niby prezent dla swojej kobiety. Skąd wiesz?
- Byłam na tej aukcji z moim ówczesnym partnerem. Jest piękny. 
Uśmiechnęłam się. 
- To jedno z nielicznych dzieł, które można tu zobaczyć. Podoba ci się ta sypialnia?
- Tak. Kiedy zechcesz mi pozwolić opuścić to miejsce?
Znów się roześmiał. Co ja takiego śmiesznego powiedziałam?
- Chciałbym, aby zobaczył cię mój braciszek. Może wreszcie zapomni o swojej byłej. 
- Ja mam faceta. Jak ty sobie to wyobrażasz, zresztą nie jestem dziwką. 
- Daj mu szansę. Może będziecie dla siebie stworzeni? A teraz chodź na dół. Hannah przygotowała obiad.
- W co ty sobie pogrywasz? - Spojrzałam na niego, chcąc się czegoś dowiedzieć. Jego postawa, ani spojrzenie nic nie wyrażało. Czułam się już cholernie tym wszystkim zmęczona. O tej porze powinnam już wziąć leki i chwilę się przespać.
- Nie jestem głodna. Muszę odpocząć. 
- Oczywiście. Wieczorem postarał się sprowadzić tu brata. Jeśli mu się nie spodobasz, będziesz mogła szybko opuścić posiadłość.
- Dobrze. Miejmy to już za sobą.
Chłopak opuścił pokój. A ja po krótkim prysznicu, poszłam spać.

środa, 24 maja 2017

Rozdział VI

Wyszłam z samochodu i wreszcie uruchomiłam telefon. Jest już siódma po południu. Ponad 40 godzin jestem na nogach. I nie wiem, kiedy uda mi się zasnąć. 
Wystukałam dobrze mi znany numer. Dwa sygnały.
- Halo? - Jego głos. Taki zdenerwowany. Martwi się o mnie. - Halo? Lee? Czy to ty?
- Cześć. 
- Dzięki Bogu. Lee, kochanie gdzie jesteś? Już do ciebie jadę.
Szmery zakładania ubrań. 
- Mike, nic mi nie jest. Nie chcę abyś po mnie przyjeżdżał. 
- Nie? Eileen, przepraszam, że krzyczałem na ciebie. Po prostu... nie wiem jak to wytłumaczyć. Nie zależnie od wszystkiego chcę z tobą być. Lee, kocham cię. 
Głos mu drżał. Sama byłam bliska łez. Nie rycz teraz, Lee. Nie możesz beczeć.
- Nie mam do ciebie żalu. Chcę pobyć sama. Będę się odzywać co jakiś czas. Muszę kończyć. Jeśli będziecie mnie szukać, obiecuję, że zabiję każdego, kto się do mnie zbliży. Wiesz, że psy rozpoznaję na odległość. 
Po tych słowach się rozłączyłam. Wyjęłam kartę z telefonu i ją zniszczyłam. Żadnych śladów mojej obecności.
Siedząc na masce zaniosłam się żywymi łzami. Cierpiałam. Jak ja nienawidzę płakać. Nienawidzę siebie, nienawidzę mojego przeklętego serca i uczuć. Tak bardzo się nienawidzę. 
Przeraźliwy krzyk wyrwał się z mojej piersi. Nie chciałam już więcej cierpieć. Po prostu chciałam być wolna. Każdy mój wybór, to zły wybór. Zamiast usiąść i porozmawiać, uciekłam. Zawsze uciekam od problemów, to chyba mój największy problem. 
Przydałoby się to zmienić. 
Kiedy zaczęłam się uspokajać, postanowiłam znaleźć jakiś hotel. Trzeba odpocząć. Jutro z samego rana wybiorę się na objazd po mieście. Może uda mi się zdobyć jakieś informacje. Będę musiała być bardzo ostrożna. Jeśli w mieście jest gdzieś Alex, to nie chciałabym się teraz na niego natknąć. Chcę wykorzystać element zaskoczenia. 
Wsiadłam do samochodu i ruszyłam przed siebie. Noc była piękna, a gwiazdy zdawały się szeptać "Dobranoc" .
W głowie zaczęłam przeliczać pieniądze, które mi zostały. Cholera mogłam wziąć więcej. Przecież teraz nie użyję karty kredytowej. Za dużo wydałam na paliwo, zdecydowanie.
Trzeba znaleźć tani nocleg. Nie mogę się rozrzucać.
W telefonie uruchomiłam internet i szybko znalazłam swój cel. Motel dwugwiazdkowy na Oregon St. Nigdy nie spałam w tak słabym motelu. Nigdy nie spałam w motelu!
Jaka ja jestem inna. 
Wycisnęłam ile się dało z furgonetki, a następnie zatrzymałam się przed sporym pensjonatem. Zabrałam ze sobą plecak i świeże ubrania na jutro. Nie mam zamiaru tu dłużnej zostawać i dźwigać tej walizki.
W recepcji przywitał mnie uśmiechnięty, podstarzały facet. Miałam szczęście, że zostały mu jeszcze dwa ostatnie pokoje. Wybrałam 108 i ruszyłam na piętro. Kręte, długie korytarze. Imprezy w pokojach. Pojękiwanie? Potrząsnęłam głową i doszłam do swoich drzwi. Przekręciłam klucz, zapaliłam światło. W zasadzie nie wygląda to źle. Po prostu nie jestem przyzwyczajona do takich "luksusów".
W mojej głowie zaczęła lecieć stara piosenka Dylana "How many roads".
Była idealna do sytuacji w jakiej się znajduję. 
Rzuciłam plecak na łóżko i otworzyłam na oścież okno. Zimny wiatr uderzał w moją rozgrzaną skórę. Czuć było zbliżające się chłody. Pogoda zeszła na psy, tak jak i moja pewność siebie. Z kieszeni koszuli wyciągnęłam paczkę fajek i odpaliłam jednego papierosa. Mentolowy dym otulił mnie, a słone łzy popłynęły. Nie powinnam się denerwować. Nie chcę dostać ataku serca. Jeszcze nie. Nie wzięłam ze sobą leków. Ani hormonów, ani przeciwbólowych, ani od pracy serca. Nie wzięłam nic. 
Trzeba będzie je skombinować w najbliższym czasie. Nie chcę w takim momencie umrzeć. Nie powinnam zostawiać tyle niedokończonych spraw. 
Mike, słodki Mike. Przywołałam jego twarz, w jednym z lepszych momentów naszej znajomości. Wspaniały wyjazd nad Mono Lake. Jeszcze ledwo trzymałam się na własnych nogach. Problemy z chodzeniem i sercem. Wyglądałam okropnie. Wory pod oczami, miałam straszną niedowagę i egzystencję warzywa. Jednak on postanowił coś z tym zrobić i zabrał mnie na wspaniała wycieczkę. Wyjechaliśmy jeszcze przed świtem. Całą drogę śmialiśmy się i żartowaliśmy. Było tak magicznie. Nad jezioro dotarliśmy przed południem. Później zaczęły się schody, bo po tak nierównym terenie miałam problem z chodzeniem nawet o kulach. Wziął mnie na ręce. Dotarliśmy na sam brzeg. Widok być niesamowity. Posadził mnie na łódce i wypłynął na środek, aż do Paoha. Piękna wyspa na jeziorze. Znane ze skał pokrytych solą. I wtedy, gdy chciał mi coś pokazać straciliśmy jedno wiosło. A podczas próby odzyskania go - również i drugie. Wiosła dryfowały sobie gdzieś w dal, a my jak skończeni idioci śmialiśmy się z naszej głupoty. Zjedliśmy jeszcze przekąski, a później trzeba było wezwać pomoc. Taki wstyd. A to tłumaczenie Mike'a kiedy nas holowali na brzeg. To był zupełny wypadek. Przypłynęła taka duża ryba! - Okaz na całą rozpiętość ramion. - I wie pan co? Odpłynęła z wiosłem. Mięliśmy jeszcze jedno, ale przez nieuwagę go wypuściłem z rąk. A chciałem jej pokazać jakim jestem wspaniałym facetem. A teraz się więcej ze mną nigdzie nie wybierze. 
Na koniec  była ta bezcenna mina faceta z centrum informacji. Chyba zrozumiał, że robimy sobie z niego żarty. 
Miłe wspomnienie. Jedno z wielu miłych wspomnień. 
Skończyłam palić i udałam się do łazienki. Mała łazienka z prysznicem, toaletą, umywalką i lustrem. Nawet schludna, chociaż mogłabym się czepiać. Wzięłam szybki prysznic, założyłam koszulkę do spania i gdy tylko dotknęłam poduszki - zasnęłam.
Śniły mi się same miłe rzeczy. Urywki wspomnień. Kilka niestworzonych fantazji. Po prostu spokojna noc.
Następnego dnia, wstałam jak tylko zaczęło świtać. Poszłam pod prysznic. Zimna woda była taka przyjemna. Lubię gorące prysznice, a zimne to już spełnienie marzeń.
Ubrałam się, zapaliłam papierosa. Zabrałam swoje rzeczy i poszłam do recepcji zdać klucze i uregulować finanse.
Pożegnałam się sztucznym, ale miłym uśmiechem i ruszyłam w drogę. Zegarek pokazywał ósmą rano. Najwyższy czas zrobić mały rekonesans. Może popytam ludzi w okolicy. Jeśli tu gdzieś jest, musiał go ktoś widzieć. Najlepiej w jakichś małych sklepikach to zrobić. 
Helena jest duża. Gdzie zacząć. Gdzie ja bym się podziała, gdybym nie chciała się pokazywać ludziom? Opuszczone domy? Magazyny? Ciężko stwierdzić. 
Jadąc wolno obserwowałam mijanych ludzi. Tacy beztroscy. Przejechałam obok kilku walących się mieszkań, ale nie czułam aby on się tu ukrył. Przyzwyczajony do luksusu, nie zrezygnowałby ze wszystkiego. Wróciłam do centrum. Pokręciłam się trochę po nim. Postanowiłam kupić coś do jedzenia i zatankować auto. Całe szczęście, że benzyna w ostatnim czasie staniała. Chyba bym zbankrutowała przez ten samochód. Trzeba było znaleźć coś lepszego niż ta furgonetka. Nawet hipisowski ogórek byłby lepszy!
Po śniadaniu składającym się z pączka, energetyka i jabłka, ruszyłam w dalszą drogę. 
Jeszcze raz zrobiłam rundkę i tedy auto zaczęło szwankować. Wydawało dziwne dźwięki, a na końcu stanęło. Zdążyłam tylko zjechać na pobocze. 
- No cholera! - Wrzasnęłam na cały regulator i pospiesznie z niego wysiadłam. Znajdowałam się na jakimś bezludziu. Niby takie wspaniałe miasto, a tu w okolicy tylko puste działki pod zabudowę. 
Postanowiłam otworzyć maskę, która jak na złość się zacięła. Nie miałam skrupułów. Wyjęłam łom i podważyłam upierdliwą część. Wszytko stało się jasne. Woda się zagotowała. Kolejny raz cholera.  Nie miałam ze sobą nawet zwykłej mineralki, którą mogłabym ostudzić chłodnicę. 
Skończona kretynka ze mnie. 
Ze złością zatrzasnęłam maskę i wydobyłam z auta swoją torbę z ubraniami oraz plecak. Trzeba się jakoś dostać do miasta. Na trasie pojawił się jakiś nowobogacki wóz. Czemu by nie skorzystać z autostopu. Zaczęłam machać i po chwili obok mnie zatrzymało się sportowe auto, które w zasadzie tylko tak wyglądało. Dla osoby, która się nie zna, było istnym cudem. Dla mnie, po prostu zwykłym pojazdem, którym można szpanować i nic więcej. 
Szybka się odsunęła, a w środku zobaczyłam młodego chłopaka. Może miał dwadzieścia lat, chociaż równie dobrze mógł być w ostatniej klasie liceum.
- Czy mógłbyś mnie podwieźć do miasta? Auto się rozkraczyło, a jestem na kompletnym pustkowiu. 
Moja gra aktorska była godna nagrody. 
- Będzie cię to mała, dużo kosztować. Wsiadaj. 
Posłał mi dwuznaczny uśmiech. Czy on chciał mnie wyrwać? Sorry, ale ja na to nie lecę. Ze sztucznym uśmiechem, wpakowałam swoje bagaże na tylne siedzienie i zajęłam miejsce obok kierowcy. Chłopiec ruszył z piskiem opon. Dopiero teraz zwróciłam na niego większą uwagę. Nawet przystojny brunet z pięknymi szarymi oczami. Włosy ułożone w artystyczny nieład. Regularne rysy twarzy, dwudniowy zarost, który dodawał mu seksapilu. Wąskie usta, które aż chciałoby się pocałować. Do tego zgrabny nos. Mocne, masywne ramiona. Na prawym wydziarany tribal i jakiś napis, którego nie mogłam odczytać. Ubrany w luźną koszulkę na ramiączkach. Dobrze skrojone spodnie i białe sportowe buty. Na lewym nadgarstku połyskiwała srebrna bransoletkę, którą gdzieś już widziała, ale nie mogłam sobie przypomnieć gdzie. Często zapominam.
- Już mnie zlustrowałaś? - Rzucił z uroczym uśmiechem. 
- Tak. Podziwiam widoki. - Puściłam do niego oczko, na co on się zaśmiał.
- Jak masz na imię?
- Eileen, jednak wszyscy mówią do mnie Lee. A ty, wybawicielu?
- Oliver, ale większość mówi Oli. Co sprowadza damę w opałach do tego nudnego miasta?
- Odpoczynek, chęć zwiedzania. A teraz myślę, że to był beznadziejny pomysł. Zostałam na lodzie. 
- Przesadzasz. Możemy się jakoś dogadać. - Właśnie wjechaliśmy na teren miasta, więc chłopiec zwolnił i dumnie manewrował po ulicach. Miał potencjał. Zwinne ruchy, których przeciętny człowiek nie nabędzie nawet przez lata praktyk.
- Gdzie cię podwieźć?
- Obojętnie. Muszę poszukać noclegu. Coś możesz polecić?
- Nie chcesz wiedzieć, co sobie pomyślałem. Zapraszam do mnie. Starzy wyjechali, mam pustą chatę przez najbliższe tygodnie. Będziesz mogła wybrać sobie sypialnię, która ci będzie pasować, ale i tak tej nocy wylądujesz w moim łóżku. 
Zaśmiał się wesoło jak z jakiegoś dobrego żartu. W sumie mój budżet się uszczupli i to sporo, jeśli będę musiała zainwestować w samochód, bo furgonetki nie ma sensu naprawiać. Nie wygląda na kogoś groźnego, a nawet jeśli to mam przy sobie zawsze broń. 
- Okej, ale i tak się z tobą nie prześpię, dzieciaku. 
- Śmiesz mnie nazywać dzieciakiem? Mam dwadzieścia cztery lata. 
Oczy wyszły mi z orbit. To nie możliwe. 24 lata. Wygląda na dwadzieścia. Dobre geny musiał odziedziczyć. 
- I tak jestem starsza. Chyba nie powiesz, że pociągają cię takie laski?
- Bardzo mnie pociągają. Mógłbym się z nimi pieprzyć całe dnie. Są zawsze chętne i takie napalone. - Powiedział to wyjątkowo zmysłowym głosem. Może nawet lekko zmienionym. Jego dłoń znalazła się na moim udzie. Podobał mi się ten subtelny i jakże stanowczy dotyk.
Nie zareagowałam. Po kilku minutach dojechaliśmy do jego posiadłości.

wtorek, 23 maja 2017

Rozdział V

- Dosyć! - Wrzasnęłam na całe gardło. Obaj na mnie spojrzeli. Każdy na inny sposób chciał przekazać mi, abym się zamknęła i im nie przeszkadzała. 
Nie mam zamiaru się skarżyć, ale Shinoda w ostatnio jest bardzo kłótliwy. Ciągle coś mu przeszkadza. Jest niespokojny, a nade wszystko nie radzi sobie z emocjami. Przestaje go czasami poznawać. Zmienił się przy mnie i to na gorsze.
- Już wróciłaś? - Mike szybko zmienił swoją groźną minę w przyjazny uśmiech. Podszedł do mnie i mocno pocałował. Lubię kiedy to robi.  Wtedy oboje jesteśmy szczęśliwsi. A ja mam zamiar zachwiać tę równowagę. Zniszczyć idylliczny świat, który zaczęłam budować od podstaw. Jednak ja nie umiem. Po prostu nie umiem tak żyć. Nie chcę tak żyć. Nigdy nie dam mu szczęścia.
- Za wcześnie? - Odwzajemniłam uśmiech, a następnie przywitałam się z Rodrigezem. 
- Nie, my po prostu nie możemy się dogadać. Kwestia charakteru.
- Rozumiem. Nie przeszkadzajcie sobie, ja idę do siebie. Muszę się położyć.
Nauczyłam się kłamać do perfekcji. Przychodzi mi to z taką lekkością. Po prostu żyję w dwóch światach. Jestem z siebie tak cholernie dumna. Ale czy na pewno? Raczej to tylko śmieszna fikcja mojego życia.
Wzięłam odprężającą kąpiel, bo nie wiem, kiedy kolejny raz będę sobie mogła na nią pozwolić. Zapewne nie w najbliższym czasie. 
Spojrzałam w lustro. Nie przypominałam siebie sprzed lat. Tak bardzo chciałabym wrócić do dawnego wyglądu. Nie żałuję, że wyglądam tak, a nie inaczej, jednak dawna ja to dawna ja. Po prostu bardziej się sobie podobałam. 
Tym razem ubrałam się w krótką koszulkę i spodenki. Było za gorąco na elegancję. Z uśmiechem położyłam się na łóżku i uruchomiłam laptop. Byłam już gotowa do wyjazdu. Teraz tylko czekać na dobrą chwilę. Już jutro. 
Źle się czułam z myślą, że go zranię. Ale moją motywacją było zobaczenie Alexa i odebranie dokumentów. Muszę je zniszczyć. Lekarz, który usuwał ciąże nie żyje. Nikomu nic nie powie. Została tylko ta pieprzona dokumentacja. 
Przez moją popieprzoną przeszłość, nie mam przydatków. Nie będę w stanie nigdy w życiu urodzić dziecka. 
To nie może być takie trudne. Zmierzam do paszczy lwa. 
Roześmiałam się ze swojej głupoty. To chyba dobra reakcja na to co mnie czeka. Przecież nie będę w stanie pokonać wszystkich. Jedna, może dwie osoby to nie problem, ale całe stado? Będzie to trzeba załatwić elokwentnie. Dyskretny włam. Dyskretne zniszczenie dokumentacji. Dyskretne znalezienie Alexa. 
Pukanie do drzwi, przywróciło mnie do świata rzeczywistego. 
- Proszę. 
Nie mam pojęcia dlaczego Mike zawsze puka, kiedy chce wejść. Przecież jest w swoim domu, wchodzi do swojej sypialni. Nawet ja nie pukam. Po prostu wchodzę. Jestem bezczelna. Kolejna salwa śmiechu mnie dopadła. Powinnam to zmienić. Nie mogę być tak wesołym człowiekiem. To nieprzyzwoicie niedorosłe. 
- Nie powinnaś słyszeć tej kłótni. Nie miałem zamiaru się wściekać na niego, to tak samo wyszło.
Ta jego mina pełna wyrzutów. Jeszcze trochę i dostanę wyrzutów sumienia.
- To nie moja sprawa o co kłócisz się z przełożonym. Rób co chcesz. Jesteś dorosłym facetem. A tak po za tym, to jedziesz z chłopakami?
- Tak. Nie pozwolili mi odmówić. - Uśmiechnął się i usiadł obok mnie na łóżku.
- Będę się strasznie nudzić bez ciebie. I zapewne zmarznę w nocy. Smutno mi, kochanie.
Wspominałam, że jestem znakomitą aktorką?
- Jeszcze trochę i zostanę z tobą. 
Przewróciłam go na plecy i na nim usiadłam. 
- Wiesz, myślałam nad naszym dzieckiem. Ostatnio bardzo dużo myślę.
- Przecież wiesz, że nie naciskam. Jeśli nie czujesz się gotowa, rozumiem. Po prostu chcę stworzyć rodzinę. Chcę, żebyś za mnie wyszła, Lee. 
Do cholery, czemu to zaczęłam? Co mam mu odpowiedzieć? Nie chcę dawać mu zbędnej nadziei. 
- To chyba nie odpowiedni moment na takie deklaracje, Mike. 
Jego oczy pociemniały. Zdenerwował się. Szybkim ruchem zmienił pozycję i to teraz ja leżałam pod nim. 
- Co jest z tobą nie tak? Ciągle mówisz, że to nie odpowiedni moment. Jeśli nie chcesz być ze mną to mi to powiedz do cholery. Ile jeszcze masz zamiar mnie zwodzić? Co ci to daje? Lee, jestem cierpliwy. Potrafię wiele zrozumieć. Potrafię nawet zaakceptować twoją przeszłość i to, że jednak kochasz tego dupka. Staram się nie zwracać uwagi, kiedy w nocy szepczesz jego imię. Rozumiem, że dużo przeżyłaś, ale mogłabyś się wreszcie pogodzić z myślą, że nie będziesz całe życie najważniejsza. 
Zdębiałam. Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. Brnąć dalej w kłamstwo czy powiedzieć prawdę. 
Zszedł z łóżka i podszedł do okna. Ja nadal leżałam z wielkimi oczami.
Kurwa Lee, weź się w garść. 
- Czy ty siebie słyszysz?! - Wrzasnęłam, zrywając się z łóżka. - Kto za mną ciągle ganiał? Kto nie pozwolił mi wyjechać, kiedy jeszcze nic dla siebie nie znaczyliśmy? Zdajesz sobie sprawę, że uczucia do ciebie nie są czymś planowanym? Nie chciałam się w tobie zakochać. 
- Ale to zrobiłaś!
- To teraz moja wina? Wspaniale! Wiesz dlaczego nie chcę za ciebie wyjść? - Pokręcił przecząco głową. Nadal pałał z niego gniew. - Bo wiem, że jeśli to zrobię, to zmarnuję ci życie. Nie jestem kobietą, którą możesz udomowić. Która będzie gotowała ci obiadki, kiedy wrócisz z pracy. Która będzie czekać na ciebie na lotnisku, gdy wrócisz z trasy! Nie nadaję się do tego! Wiesz dlaczego ciągle nie chcę mieć dzieci? 
Znów pokręcił przecząco głową. Nie miałam już żadnych zahamowań. Mówiłam wszystko, co od dawana chciałam wykrzyczeć światu. I  tak tego związku nie uratujemy. Nie ma żadnego związku!
- Bo nie mogę ich mieć, Mike. - Odezwałam się już spokojniej. - Trzy razy byłam w ciąży. Usunęłam dwie z nich. Coś poszło nie tak i musieli usunąć mi jeden jajnik. Kiedy się zdecydowałam, na dziecko. Poroniłam. Usunęli macicę. Nie jestem w pełni kobietą na jaką zasłużyłeś.
Teraz jemu brakło słów. Poznał prawdę o mnie. Część kamieni spadło mi z serca. Jego oczy były pełne żalu, gniewu, a przede wszystkim strachu. Nie miał się czego obawiać. Więcej go nie skrzywdzę.
Ostatni raz na niego spojrzałam, a później wybiegłam z domu. Nie wzięłam ze sobą nic. Ani telefonu, ani pieniędzy. Z pękniętym sercem biegłam ile sił w nogach. Będąc w wystarczającej odległości od jego domu, padłam na kolana. Zaniosłam się przeraźliwym krzykiem. Nigdy nie myślałam, że to będzie takie trudne. 
Przecież tego chciałam prawda? Chciałam zniknąć. To jest idealna okazja. Dramatyczna, ale idealna okazja.
Podniosłam się z klęczek i ruszyłam w kierunku magazynów gdzie czekała na mnie furgonetka ze wszystkimi potrzebnymi rzeczami.
Musiałam wyjechać. Kiedy będę daleko od niego, zadzwonię. Tylko na chwilę.
Drogę pokonałam wolnym spacerem przez opuszczone posiadłości i ciemne uliczki. Poszłam na dobrze mi znane skróty.
Wsiadłam do samochodu i odpaliłam. Nie ma już powrotu do domu. 
Zaczęłam kierować się na południowy wschód. Założyłam awiatory, aby czuć lepszy komfort jazdy. Chciałam ominąć wszelki tłum miasta. Postanowiłam zmienić trasę, z którą wielokrotnie się zaprzyjaźniałam i wyjechać po za granice LA. Kierowałam się Aliso St w stronę San Bernardino. 
Przestałam myśleć o tym co zostawiłam za sobą. Liczył się kierunek jazdy i cel. Cel, który muszę osiągnąć.
W międzyczasie zatankowałam auto do pełna i dodatkowo nalałam kanister benzyny. Nie mogę całej trasy spędzić na wyszukiwaniu stacji paliw. To za długo będzie trwało.
Po ośmiu długich godzinach dojechałam wreszcie na popieprzony zjazd. Tylko trzymać się 31B inaczej dupa.  Teraz 27A i dalej kierować się w stronę San Bernardino. Teraz zjazd na prawy pas i zjazd 64A, kierunek - Barstow.
Nie rozumiem, po co im tyle zjazdów? Pętle w których idzie się łatwo pogubić. To nie logiczne.
Teraz I-15 i ciągle prosto przez 70 mil. Ciągle prawa strona po I-40 i te znaki "Needles". Wjeżdżamy do Arizony. Zapadł już zmrok. Pogoda zeszła na psy. A ja jadę niepewnie w zabytkowym aucie. Jeśli się teraz popsuje, to do Montany dojdę pieszo. Sama benzyna mnie kosztowała już dwa razy tyle to lot samolotem w klasie ekonomicznej.
Teraz będzie już z górki. Zjazd 210. Teraz zachodnią Country Club Dr. Dalej na północną 89. Rondo i dalej prosto. Tankowanie. Uzupełnienie kanistra. Kilka paczek chipsów i energetyk. Gotowa na dalszą trasę.
Kontynuacja wzdłuż Coppermine Rd, skręt w prawo i jeszcze jeden w 89. 
Witamy w Utah!
Teraz wzdłuż Center St, zmiana na 89. Prawo. Lewo. Prawo w kierunku Beaver. Teraz na I-15 i przede mną całe 210 mil. Cudownie jeździć nocą. Nie ma korków, przyjemnie zimno. Między czasie można coś zjeść. Strasznie jestem głodna i zmęczona. Już niedaleko. Jeszcze chwila. 
Teraz za znakami "Iinteerstate", a następnie za "Pocatello". Jeszcze długo przez Idaho. Prawie 340 mil.
Wreszcie "Witamy w Montanie"!
Teraz tylko do stolicy. Do pięknej Heleny. 
Zobaczymy, czy będzie miejscem do którego zmierzam. Oby nic się nie zmieniło. 
Muszę odpocząć. Nie chcę swojej wielkiej ucieczki skończyć jako trup w wypadku samochodowym i w dodatku furgonetką.

poniedziałek, 22 maja 2017

Rozdział IV

Leżałam przytulona do piersi faceta, na którym mi zależało. Kreśliłam palcem tylko mi znane wzory na jego nagiej piersi. Był taki ciepły. Pomrukiwał od czasu do czasu. Jaki on słodki.
Jakby wyglądał jego mały synek? Czy miałby te piękne, głębokie oczy? Może dołeczki w polikach? A może to będzie jego idealna kopia? Nigdy się tego nie dowiem.
Wyswobodziłam się z jego objęć. 
Poruszam się coraz sprawniej. Nadal cierpię na bóle stawów i palpitacje serca, ale już nawet nie narzekam. Mocne leki i jedziesz dalej.
Narzuciłam na siebie podomke, a następnie zaczłapałam do salonu. 
To co szykowałam było paskudne. Źle się z tym czułam, ale nie chciałam dopuścić do głosu sumienia. Ono by mnie powstrzymało.
Od kilku dni planuję wyjazd. Nie taki zwyczajny wyjazd. Po prostu chcę zobaczyć swoją matkę. 
Czeka mnie długa podróż do Montany. 1500 mil. 23 godziny jazdy. Jedna myśl.
Tylko czekać na odpowiedni moment. 
Nie mogę powiedzieć Mike'owi, że wyjeżdżam. Złamałabym mu serce. A jeśli ucieknę, to i tak je złamię, ale przynajmniej nie będę widziała jego bólu.
Potrzebuję tego. Tym bardziej, że Alex właśnie gdzieś tam jest. Chcę go zobaczyć. Porozmawiać.  Skrócić jego wyrzuty sumienia. Matka to tylko wymówka. Może uda mi się gdzieś niedaleko niej osiąść. Potrzebuję tylko kilka informacji. Potrzebuję moich kart zdrowia. 
Kiedy poddawałam się kolejnym usuwania ciąż, całą kartotekę wysyłałam do mamy. Wiem, że nie śmiała do nich zajrzeć. 
odpaliłam laptop. Jeszcze raz poszukałam potrzebnych informacji. Ostatni raz. 
Nie mogę dłużej zwlekać z wyjazdem. Muszę to załatwić jak najszybciej. Najlepiej od ręki.
Piękny niedzielny poranek. Żar leje się z nieba. A znad oceanu dociera do nas przyjemna bryza. Laguna Beatch. To tutaj Bóg odpoczywał, kiedy tworzył świat.
W kuchni zaparzyłam aromatyczną kawę, a później mozolnym ruchem udałam się do sypialni. Ostatni raz patrzyłam na ten błogi widok. Wyglądał tak niewinnie. Okryty białą pościelą z swobodnie rozrzuconymi ramionami. I ten uśmiech, błąkający się na ustach stworzonych do całowania.
- Dzień dobry. - Szepnął, wpatrując się we mnie jak w obrazek. 
- Witam. - Pocałowałam go namiętnie. W ten pocałunek chciałam włożyć całą miłość, którą go darzyłam. Powinien to wiedzieć. Już to wiedział.
- Lee? Czemu mam wrażenie, jakbyś się ze mną żegnała? - Zaniepokojony podniósł się na łokciach.
- Och głuptasie, żegnam się bo idę wziąć prysznic. 
Bez mrugnięcia okiem skłamałam, a następnie perliście się roześmiałam. Na odchodne dałam mu pstryczek w nos. 
Gdy tylko zniknęłam za kurtyną wody, dałam upust łzą. 
Czemu nie umiem być tu szczęśliwa? Dlaczego nie mogę wyznać prawdy?
Jestem popieprzona. 
Chłodny, wręcz zimny prysznic nie dał rady mnie uspokoić. Nie studził mojego zapału. Podjęłam decyzję. Nie ma odwrotu.
Ubrałam się w lnianą sukienkę, zeszłam do ogrodu. Tutaj czułam się wolna. Setki godzin spędzanych na huśtawce. Dziesiątki imprez, gdzie czułam się tak bardzo kochana.
Dziś jest ostatni dzień, aby zrobić coś szalonego. jutro Mike pojedzie do studia, ja w tym czasie spakuję kilka rzeczy i wyjadę. 
Wrócę tu. Jeszcze nie wiem kiedy, ale wrócę.
- Miałbyś ochotę na wypad do miasta? - Zwróciłam się do mężczyzny, który przyglądał mi się z zaciekawieniem. - Dawno nie byłam w centrum.
- Jasne. Za godzinę?
Jego przenikliwe oczy mnie lustrowały. Coś podejrzewał. Wyczuwał coś. Miejmy nadzieję, że nie zrobi nic, co zniszczyłoby moje plany.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i udałam do sypialni. Postanowiłam założyć długą, błękitną spódnice, rzymianki i zwiewną białą koszulę. Z nieba jak zwykle lał żar. To chyba był jeden z najgorętszych dni wiecznego lata.
Pamiętam pierwszy dzień, kiedy przyjechałam do Stanów. Pamiętam ciepły wiatr łaskoczący poliki. I moją matkę, która była wtedy najszczęśliwszą kobietą. I jeszcze ten piękny dom. Wokół pełno róż i cyprysów. W mojej Moskwie, tego nie było. Miniaturowe cyprysiki w domu, które z biegiem czasu opadały. Piękne róże codziennie świeżo dowożone do naszej posiadłości. I te piękne ulice. Mroźne wieczory i słoneczne dzionki. Bajka.
Jeszcze jakiś czas temu chętnie wróciłabym na stare śmieci. Teraz chyba bym ie potrafiła. Nie czuję przynależności do tego miejsca, ale tu znów mogę byś sobą. Tak odrobinkę. Nadal kontrolowana, ale mniej. Często przesłuchiwana, ale to już rutyna dnia. 
Łyknęłam dwie mocne tabletki, aby nie zwinąć się z bólu. Jeszcze wzięłam okulary przeciwsłoneczne i mała torebkę. Później zeszłam do salonu.
W salonie panował gwar. Czyżby chłopcy przyszli? Odizolowałam się od nich w ostatnim czasie. Tak po prostu było lepiej.
Chester. Do niego czułam najwięcej sprzeczności. Widział mnie w okropnej sytuacji. Do dziś nie poruszyłam z nim tego tematu. Może już osiadł kurz na wspomnieniach. Może Mike z nim rozmawiał. Nie wiem. Nie chcę wiedzieć.
- Stary to jedyna taka okazja. Więcej się może nie powtórzyć. Wyjedziemy we wtorek, a w czwartek będziesz już w domu. To nie daleko. Odpoczniesz z nami. A Lee nie musisz się przejmować. Przychodzi tu ta dziewczyna, no jak jej tam? Nie ważne. 
Coraz lepiej słyszałam głos Brada. Jeśli  Mike wyjedzie, będzie mi o wiele łatwiej uciec. Trzeba go przekonać, aby wyjechał. Kiedy wróci będę już daleko stąd. 
- Wiesz, że to kusząca propozycja i chcę z wami jechać. No, ale... Dlaczego nie możemy wziąć jej ze sobą?
- Teoretycznie możemy. W praktyce nie. 
- Cóż za elokwentna wypowiedź, Brad. - Zaśmiałam się. Grzecznie przywitałam się ze znajomym. 
- Nie to, że nie chcemy cię w składzie Lee, ale to ma być męski wypad. Sama rozumiesz.
- Jasne. Bez stresu. Ja lecę na miasto, a wy się dogadajcie. Mike, przecież radzę sobie coraz lepiej, nie potrzebuję ciągłego niańczenia. 
Pocałowałam policzek chłopaka, a następnie w usta. Odwzajemnił go. W moim brzuchu znów zaczęły latać motylki. Ostatnio jest ich coraz więcej.
- Przestańcie, co? - Jęknął, zażenowany BBB. Przecież to nic złego.
Zaśmiałam się z ustami przy brodzie Shinody. 
- To lecę. Pa!
Ruszyłam żwawym krokiem w stronę wyjścia. Ten dzień miałam spędzić z Mike'm. A tu guzik z planów. Może to i dobrze? 
Trzeba zmienić garderobę. Z tak mocnym postanowieniem, ruszyłam na zakupy.
Boże, nigdy nie zaopatrywałam się w sieciówkach. Zawsze ubrana w drogie metki, a teraz? Co się ze mną dzieje na starość. Co prawda chciałam zmienić swój wygląd, aby nie zwracać na siebie zbędnej uwagi, ale to już przegięcie. Zamiast walizki, za którą musiałabym słono zapłacić, kupiłam zwykłą torbę z naszywkami. Jakieś drobiazgowe breloczki i plecak kostkę. Wspaniałe buty, zamieniłam na zwykłe trampki, które nawet nie były oryginalne. Ot takie sobie wysokie czarne trampki. Do tego zwykłe rzymianki, które może i były ładne, ale to nie ten komfort butów na miarę.
Kilkanaście koszulek z jakimiś wymyślnymi mordkami zwierząt i napisami w różnych językach. Najzwyklejsza bawełniana koszula w kratę.  Kilka par spodenek. Porwane spodnie i bojówki. 
W czym ta dzisiejsza młodzież chodzi? Nigdy chyba nie zrozumiem mody. 
W perfumerii, zamiast wykwintnych perfum Armaniego, wybrałam jakieś kompletnie do mnie nie pasujące. Podobno są cudowne, ale mnie jakoś nie zachwycają. Po prostu to nie mój styl. Nie moje życie.
Na koniec wybrałam lnianą sukienkę w odcieniu lawendy, wiązaną z tyłu. Dobrze się układała, jednak materiał był szorstki. Skoro mam udawać bidulkę, która błąka się po Montanie, muszę się dopasować do społeczeństwa niżu. Nigdy nie myślałam o ludziach w ten sposób, teraz już potrafiłam. Zmieniłam się. Po zabawie ze śmiercią stałam się cyniczna i małostkowa. Stałam się straceńcem.
Po kilku dobrych godzinach zakupów, postanowiłam kupić telefon i nową kartę. Najzwyklejszy telefon z klapką. Kiedy ja ostatni raz taki miałam? Chyba jeszcze jako dziecko. Roześmiałam się.
Ostatnim punktem wycieczki był fryzjer i kosmetyczka. Postanowiłam zmienić kolor włosów na blond w odcieniu starego złota z kilkoma białymi pasemkami. Na koniec poprosiłam o zaplecenie kilku nieregularnych warkoczyków. Trzeba coś zrobić, żeby się odmłodzić, albo chociaż, żeby się tak poczuć. 
U kosmetyczki zmieniłam swoje piękne paznokcie, na czarne. Ten kolor zdecydowanie mi nie leżał, ale czego się nie robi dla zmiany. 
Po metamorfozie, udałam się do pierwszego lepszego komisu samochodowego i już gotówką zapłaciłam za złomiaste auto. Była to czerwona furgonetka firmy Ford. Swoje lata świetności przeżyła jakieś pięćdziesiąt lat temu, ale pasowała do mojego nowego image. To się liczyło. Widziałam w niej potencjał. Potrafiła szybko jak na takie auto rozwinąć prędkość. Znakomicie. Może nie zepsuje się w drodze.
Kupione auto poprosiłam o odstawienie go na magazyny. Facet nie miał z tym problemu i spełnił moją prośbę, która i tak brzmiała jak rozkaz. 
Zadowolona z siebie, wróciłam do mieszkania Shinody. W środku panowała prawdziwa burza. Byłam świadkiem kłótni między Rodrigezem a Mike'm. 

niedziela, 21 maja 2017

Rozdział III

Jak każdego dnia, byłam na rehabilitacjach. Długich masażach, prądach i okładach. To wszystko sprawiało, że czułam się bardziej przytłoczona. Czułam się taka bezbronna. Taka mała i w dodatku słaba. Powiedziałabym, że jestem jeszcze nieopierzonym kurczakiem. Żółtym, małym, słodziutkim kurczakiem. To nie pocieszająca myśl dla mnie. Nie lubię takiego stanu. Czuję się wtedy jak nikt ważny.
Takiego dnia mam setki rozważań nad sobą, nad tym co mnie otacza i nad śmiercią.
Czy boję się śmierci? Codziennie umiera wiele tysięcy ludzi. Śmierć jest czymś naturalnym i nieuniknionym. Każdy jej kiedyś dozna. Ona nie jest czymś czego powinniśmy się bać. Według Biblii jest przejściem do życia wiecznego w spokoju, harmonii, szczęściu i miłości. Tam podobno jest lepiej. Nie ma trosk, nie ma wojen. Tylko Boska łaska i aniołki z harfami na chmurkach.
Nasze ludzkie życie na Ziemi jest tylko chwilą, w porównaniu z wiecznością. Skoro tam mamy żyć wiecznie w dobrobycie, to dlaczego się jej boimy? Może dlatego, że kojarzy się z mrokiem, czarną otchłanią, a może dlatego, że nie wiemy co nas czeka na tamtej stronie. Nie wiemy, czy tam jest na prawdę dobrze. Nie wiemy nic o zaświatach, o niebie, o raju jakiego mamy doznać.  Dlaczego mamy się jej bać? Powinniśmy żyć pełnią życia, a nie zamartwiać się tym, co będzie kiedy umrzemy. Bądźmy optymistycznie nastawieni do świata, a przestaniemy się jej obawiać. Śmiem stwierdzić, że się jej nie boję. Chociaż rożnie z ty bywa. Nie umiem się zabić. 
Tłumaczę sobie ją jako "początek nowego życie", gdzie będę mogła być kimś innym, może lepszym, a może kimś gorszym. Dusza jest nieśmiertelna, umrę tylko ciałem. Będę egzystować, ale nie w formie materialnej - to również jakieś życie, prawda? Nowe życie, otwiera nowe możliwości. Jest tam dobrze, tylko samo umieranie może być męczące. Nikt nie wie jak będzie wyglądało nasze morte. Nie wiem czy będziemy żyć do stu lat, czy umrzemy młodo. Może w męczarniach, może w wypadku, a może zaśniemy i już się nie obudzimy wśród ludzi. Nie wiemy tego. Tu nasuwa się pytanie, czy to mnie przeraża? Samo umieranie jest przerażające. Nawet ja muszę to przyznać. Trwoży mnie myśl, że będę umierać długo, powoli i w katuszach. Jeśli to ma być cena za życie w szczęściu to warto ją zapłacić. Skoro mamy nie czuć bólu, strachu, żyć beztrosko oddajmy się jej. Przecież ostatni dzień zapamiętamy najlepiej. Powinniśmy ryzykować. Fakt, że możemy przegrać, ale ten, kto nie ryzykuje - przegrywa zawsze. Zaryzykujmy chociaż jeden dzień, aby poczuć się beztrosko. Może zdołamy sobie wyobrazić, jak może być w raju. Czy jesteśmy gotowi to zrobić? Odpowiedź jest prosta - nie. Nie jesteśmy w stanie poczuć się wolnymi i na prawdę szczęśliwymi ludźmi, bo jesteśmy uwikłani w dogmacie ludzkich trosk. Martwimy się o rodzinę, o pracę, o naszą przyszłość. Śmierć to również wybawienie. Ona jest w stanie przenieść nas do tego raju. Miejsca do którego dążymy. Jest takim portalem, między światem ludzkim, a duchowym. Przenosi tysiące, a nawet miliony ludzi do lepszego miejsca. Wszyscy trafiają do nieba, bo piekłem możemy nazwać życie doczesne. To tutaj męczą nas utrapienia. To tutaj doświadczamy tragedii i cierpień. Niestety, nie każdy tak uważa, nie każdy jest nastawiony optymistycznie do śmierci i dlatego się jej boimy. Przecież odwagą jest się jej nie bać, a szaleństwem skończyć na własne żądanie. 
Pamiętam, kiedy musiałam wybierać między Chesterem a Mike'm, kiedy stałam przy nim i wiedziałam, że zaraz strzeli. Wtedy czułam strach. Gdyby jednak śmierć przyszła niespodziewanie, na pożegnanie pokazałabym jej środkowy palec. 
Moje gdybanie mnie wprowadza w depresje. Za dużo myślę. Muszę iść spać. 
Po skończonej rehabilitacji i znikomym posiłku, położyłam się wygonie w sypialni. Łyknęłam trzy tabletki nasenne i czekałam na namiastkę śmierci. Właśnie tym jest dla mnie sen. Namiastką czegoś nieznanego. 
Tak będzie dobrze. Muszę odpocząć. Powieki zaczęły być ciężkie. Same się zamykały. Zdążyłam jeszcze usłyszeć bieg po schodach i odpłynęłam w nicość. 
Wstałam wraz ze Słońcem.
Obok mnie spał Mike wtulony w moją pierś. Wyglądał tak słodko. Niesforny kosmyk opadł mu na czoło. Jak zwykle spał bez koszulki i mogłam podziwiać jego umięśnione ciało. Nie było w nim nic sztucznego. Zdrowa dieta, dobry tryb życia. Częste pływanie w basenie i poranne bieganie trzy razy w tygodniu. 
Nie był przesadnie umięśniony. Po prostu był idealny. Taki męski i delikatny. Błogi uśmiech pojawił się w kąciku ust. Zaczyna się budzić. Zawsze tak robi. Lubię na niego patrzeć jak śpi. Wtedy otaczam go swoją ochroną. Nikomu nie pozwalam tego stanu zepsuć. Kiedy on zaśnie przede mną, wyłączam jego telefon, aby Chez nie mógł go obudzić w środku nocy. Chociaż ostatnio oddalili się od siebie. Już nie spędzają ze sobą tyle czasu. Mike ciągle jest przy mnie. Sprawuje nade mną piecze, a ja zastanawiam się kiedy stanę na nogi i będę mogła wyjechać. Jestem okropna. 
Wyswobodziłam się z jego objęć i z pomocą kul ruszyłam do łazienki aby wziąć prysznic. Po porannej toalecie, ubrana w wygodne ubrania, zeszłam do kuchni. Bardzo się zmęczyłam, więc przysiadłam na krześle. Nastawiłam wodę na kawę. Poczęstowałam się kilkoma jagodami goji i czekałam, aż mój mężczyzna do mnie dołączy. 
Nie musiałam długo go wyglądać. Po piętnastu minutach szliśmy w milczeniu na werandę. Zawsze w ten sposób spędzaliśmy niedzielne poranki.
Pierwszy raz od kilku mrocznych dni, na horyzoncie pojawiła się nadzieja. Nadzieja, że wreszcie będę stąpać tak cicho jak kiedyś. 
- Lee, co byś powiedziała aby z nami zamieszkał jakiś mały słodki brzdąc?
Filiżanka z kawą wyleciała mi z dłoni.  Głucho upadła na deski werandy. Sparaliżowało mnie na dłuższą chwilę.
- Mówisz poważnie? - Niepewnie spojrzałam na niego. Zeszłam z wiklinowego fotela i zaczęłam zbierać potłuczone szkło. 
- No tak. Lee, starzeje się. Wszyscy się chcą ustatkować, a ja nie mam potomka. Muszę zasadzić drzewo, wybudować dom. A nawet nie mam dziecka. Mam już 33 lata. Niedługo stuknie mi czterdziestka. 
Mówił to z takim zaangażowaniem. Co mu miałam powiedzieć? Nie chciałam go wyprowadzać z tego stanu. Coś muszę wymyślić. Coś na już. Później zabrnę w inne kłamstwa. 
- Jak to sobie wyobrażasz? Jestem prawie kaleką. Sama potrzebuję opieki, a co dopiero jak będę miała dziecko. Przecież sobie nie poradzę.
W zasadzie nie skłamałam. To była prawda. Przecież nie dam sobie rady.
- Nie jestem jeszcze gotowa na dziecko. - Szepnęłam. Walczyłam ze łzami. Z całych sił przygryzałam wargę. Nie rozbecz się teraz Lee. Nie teraz. Zrobisz to w zaciszu pokoju.
- Rozumiem. Nie musimy się z tym spieszyć. Po prostu chciałbym, abyś to rozważyła w najbliższej przyszłości.
Ten jego uśmiech. Te oczy pełne nadziei. Ten cholerny dołeczek w policzku. Kurwa, jak ja go kocham. Nie wiem co będzie gorsze. Zniszczyć jego plany, czy zniszczyć siebie. 
Muszę to przemyśleć. Potrzebuję czasu. 
Resztkami sił podniosłam się z klęczek i podpierając się na kuli, ruszyłam powoli w głąb domu. Robiłam to wręcz ślamazarnie i niezdarnie. W ten sposób chciałam podkreślić swoją niedołężność. Pokazać, że nie dam rady się zaopiekować dzieckiem. A jednocześnie dać mu nikłą nadzieję, że kiedyś dam mu dziecko.
Zmęczona kilkoma krokami usiadłam na skórzanej kanapie. 
Po dobrym humorze nie było nawet śladu.
Coś muszę wymyślać. Muszę.
Chciało mi się wyć. Nie wiem czy z gniewy czy z bezradności. Chciałam wykrzyczeć cały swój ból. Wszystkie płonne nadzieje, które gdzieś tam skrzętnie ukrywały się w najmroczniejszych zakamarkach mojej podświadomości.
Co zrobię jeśli będzie nalegał na to dziecko? Co jeśli mi się oświadczy? Co jeśli prawda wyjdzie na jaw? Czy mnie zaakceptuje? Czy odrzuci? Co się do cholery stanie?
Łzy cisnęły się do oczu. Nie chciałam pokazać słabości, tym bardziej, że on był tuż za ścianą. W każdej chwili mógł przyjść. 
Może powinnam udawać zaangażowanie? Przecież nie od razu muszę zajść w ciążę. Przecież nie zawsze się udaje.
Ale jak długo będę mogła skrywać tę tajemnicę? Kiedyś zrozumie, że kłamię. To chyba byłby nasz koniec. 
Nigdy się nie chciałam przyznać, ale kocham go. Może nie tak mocno jak Alexa, ale go kocham. 
Nie wiem co mam zrobić. To zbyt trudne.
- Mike? Idę do siebie. Jestem zmęczona. - Powiedziałam i zaczęłam podnosić się z kanapy. Nie musiałam długo czekać na jego reakcję. Po chwili zjawił się u mojego boku. 
Te jego oczy przepełnione miłością i obawą. Musiałam podsycić te płonne nadzieje.
- Zaniosę cię. - Pocałował czubek mojego nosa. A mi od razu zrobiło się lepiej na serduszku.
- Kocham cię, Mike. 
Teraz on zdębiał. Nie odpowiedział nic. Jedynie patrzył w moje oczy tym szczęśliwym spojrzeniem, które zawsze było podarowane dla mnie. To było moje pierwsze, szczere wyznanie. Pierwszy raz odważyłam się to szczerze powiedzieć na głos. 
- Och, mała. - Wziął mnie w objęcia i zaczął kręcić się w kółko. Był taki szczęśliwy. Taki inny. Dla tego widoku, mogłam kłamać cały czas. 

sobota, 20 maja 2017

Rozdział II

- Lee? Mała, ile można spać? - Mglisty głos krążył gdzieś w przestrzeni. Nie mogłam otworzyć oczu. Powieki miałam tak cholernie ciężkie. Odpoczęłam.
- Skarbie, wstawaj. - Cichy głos przy moim uchu i buziak w policzek. Lubię być tak budzona, ale niekoniecznie w tej chwili. Potrzebuję jeszcze snu. Nie chcę wstawać jeszcze.
- Jesteś leniuchem. A zrobiłem śniadanie. Pyszne naleśniki.
Zaczęłam się budzić. Mozolny uśmiech zagościł na moich ustach.
- Dzień dobry. - Szepnęłam cicho.
- Bardzo sługo spałaś. - Skwitował z uśmiechem.
- Potrzebowałam się wyspać.
- Wczoraj długo płakałaś. Dłużej niż zwykle. Coś się stało? - Czy on się o mnie martwi? Tak. On zawsze się o mnie martwi. On mnie kocha.
- Zdaje ci się. To gdzie moje naleśniki?
- Łakomczuch. Ale to dobrze. Wczoraj nic nie jadłaś. Nie możesz się głodzić. Wisz co powiedział lekarz. Musisz przytyć, bo na razie to przypominasz wieszak. Co prawda zgrabny wieszak, ale wcześniej mi się bardziej podobałaś.
- Dobrze. Zjem śniadanie. Chcę najpierw wziąć kąpiel.
- Okej. Mam zawołać Sarę?
- Nie. Poradzę sobie sama. A jeśli nie, to ty mi pomożesz. Ona niech idzie do domu.
Mocno przyciągnęłam go do siebie i intensywnie pocałowałam. Był zszokowany, ale po chwili wrócił do siebie.
- Skoro tak chcesz się bawić. Zaraz wracam. - Ostatni raz mnie pocałował i szybko zszedł na dół.
Musiałam się zmobilizować i podnieść z łóżka. Widziałam swój cel - łazienka. Zsunęłam nogi z wygodnego posłania, a następnie próbowałam się podnieść. Pierwszy raz. Nogi trzęsły mi się jak galaretki. Usiadłam. Drugie podejście. Stanęłam pewnie.  Krok pierwszy. Idzie. Krok drugi. Chwieję się. Upadnę? Jednak nie. Próbuje dalej.
Cholera, ruszam się wolniej niż ślimak. Zanim doczłapię się do łazienki minął wieki. I jeszcze to mnie tak cholernie męczy. Cholerne życie z cholernymi problemami.
Do pokonania zostało mi jeszcze dwanaście kroków. Tylko dwanaście. A ja już nie mam siły. Nie mogę się poddać.
Puls mi przyspieszył, krew szybciej płynęła w żyłach. Zmęczyłam się. Jeszcze kroczek. Ostatni kroczek.
Sięgnęłam drzwi łazienki. Opierałam się bokiem o ścianę, bo nie dałabym rady w inny sposób. Nienawidzę siebie jako słabej jednostki. Nie mogę znieść myśli, że prawdopodobnie nigdy nie odzyskam pełnej władzy w kończynach. To mi nigdy nie było pisane. Powinnam być silna. Walczyć. A jak na razie zmagam się z pokonaniem pięciu metrów. Ta słabość mnie dobija.
Codziennie budzę się i zasypiam z myślą o świetlanej przeszłości. Codziennie walczę ze sobą. Nie chcę się poddawać, ale mi nie idzie. Nie umiem już się starać o lepsze jutro.
Zebrałam się w sobie i weszłam do łazienki. Jeszcze chwila i usiądę. Dwa kroki. Te cholerne dwa kroki! Serce biło bardzo szybko. Głupi mięsień, który myśli, że może wszystko. Serce nic nie znaczy. To tylko organ, który i tak już nie jest mój.
- Miła pani bardzo dużo szczęścia. Kula ominęła serce, ale uszkodziła żyłę główną. Wstawiliśmy zastawkę, ale pani organizm nie przyjął jej. Przeszła pani kolejne dwie próby. Ostatnia zakończyła się sukcesem. To cud. Ma pani wyjątkowe względy u Boga. Jednak chwilowe niedotlenienia mózgu i uszkodzony nerw może nie pozwolić pani poruszać się. Oczywiście będziemy panią rehabilitować. Jednak musi się pani przygotować na najgorsze. 
Pamiętam, że w tym momencie świat mi się zawalił. Będę niepełnosprawna? Przecież ja nie mogę siedzieć na wózku. Ja muszę ścigać się, odnaleźć Alexa. Mam jeszcze tyle do zrobienia. Przecież każdy dzień to dla mnie nowe wyzwanie.
Boli mnie myśl, że nie będę mogła sama funkcjonować. Boli, że jestem uzależniona od kogoś. Jestem tak bardzo zniewolona.
- Lee?
- W łazience. - Odpowiedziałam. Puls wracał do normy. Serce kołatało już wolniej. Nadal czułam się, jakbym zrobiła maraton. A ja przeszłam zaledwie pięć metrów. Cholernie długie pięć metrów.
- Mała, zaczynasz śmigać. - Mike powiedział z takim słodkim uśmiechem. Każdy jego uśmiech jest słodki, nawet jeśli na mnie wrzeszczy.
- Zaczynam. Bardzo mnie to zmęczyło. Mógłbyś mi pomóc? - Podałam mu dłoń, aby pomógł mi wstać. Czułam wielką kompromitację i upokorzenie. Nigdy nie musiałam prosić o pomoc, a teraz? A teraz robię to ciągle.
- Jasne. - Pomógł mi wstać, a następnie posadził na marmurowym blacie. Lubił mnie nosić. W każdym razie w ostatnim czasie. - Mogę cię również rozebrać.
- Nie mam nic przeciwko, ale pod jednym warunkiem. - Zrobił tę swoją minę z cyklu "czego możesz chcieć?" - Ty też się pozbędziesz swoich.
Roześmiał się. Dawno nie słyszałam jego szczerego śmiechu. Był taki dźwięczny.
Rozpinaliśmy swoje ubrania na zmianę. Moje myśli zaczęły dryfować wokół przyjemnego spożytkowania czasu. Nawet mały sparing był jak najbardziej na tak.
- Sara poszła?
- Yhm.
- Czyli możemy być głośno?
- Yhm. - Odpowiadał z ustami przy mojej szyi. Wie, jak ta pieszczota mnie pobudza. Bardzo to lubię.
Po miłym, upojnym poranku postanowiliśmy spędzić ten dzień leniwie na kanapie. Przynajmniej on mógł sobie odpocząć. Każdego dnia siedzi do późna w studio i nagrywa nowe kawałki. Podziwiam go. Nie tylko jest utalentowany, ale również czuły i przystojny. Ma takie wesołe oczy, regularne rysy i czarne, gęste włosy, które są takie miłe w dotyku. Lubię się nimi bawić.
- Jaka ty jesteś chuda, Lee. - Szepnął do mojego ucha, kiedy objął mnie w talii.
- Wypraszam sobie. Jestem szczupła! Mam prawidłową wagę.
- Kogo ty chcesz oszukać? W ostatnim czasie stałaś się samymi kościami. Chyba Sara się tobą źle opiekuje. - Zrobił tę swoją złowieszczą minę z chęcią przestraszenia mnie. Niestety to tak nie działa. Nie można mnie przestraszyć.
- To nie jej wina. Po prostu nie lubię ostatnio jeść. Źle się czuję.
Spuściłam głowę. Nie lubię okazywać słabości, a ostatnio ciągle to robię. Zaczyna mnie to dołować. No bo jak można być tak beznadziejnym w swojej egzystencji. Widocznie można.
- Mała, nie smuć się. Coś na to poradzimy. - Ujął mój podbródek i wpatrywał się w moje oczy. Zakochałam się w nim. Nie wiem, czy to prawdziwa miłość, czy tylko mara. Po prostu zaczyna mi zależeć. Jemu chyba również. Może to dobrze. Może wreszcie wrócę do normalnego życia.
- A teraz chciałbyś mi opowiedzieć jaką historię ze swojej przeszłości? Taką tajemniczą i pełną emocji?
Postanowiłam zmienić temat. Nie chciałam bardziej się pogrążać i wywoływać u niego fali współczucia. Nie potrzebuję go. Po prostu potrzeba czasu i wrócę do formy. Nie wiem jak długo to potrwa. Mam nadzieję, że nie do końca życia. Chociaż lekarze stawiają, że przy dobrych wiatrach w połowie czerwca stanę na nogi i będę śmigać. Lekarze dużo prognozują, a ile w tym prawdy? Nie mnie oceniać. Jak kiedyś powiedział 2Pac - "Tylko Bóg może mnie osądzać" - tylko, że ja nie wierzę. Źle to ujęłam. Jestem monoteistą i wierzę tylko w siebie. Dla mnie bóstwa wyginęły już dawno.
- Co byś chciała usłyszeć? -  Podjął temat. To dobrze. Chociaż myślę, że zrobił to tylko dlatego, żeby się nie zacząć ze mną kłócić.
- Zaskocz mnie.
Posłałam mu figlarny uśmiech i dałam pstryczka w nos.
- Kilka dobrych lat temu jako kadet do jednostki specjalnej dostałem pierwsze w życiu zlecenie. Miałem wraz z Rodrigezem rozpracować mały gang narkotykowy. Byłem cholernie napalony na tę sprawę i nie chciałem, aby Rodrigez zebrał laury. Siedziałem nad tym dnie i noce. Zaniedbywałem wszystko i wszystkich. Miałem wrażenie, że jeśli się dobrze spiszę dostanę awans. Skończą się jakieś gówniane sprawy, a zacznie się coś poważnego.
Uśmiechnął się do mnie. Doskonale wiedziałam, co czuł. Na początku też dostawałam jakieś nikłe zlecenia, dopiero później wraz ze stopniem wtajemniczenia, dostawałam więcej i więcej.
- Znalazłem wszystko, co powinienem wiedzieć. Kiedy miałem już jasno określony plan działania przystąpiłem do pracy. Zacząłem śledzić jednego z gangu. Żaden problem, aby odkryć ich kryjówkę. Kiedy byłem pewny, że dam sobie radę, wkroczyłem do akcji. Nie zawiadomiłem nikogo. Nie było takiej potrzeby, jak myślałem. Na początku ogłuszyłem ochroniarzy. Później dostałem się do środka opuszczonego domu. Znalazłem kilku facetów, którzy przeliczali hajs i dzielili towar. Zachowywałem się cicho i przez swoje skupienie, nie zauważyłem puszki. Oni się zerwali z miejsca, sięgnęli po broń. Wtedy adrenalina wzięła nade mną górę. Dobrze uzbrojony zabiłem dwóch kolesi. Po walce wręcz z dwoma kolejnymi - skręciłem im karki. Został tylko jeden. On był tym bossem. Mierząc mu w skroń, chciałem zebrać wszystkie informacje. Jednak on chciał się mnie pozbyć, pociągnął za spust. Zrobiłem to samo. Padł trupem. Jego kabura była nienaładowana. Właśnie tego dnia, po raz pierwszy zamordowałam pięciu ludzi. Oszołomiony tym faktem zadzwoniłem po Josepha. Pamiętam jak cholernie na mnie wrzeszczał. Zachowałem się nierozważnie.
Na jego ustach gościł krzywy uśmiech. Oczy były pełne smutku. Taki delikatny facet nie powinien nigdy zabijać. Nie jest do tego stworzony.
Nie chciałam przerywać jego opowieści.
- I wiesz co, Lee? Właśnie wtedy zrozumiałem, że nie jestem w stanie sądzić ludzi i wymierzać sprawiedliwości. Ludzi których zabiłem, to byli jeszcze dzieciaki. Może nawet młodsi ode mnie. A zabrałem im cenny dar życia. Do dziś się zastanawiam jak mogłem to zrobić.
- Mike, ale teraz też zdarza Ci się kogoś zabić.
- Tak, ale zapamiętuje każdą twarz. Przez miesiące nęka mnie w koszmarach. Nawet jeśli to są skurwiele bez skrupułów, to czy mogę ich zabijać z uśmiechem?
Spojrzał na mnie wyczekująco. Doskonale wiedziałam, że nie wolno tego robić. Jednak sama pozbawiłam życia setki ludzi. Tylko, że ja w przeciwieństwie do niego - nie miałam nigdy koszmarów. Cierpiałam przez chwilę, ale tłumaczyłam to sobie, że jeśli ja ich bym nie zabiła, oni zabiliby mnie i Alexa, a tego bym nie zniosła.