niedziela, 21 maja 2017

Rozdział III

Jak każdego dnia, byłam na rehabilitacjach. Długich masażach, prądach i okładach. To wszystko sprawiało, że czułam się bardziej przytłoczona. Czułam się taka bezbronna. Taka mała i w dodatku słaba. Powiedziałabym, że jestem jeszcze nieopierzonym kurczakiem. Żółtym, małym, słodziutkim kurczakiem. To nie pocieszająca myśl dla mnie. Nie lubię takiego stanu. Czuję się wtedy jak nikt ważny.
Takiego dnia mam setki rozważań nad sobą, nad tym co mnie otacza i nad śmiercią.
Czy boję się śmierci? Codziennie umiera wiele tysięcy ludzi. Śmierć jest czymś naturalnym i nieuniknionym. Każdy jej kiedyś dozna. Ona nie jest czymś czego powinniśmy się bać. Według Biblii jest przejściem do życia wiecznego w spokoju, harmonii, szczęściu i miłości. Tam podobno jest lepiej. Nie ma trosk, nie ma wojen. Tylko Boska łaska i aniołki z harfami na chmurkach.
Nasze ludzkie życie na Ziemi jest tylko chwilą, w porównaniu z wiecznością. Skoro tam mamy żyć wiecznie w dobrobycie, to dlaczego się jej boimy? Może dlatego, że kojarzy się z mrokiem, czarną otchłanią, a może dlatego, że nie wiemy co nas czeka na tamtej stronie. Nie wiemy, czy tam jest na prawdę dobrze. Nie wiemy nic o zaświatach, o niebie, o raju jakiego mamy doznać.  Dlaczego mamy się jej bać? Powinniśmy żyć pełnią życia, a nie zamartwiać się tym, co będzie kiedy umrzemy. Bądźmy optymistycznie nastawieni do świata, a przestaniemy się jej obawiać. Śmiem stwierdzić, że się jej nie boję. Chociaż rożnie z ty bywa. Nie umiem się zabić. 
Tłumaczę sobie ją jako "początek nowego życie", gdzie będę mogła być kimś innym, może lepszym, a może kimś gorszym. Dusza jest nieśmiertelna, umrę tylko ciałem. Będę egzystować, ale nie w formie materialnej - to również jakieś życie, prawda? Nowe życie, otwiera nowe możliwości. Jest tam dobrze, tylko samo umieranie może być męczące. Nikt nie wie jak będzie wyglądało nasze morte. Nie wiem czy będziemy żyć do stu lat, czy umrzemy młodo. Może w męczarniach, może w wypadku, a może zaśniemy i już się nie obudzimy wśród ludzi. Nie wiemy tego. Tu nasuwa się pytanie, czy to mnie przeraża? Samo umieranie jest przerażające. Nawet ja muszę to przyznać. Trwoży mnie myśl, że będę umierać długo, powoli i w katuszach. Jeśli to ma być cena za życie w szczęściu to warto ją zapłacić. Skoro mamy nie czuć bólu, strachu, żyć beztrosko oddajmy się jej. Przecież ostatni dzień zapamiętamy najlepiej. Powinniśmy ryzykować. Fakt, że możemy przegrać, ale ten, kto nie ryzykuje - przegrywa zawsze. Zaryzykujmy chociaż jeden dzień, aby poczuć się beztrosko. Może zdołamy sobie wyobrazić, jak może być w raju. Czy jesteśmy gotowi to zrobić? Odpowiedź jest prosta - nie. Nie jesteśmy w stanie poczuć się wolnymi i na prawdę szczęśliwymi ludźmi, bo jesteśmy uwikłani w dogmacie ludzkich trosk. Martwimy się o rodzinę, o pracę, o naszą przyszłość. Śmierć to również wybawienie. Ona jest w stanie przenieść nas do tego raju. Miejsca do którego dążymy. Jest takim portalem, między światem ludzkim, a duchowym. Przenosi tysiące, a nawet miliony ludzi do lepszego miejsca. Wszyscy trafiają do nieba, bo piekłem możemy nazwać życie doczesne. To tutaj męczą nas utrapienia. To tutaj doświadczamy tragedii i cierpień. Niestety, nie każdy tak uważa, nie każdy jest nastawiony optymistycznie do śmierci i dlatego się jej boimy. Przecież odwagą jest się jej nie bać, a szaleństwem skończyć na własne żądanie. 
Pamiętam, kiedy musiałam wybierać między Chesterem a Mike'm, kiedy stałam przy nim i wiedziałam, że zaraz strzeli. Wtedy czułam strach. Gdyby jednak śmierć przyszła niespodziewanie, na pożegnanie pokazałabym jej środkowy palec. 
Moje gdybanie mnie wprowadza w depresje. Za dużo myślę. Muszę iść spać. 
Po skończonej rehabilitacji i znikomym posiłku, położyłam się wygonie w sypialni. Łyknęłam trzy tabletki nasenne i czekałam na namiastkę śmierci. Właśnie tym jest dla mnie sen. Namiastką czegoś nieznanego. 
Tak będzie dobrze. Muszę odpocząć. Powieki zaczęły być ciężkie. Same się zamykały. Zdążyłam jeszcze usłyszeć bieg po schodach i odpłynęłam w nicość. 
Wstałam wraz ze Słońcem.
Obok mnie spał Mike wtulony w moją pierś. Wyglądał tak słodko. Niesforny kosmyk opadł mu na czoło. Jak zwykle spał bez koszulki i mogłam podziwiać jego umięśnione ciało. Nie było w nim nic sztucznego. Zdrowa dieta, dobry tryb życia. Częste pływanie w basenie i poranne bieganie trzy razy w tygodniu. 
Nie był przesadnie umięśniony. Po prostu był idealny. Taki męski i delikatny. Błogi uśmiech pojawił się w kąciku ust. Zaczyna się budzić. Zawsze tak robi. Lubię na niego patrzeć jak śpi. Wtedy otaczam go swoją ochroną. Nikomu nie pozwalam tego stanu zepsuć. Kiedy on zaśnie przede mną, wyłączam jego telefon, aby Chez nie mógł go obudzić w środku nocy. Chociaż ostatnio oddalili się od siebie. Już nie spędzają ze sobą tyle czasu. Mike ciągle jest przy mnie. Sprawuje nade mną piecze, a ja zastanawiam się kiedy stanę na nogi i będę mogła wyjechać. Jestem okropna. 
Wyswobodziłam się z jego objęć i z pomocą kul ruszyłam do łazienki aby wziąć prysznic. Po porannej toalecie, ubrana w wygodne ubrania, zeszłam do kuchni. Bardzo się zmęczyłam, więc przysiadłam na krześle. Nastawiłam wodę na kawę. Poczęstowałam się kilkoma jagodami goji i czekałam, aż mój mężczyzna do mnie dołączy. 
Nie musiałam długo go wyglądać. Po piętnastu minutach szliśmy w milczeniu na werandę. Zawsze w ten sposób spędzaliśmy niedzielne poranki.
Pierwszy raz od kilku mrocznych dni, na horyzoncie pojawiła się nadzieja. Nadzieja, że wreszcie będę stąpać tak cicho jak kiedyś. 
- Lee, co byś powiedziała aby z nami zamieszkał jakiś mały słodki brzdąc?
Filiżanka z kawą wyleciała mi z dłoni.  Głucho upadła na deski werandy. Sparaliżowało mnie na dłuższą chwilę.
- Mówisz poważnie? - Niepewnie spojrzałam na niego. Zeszłam z wiklinowego fotela i zaczęłam zbierać potłuczone szkło. 
- No tak. Lee, starzeje się. Wszyscy się chcą ustatkować, a ja nie mam potomka. Muszę zasadzić drzewo, wybudować dom. A nawet nie mam dziecka. Mam już 33 lata. Niedługo stuknie mi czterdziestka. 
Mówił to z takim zaangażowaniem. Co mu miałam powiedzieć? Nie chciałam go wyprowadzać z tego stanu. Coś muszę wymyślić. Coś na już. Później zabrnę w inne kłamstwa. 
- Jak to sobie wyobrażasz? Jestem prawie kaleką. Sama potrzebuję opieki, a co dopiero jak będę miała dziecko. Przecież sobie nie poradzę.
W zasadzie nie skłamałam. To była prawda. Przecież nie dam sobie rady.
- Nie jestem jeszcze gotowa na dziecko. - Szepnęłam. Walczyłam ze łzami. Z całych sił przygryzałam wargę. Nie rozbecz się teraz Lee. Nie teraz. Zrobisz to w zaciszu pokoju.
- Rozumiem. Nie musimy się z tym spieszyć. Po prostu chciałbym, abyś to rozważyła w najbliższej przyszłości.
Ten jego uśmiech. Te oczy pełne nadziei. Ten cholerny dołeczek w policzku. Kurwa, jak ja go kocham. Nie wiem co będzie gorsze. Zniszczyć jego plany, czy zniszczyć siebie. 
Muszę to przemyśleć. Potrzebuję czasu. 
Resztkami sił podniosłam się z klęczek i podpierając się na kuli, ruszyłam powoli w głąb domu. Robiłam to wręcz ślamazarnie i niezdarnie. W ten sposób chciałam podkreślić swoją niedołężność. Pokazać, że nie dam rady się zaopiekować dzieckiem. A jednocześnie dać mu nikłą nadzieję, że kiedyś dam mu dziecko.
Zmęczona kilkoma krokami usiadłam na skórzanej kanapie. 
Po dobrym humorze nie było nawet śladu.
Coś muszę wymyślać. Muszę.
Chciało mi się wyć. Nie wiem czy z gniewy czy z bezradności. Chciałam wykrzyczeć cały swój ból. Wszystkie płonne nadzieje, które gdzieś tam skrzętnie ukrywały się w najmroczniejszych zakamarkach mojej podświadomości.
Co zrobię jeśli będzie nalegał na to dziecko? Co jeśli mi się oświadczy? Co jeśli prawda wyjdzie na jaw? Czy mnie zaakceptuje? Czy odrzuci? Co się do cholery stanie?
Łzy cisnęły się do oczu. Nie chciałam pokazać słabości, tym bardziej, że on był tuż za ścianą. W każdej chwili mógł przyjść. 
Może powinnam udawać zaangażowanie? Przecież nie od razu muszę zajść w ciążę. Przecież nie zawsze się udaje.
Ale jak długo będę mogła skrywać tę tajemnicę? Kiedyś zrozumie, że kłamię. To chyba byłby nasz koniec. 
Nigdy się nie chciałam przyznać, ale kocham go. Może nie tak mocno jak Alexa, ale go kocham. 
Nie wiem co mam zrobić. To zbyt trudne.
- Mike? Idę do siebie. Jestem zmęczona. - Powiedziałam i zaczęłam podnosić się z kanapy. Nie musiałam długo czekać na jego reakcję. Po chwili zjawił się u mojego boku. 
Te jego oczy przepełnione miłością i obawą. Musiałam podsycić te płonne nadzieje.
- Zaniosę cię. - Pocałował czubek mojego nosa. A mi od razu zrobiło się lepiej na serduszku.
- Kocham cię, Mike. 
Teraz on zdębiał. Nie odpowiedział nic. Jedynie patrzył w moje oczy tym szczęśliwym spojrzeniem, które zawsze było podarowane dla mnie. To było moje pierwsze, szczere wyznanie. Pierwszy raz odważyłam się to szczerze powiedzieć na głos. 
- Och, mała. - Wziął mnie w objęcia i zaczął kręcić się w kółko. Był taki szczęśliwy. Taki inny. Dla tego widoku, mogłam kłamać cały czas. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy za komentarze:)