środa, 24 maja 2017

Rozdział VI

Wyszłam z samochodu i wreszcie uruchomiłam telefon. Jest już siódma po południu. Ponad 40 godzin jestem na nogach. I nie wiem, kiedy uda mi się zasnąć. 
Wystukałam dobrze mi znany numer. Dwa sygnały.
- Halo? - Jego głos. Taki zdenerwowany. Martwi się o mnie. - Halo? Lee? Czy to ty?
- Cześć. 
- Dzięki Bogu. Lee, kochanie gdzie jesteś? Już do ciebie jadę.
Szmery zakładania ubrań. 
- Mike, nic mi nie jest. Nie chcę abyś po mnie przyjeżdżał. 
- Nie? Eileen, przepraszam, że krzyczałem na ciebie. Po prostu... nie wiem jak to wytłumaczyć. Nie zależnie od wszystkiego chcę z tobą być. Lee, kocham cię. 
Głos mu drżał. Sama byłam bliska łez. Nie rycz teraz, Lee. Nie możesz beczeć.
- Nie mam do ciebie żalu. Chcę pobyć sama. Będę się odzywać co jakiś czas. Muszę kończyć. Jeśli będziecie mnie szukać, obiecuję, że zabiję każdego, kto się do mnie zbliży. Wiesz, że psy rozpoznaję na odległość. 
Po tych słowach się rozłączyłam. Wyjęłam kartę z telefonu i ją zniszczyłam. Żadnych śladów mojej obecności.
Siedząc na masce zaniosłam się żywymi łzami. Cierpiałam. Jak ja nienawidzę płakać. Nienawidzę siebie, nienawidzę mojego przeklętego serca i uczuć. Tak bardzo się nienawidzę. 
Przeraźliwy krzyk wyrwał się z mojej piersi. Nie chciałam już więcej cierpieć. Po prostu chciałam być wolna. Każdy mój wybór, to zły wybór. Zamiast usiąść i porozmawiać, uciekłam. Zawsze uciekam od problemów, to chyba mój największy problem. 
Przydałoby się to zmienić. 
Kiedy zaczęłam się uspokajać, postanowiłam znaleźć jakiś hotel. Trzeba odpocząć. Jutro z samego rana wybiorę się na objazd po mieście. Może uda mi się zdobyć jakieś informacje. Będę musiała być bardzo ostrożna. Jeśli w mieście jest gdzieś Alex, to nie chciałabym się teraz na niego natknąć. Chcę wykorzystać element zaskoczenia. 
Wsiadłam do samochodu i ruszyłam przed siebie. Noc była piękna, a gwiazdy zdawały się szeptać "Dobranoc" .
W głowie zaczęłam przeliczać pieniądze, które mi zostały. Cholera mogłam wziąć więcej. Przecież teraz nie użyję karty kredytowej. Za dużo wydałam na paliwo, zdecydowanie.
Trzeba znaleźć tani nocleg. Nie mogę się rozrzucać.
W telefonie uruchomiłam internet i szybko znalazłam swój cel. Motel dwugwiazdkowy na Oregon St. Nigdy nie spałam w tak słabym motelu. Nigdy nie spałam w motelu!
Jaka ja jestem inna. 
Wycisnęłam ile się dało z furgonetki, a następnie zatrzymałam się przed sporym pensjonatem. Zabrałam ze sobą plecak i świeże ubrania na jutro. Nie mam zamiaru tu dłużnej zostawać i dźwigać tej walizki.
W recepcji przywitał mnie uśmiechnięty, podstarzały facet. Miałam szczęście, że zostały mu jeszcze dwa ostatnie pokoje. Wybrałam 108 i ruszyłam na piętro. Kręte, długie korytarze. Imprezy w pokojach. Pojękiwanie? Potrząsnęłam głową i doszłam do swoich drzwi. Przekręciłam klucz, zapaliłam światło. W zasadzie nie wygląda to źle. Po prostu nie jestem przyzwyczajona do takich "luksusów".
W mojej głowie zaczęła lecieć stara piosenka Dylana "How many roads".
Była idealna do sytuacji w jakiej się znajduję. 
Rzuciłam plecak na łóżko i otworzyłam na oścież okno. Zimny wiatr uderzał w moją rozgrzaną skórę. Czuć było zbliżające się chłody. Pogoda zeszła na psy, tak jak i moja pewność siebie. Z kieszeni koszuli wyciągnęłam paczkę fajek i odpaliłam jednego papierosa. Mentolowy dym otulił mnie, a słone łzy popłynęły. Nie powinnam się denerwować. Nie chcę dostać ataku serca. Jeszcze nie. Nie wzięłam ze sobą leków. Ani hormonów, ani przeciwbólowych, ani od pracy serca. Nie wzięłam nic. 
Trzeba będzie je skombinować w najbliższym czasie. Nie chcę w takim momencie umrzeć. Nie powinnam zostawiać tyle niedokończonych spraw. 
Mike, słodki Mike. Przywołałam jego twarz, w jednym z lepszych momentów naszej znajomości. Wspaniały wyjazd nad Mono Lake. Jeszcze ledwo trzymałam się na własnych nogach. Problemy z chodzeniem i sercem. Wyglądałam okropnie. Wory pod oczami, miałam straszną niedowagę i egzystencję warzywa. Jednak on postanowił coś z tym zrobić i zabrał mnie na wspaniała wycieczkę. Wyjechaliśmy jeszcze przed świtem. Całą drogę śmialiśmy się i żartowaliśmy. Było tak magicznie. Nad jezioro dotarliśmy przed południem. Później zaczęły się schody, bo po tak nierównym terenie miałam problem z chodzeniem nawet o kulach. Wziął mnie na ręce. Dotarliśmy na sam brzeg. Widok być niesamowity. Posadził mnie na łódce i wypłynął na środek, aż do Paoha. Piękna wyspa na jeziorze. Znane ze skał pokrytych solą. I wtedy, gdy chciał mi coś pokazać straciliśmy jedno wiosło. A podczas próby odzyskania go - również i drugie. Wiosła dryfowały sobie gdzieś w dal, a my jak skończeni idioci śmialiśmy się z naszej głupoty. Zjedliśmy jeszcze przekąski, a później trzeba było wezwać pomoc. Taki wstyd. A to tłumaczenie Mike'a kiedy nas holowali na brzeg. To był zupełny wypadek. Przypłynęła taka duża ryba! - Okaz na całą rozpiętość ramion. - I wie pan co? Odpłynęła z wiosłem. Mięliśmy jeszcze jedno, ale przez nieuwagę go wypuściłem z rąk. A chciałem jej pokazać jakim jestem wspaniałym facetem. A teraz się więcej ze mną nigdzie nie wybierze. 
Na koniec  była ta bezcenna mina faceta z centrum informacji. Chyba zrozumiał, że robimy sobie z niego żarty. 
Miłe wspomnienie. Jedno z wielu miłych wspomnień. 
Skończyłam palić i udałam się do łazienki. Mała łazienka z prysznicem, toaletą, umywalką i lustrem. Nawet schludna, chociaż mogłabym się czepiać. Wzięłam szybki prysznic, założyłam koszulkę do spania i gdy tylko dotknęłam poduszki - zasnęłam.
Śniły mi się same miłe rzeczy. Urywki wspomnień. Kilka niestworzonych fantazji. Po prostu spokojna noc.
Następnego dnia, wstałam jak tylko zaczęło świtać. Poszłam pod prysznic. Zimna woda była taka przyjemna. Lubię gorące prysznice, a zimne to już spełnienie marzeń.
Ubrałam się, zapaliłam papierosa. Zabrałam swoje rzeczy i poszłam do recepcji zdać klucze i uregulować finanse.
Pożegnałam się sztucznym, ale miłym uśmiechem i ruszyłam w drogę. Zegarek pokazywał ósmą rano. Najwyższy czas zrobić mały rekonesans. Może popytam ludzi w okolicy. Jeśli tu gdzieś jest, musiał go ktoś widzieć. Najlepiej w jakichś małych sklepikach to zrobić. 
Helena jest duża. Gdzie zacząć. Gdzie ja bym się podziała, gdybym nie chciała się pokazywać ludziom? Opuszczone domy? Magazyny? Ciężko stwierdzić. 
Jadąc wolno obserwowałam mijanych ludzi. Tacy beztroscy. Przejechałam obok kilku walących się mieszkań, ale nie czułam aby on się tu ukrył. Przyzwyczajony do luksusu, nie zrezygnowałby ze wszystkiego. Wróciłam do centrum. Pokręciłam się trochę po nim. Postanowiłam kupić coś do jedzenia i zatankować auto. Całe szczęście, że benzyna w ostatnim czasie staniała. Chyba bym zbankrutowała przez ten samochód. Trzeba było znaleźć coś lepszego niż ta furgonetka. Nawet hipisowski ogórek byłby lepszy!
Po śniadaniu składającym się z pączka, energetyka i jabłka, ruszyłam w dalszą drogę. 
Jeszcze raz zrobiłam rundkę i tedy auto zaczęło szwankować. Wydawało dziwne dźwięki, a na końcu stanęło. Zdążyłam tylko zjechać na pobocze. 
- No cholera! - Wrzasnęłam na cały regulator i pospiesznie z niego wysiadłam. Znajdowałam się na jakimś bezludziu. Niby takie wspaniałe miasto, a tu w okolicy tylko puste działki pod zabudowę. 
Postanowiłam otworzyć maskę, która jak na złość się zacięła. Nie miałam skrupułów. Wyjęłam łom i podważyłam upierdliwą część. Wszytko stało się jasne. Woda się zagotowała. Kolejny raz cholera.  Nie miałam ze sobą nawet zwykłej mineralki, którą mogłabym ostudzić chłodnicę. 
Skończona kretynka ze mnie. 
Ze złością zatrzasnęłam maskę i wydobyłam z auta swoją torbę z ubraniami oraz plecak. Trzeba się jakoś dostać do miasta. Na trasie pojawił się jakiś nowobogacki wóz. Czemu by nie skorzystać z autostopu. Zaczęłam machać i po chwili obok mnie zatrzymało się sportowe auto, które w zasadzie tylko tak wyglądało. Dla osoby, która się nie zna, było istnym cudem. Dla mnie, po prostu zwykłym pojazdem, którym można szpanować i nic więcej. 
Szybka się odsunęła, a w środku zobaczyłam młodego chłopaka. Może miał dwadzieścia lat, chociaż równie dobrze mógł być w ostatniej klasie liceum.
- Czy mógłbyś mnie podwieźć do miasta? Auto się rozkraczyło, a jestem na kompletnym pustkowiu. 
Moja gra aktorska była godna nagrody. 
- Będzie cię to mała, dużo kosztować. Wsiadaj. 
Posłał mi dwuznaczny uśmiech. Czy on chciał mnie wyrwać? Sorry, ale ja na to nie lecę. Ze sztucznym uśmiechem, wpakowałam swoje bagaże na tylne siedzienie i zajęłam miejsce obok kierowcy. Chłopiec ruszył z piskiem opon. Dopiero teraz zwróciłam na niego większą uwagę. Nawet przystojny brunet z pięknymi szarymi oczami. Włosy ułożone w artystyczny nieład. Regularne rysy twarzy, dwudniowy zarost, który dodawał mu seksapilu. Wąskie usta, które aż chciałoby się pocałować. Do tego zgrabny nos. Mocne, masywne ramiona. Na prawym wydziarany tribal i jakiś napis, którego nie mogłam odczytać. Ubrany w luźną koszulkę na ramiączkach. Dobrze skrojone spodnie i białe sportowe buty. Na lewym nadgarstku połyskiwała srebrna bransoletkę, którą gdzieś już widziała, ale nie mogłam sobie przypomnieć gdzie. Często zapominam.
- Już mnie zlustrowałaś? - Rzucił z uroczym uśmiechem. 
- Tak. Podziwiam widoki. - Puściłam do niego oczko, na co on się zaśmiał.
- Jak masz na imię?
- Eileen, jednak wszyscy mówią do mnie Lee. A ty, wybawicielu?
- Oliver, ale większość mówi Oli. Co sprowadza damę w opałach do tego nudnego miasta?
- Odpoczynek, chęć zwiedzania. A teraz myślę, że to był beznadziejny pomysł. Zostałam na lodzie. 
- Przesadzasz. Możemy się jakoś dogadać. - Właśnie wjechaliśmy na teren miasta, więc chłopiec zwolnił i dumnie manewrował po ulicach. Miał potencjał. Zwinne ruchy, których przeciętny człowiek nie nabędzie nawet przez lata praktyk.
- Gdzie cię podwieźć?
- Obojętnie. Muszę poszukać noclegu. Coś możesz polecić?
- Nie chcesz wiedzieć, co sobie pomyślałem. Zapraszam do mnie. Starzy wyjechali, mam pustą chatę przez najbliższe tygodnie. Będziesz mogła wybrać sobie sypialnię, która ci będzie pasować, ale i tak tej nocy wylądujesz w moim łóżku. 
Zaśmiał się wesoło jak z jakiegoś dobrego żartu. W sumie mój budżet się uszczupli i to sporo, jeśli będę musiała zainwestować w samochód, bo furgonetki nie ma sensu naprawiać. Nie wygląda na kogoś groźnego, a nawet jeśli to mam przy sobie zawsze broń. 
- Okej, ale i tak się z tobą nie prześpię, dzieciaku. 
- Śmiesz mnie nazywać dzieciakiem? Mam dwadzieścia cztery lata. 
Oczy wyszły mi z orbit. To nie możliwe. 24 lata. Wygląda na dwadzieścia. Dobre geny musiał odziedziczyć. 
- I tak jestem starsza. Chyba nie powiesz, że pociągają cię takie laski?
- Bardzo mnie pociągają. Mógłbym się z nimi pieprzyć całe dnie. Są zawsze chętne i takie napalone. - Powiedział to wyjątkowo zmysłowym głosem. Może nawet lekko zmienionym. Jego dłoń znalazła się na moim udzie. Podobał mi się ten subtelny i jakże stanowczy dotyk.
Nie zareagowałam. Po kilku minutach dojechaliśmy do jego posiadłości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy za komentarze:)