poniedziałek, 22 maja 2017

Rozdział IV

Leżałam przytulona do piersi faceta, na którym mi zależało. Kreśliłam palcem tylko mi znane wzory na jego nagiej piersi. Był taki ciepły. Pomrukiwał od czasu do czasu. Jaki on słodki.
Jakby wyglądał jego mały synek? Czy miałby te piękne, głębokie oczy? Może dołeczki w polikach? A może to będzie jego idealna kopia? Nigdy się tego nie dowiem.
Wyswobodziłam się z jego objęć. 
Poruszam się coraz sprawniej. Nadal cierpię na bóle stawów i palpitacje serca, ale już nawet nie narzekam. Mocne leki i jedziesz dalej.
Narzuciłam na siebie podomke, a następnie zaczłapałam do salonu. 
To co szykowałam było paskudne. Źle się z tym czułam, ale nie chciałam dopuścić do głosu sumienia. Ono by mnie powstrzymało.
Od kilku dni planuję wyjazd. Nie taki zwyczajny wyjazd. Po prostu chcę zobaczyć swoją matkę. 
Czeka mnie długa podróż do Montany. 1500 mil. 23 godziny jazdy. Jedna myśl.
Tylko czekać na odpowiedni moment. 
Nie mogę powiedzieć Mike'owi, że wyjeżdżam. Złamałabym mu serce. A jeśli ucieknę, to i tak je złamię, ale przynajmniej nie będę widziała jego bólu.
Potrzebuję tego. Tym bardziej, że Alex właśnie gdzieś tam jest. Chcę go zobaczyć. Porozmawiać.  Skrócić jego wyrzuty sumienia. Matka to tylko wymówka. Może uda mi się gdzieś niedaleko niej osiąść. Potrzebuję tylko kilka informacji. Potrzebuję moich kart zdrowia. 
Kiedy poddawałam się kolejnym usuwania ciąż, całą kartotekę wysyłałam do mamy. Wiem, że nie śmiała do nich zajrzeć. 
odpaliłam laptop. Jeszcze raz poszukałam potrzebnych informacji. Ostatni raz. 
Nie mogę dłużej zwlekać z wyjazdem. Muszę to załatwić jak najszybciej. Najlepiej od ręki.
Piękny niedzielny poranek. Żar leje się z nieba. A znad oceanu dociera do nas przyjemna bryza. Laguna Beatch. To tutaj Bóg odpoczywał, kiedy tworzył świat.
W kuchni zaparzyłam aromatyczną kawę, a później mozolnym ruchem udałam się do sypialni. Ostatni raz patrzyłam na ten błogi widok. Wyglądał tak niewinnie. Okryty białą pościelą z swobodnie rozrzuconymi ramionami. I ten uśmiech, błąkający się na ustach stworzonych do całowania.
- Dzień dobry. - Szepnął, wpatrując się we mnie jak w obrazek. 
- Witam. - Pocałowałam go namiętnie. W ten pocałunek chciałam włożyć całą miłość, którą go darzyłam. Powinien to wiedzieć. Już to wiedział.
- Lee? Czemu mam wrażenie, jakbyś się ze mną żegnała? - Zaniepokojony podniósł się na łokciach.
- Och głuptasie, żegnam się bo idę wziąć prysznic. 
Bez mrugnięcia okiem skłamałam, a następnie perliście się roześmiałam. Na odchodne dałam mu pstryczek w nos. 
Gdy tylko zniknęłam za kurtyną wody, dałam upust łzą. 
Czemu nie umiem być tu szczęśliwa? Dlaczego nie mogę wyznać prawdy?
Jestem popieprzona. 
Chłodny, wręcz zimny prysznic nie dał rady mnie uspokoić. Nie studził mojego zapału. Podjęłam decyzję. Nie ma odwrotu.
Ubrałam się w lnianą sukienkę, zeszłam do ogrodu. Tutaj czułam się wolna. Setki godzin spędzanych na huśtawce. Dziesiątki imprez, gdzie czułam się tak bardzo kochana.
Dziś jest ostatni dzień, aby zrobić coś szalonego. jutro Mike pojedzie do studia, ja w tym czasie spakuję kilka rzeczy i wyjadę. 
Wrócę tu. Jeszcze nie wiem kiedy, ale wrócę.
- Miałbyś ochotę na wypad do miasta? - Zwróciłam się do mężczyzny, który przyglądał mi się z zaciekawieniem. - Dawno nie byłam w centrum.
- Jasne. Za godzinę?
Jego przenikliwe oczy mnie lustrowały. Coś podejrzewał. Wyczuwał coś. Miejmy nadzieję, że nie zrobi nic, co zniszczyłoby moje plany.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i udałam do sypialni. Postanowiłam założyć długą, błękitną spódnice, rzymianki i zwiewną białą koszulę. Z nieba jak zwykle lał żar. To chyba był jeden z najgorętszych dni wiecznego lata.
Pamiętam pierwszy dzień, kiedy przyjechałam do Stanów. Pamiętam ciepły wiatr łaskoczący poliki. I moją matkę, która była wtedy najszczęśliwszą kobietą. I jeszcze ten piękny dom. Wokół pełno róż i cyprysów. W mojej Moskwie, tego nie było. Miniaturowe cyprysiki w domu, które z biegiem czasu opadały. Piękne róże codziennie świeżo dowożone do naszej posiadłości. I te piękne ulice. Mroźne wieczory i słoneczne dzionki. Bajka.
Jeszcze jakiś czas temu chętnie wróciłabym na stare śmieci. Teraz chyba bym ie potrafiła. Nie czuję przynależności do tego miejsca, ale tu znów mogę byś sobą. Tak odrobinkę. Nadal kontrolowana, ale mniej. Często przesłuchiwana, ale to już rutyna dnia. 
Łyknęłam dwie mocne tabletki, aby nie zwinąć się z bólu. Jeszcze wzięłam okulary przeciwsłoneczne i mała torebkę. Później zeszłam do salonu.
W salonie panował gwar. Czyżby chłopcy przyszli? Odizolowałam się od nich w ostatnim czasie. Tak po prostu było lepiej.
Chester. Do niego czułam najwięcej sprzeczności. Widział mnie w okropnej sytuacji. Do dziś nie poruszyłam z nim tego tematu. Może już osiadł kurz na wspomnieniach. Może Mike z nim rozmawiał. Nie wiem. Nie chcę wiedzieć.
- Stary to jedyna taka okazja. Więcej się może nie powtórzyć. Wyjedziemy we wtorek, a w czwartek będziesz już w domu. To nie daleko. Odpoczniesz z nami. A Lee nie musisz się przejmować. Przychodzi tu ta dziewczyna, no jak jej tam? Nie ważne. 
Coraz lepiej słyszałam głos Brada. Jeśli  Mike wyjedzie, będzie mi o wiele łatwiej uciec. Trzeba go przekonać, aby wyjechał. Kiedy wróci będę już daleko stąd. 
- Wiesz, że to kusząca propozycja i chcę z wami jechać. No, ale... Dlaczego nie możemy wziąć jej ze sobą?
- Teoretycznie możemy. W praktyce nie. 
- Cóż za elokwentna wypowiedź, Brad. - Zaśmiałam się. Grzecznie przywitałam się ze znajomym. 
- Nie to, że nie chcemy cię w składzie Lee, ale to ma być męski wypad. Sama rozumiesz.
- Jasne. Bez stresu. Ja lecę na miasto, a wy się dogadajcie. Mike, przecież radzę sobie coraz lepiej, nie potrzebuję ciągłego niańczenia. 
Pocałowałam policzek chłopaka, a następnie w usta. Odwzajemnił go. W moim brzuchu znów zaczęły latać motylki. Ostatnio jest ich coraz więcej.
- Przestańcie, co? - Jęknął, zażenowany BBB. Przecież to nic złego.
Zaśmiałam się z ustami przy brodzie Shinody. 
- To lecę. Pa!
Ruszyłam żwawym krokiem w stronę wyjścia. Ten dzień miałam spędzić z Mike'm. A tu guzik z planów. Może to i dobrze? 
Trzeba zmienić garderobę. Z tak mocnym postanowieniem, ruszyłam na zakupy.
Boże, nigdy nie zaopatrywałam się w sieciówkach. Zawsze ubrana w drogie metki, a teraz? Co się ze mną dzieje na starość. Co prawda chciałam zmienić swój wygląd, aby nie zwracać na siebie zbędnej uwagi, ale to już przegięcie. Zamiast walizki, za którą musiałabym słono zapłacić, kupiłam zwykłą torbę z naszywkami. Jakieś drobiazgowe breloczki i plecak kostkę. Wspaniałe buty, zamieniłam na zwykłe trampki, które nawet nie były oryginalne. Ot takie sobie wysokie czarne trampki. Do tego zwykłe rzymianki, które może i były ładne, ale to nie ten komfort butów na miarę.
Kilkanaście koszulek z jakimiś wymyślnymi mordkami zwierząt i napisami w różnych językach. Najzwyklejsza bawełniana koszula w kratę.  Kilka par spodenek. Porwane spodnie i bojówki. 
W czym ta dzisiejsza młodzież chodzi? Nigdy chyba nie zrozumiem mody. 
W perfumerii, zamiast wykwintnych perfum Armaniego, wybrałam jakieś kompletnie do mnie nie pasujące. Podobno są cudowne, ale mnie jakoś nie zachwycają. Po prostu to nie mój styl. Nie moje życie.
Na koniec wybrałam lnianą sukienkę w odcieniu lawendy, wiązaną z tyłu. Dobrze się układała, jednak materiał był szorstki. Skoro mam udawać bidulkę, która błąka się po Montanie, muszę się dopasować do społeczeństwa niżu. Nigdy nie myślałam o ludziach w ten sposób, teraz już potrafiłam. Zmieniłam się. Po zabawie ze śmiercią stałam się cyniczna i małostkowa. Stałam się straceńcem.
Po kilku dobrych godzinach zakupów, postanowiłam kupić telefon i nową kartę. Najzwyklejszy telefon z klapką. Kiedy ja ostatni raz taki miałam? Chyba jeszcze jako dziecko. Roześmiałam się.
Ostatnim punktem wycieczki był fryzjer i kosmetyczka. Postanowiłam zmienić kolor włosów na blond w odcieniu starego złota z kilkoma białymi pasemkami. Na koniec poprosiłam o zaplecenie kilku nieregularnych warkoczyków. Trzeba coś zrobić, żeby się odmłodzić, albo chociaż, żeby się tak poczuć. 
U kosmetyczki zmieniłam swoje piękne paznokcie, na czarne. Ten kolor zdecydowanie mi nie leżał, ale czego się nie robi dla zmiany. 
Po metamorfozie, udałam się do pierwszego lepszego komisu samochodowego i już gotówką zapłaciłam za złomiaste auto. Była to czerwona furgonetka firmy Ford. Swoje lata świetności przeżyła jakieś pięćdziesiąt lat temu, ale pasowała do mojego nowego image. To się liczyło. Widziałam w niej potencjał. Potrafiła szybko jak na takie auto rozwinąć prędkość. Znakomicie. Może nie zepsuje się w drodze.
Kupione auto poprosiłam o odstawienie go na magazyny. Facet nie miał z tym problemu i spełnił moją prośbę, która i tak brzmiała jak rozkaz. 
Zadowolona z siebie, wróciłam do mieszkania Shinody. W środku panowała prawdziwa burza. Byłam świadkiem kłótni między Rodrigezem a Mike'm. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy za komentarze:)