sobota, 20 maja 2017

Rozdział II

- Lee? Mała, ile można spać? - Mglisty głos krążył gdzieś w przestrzeni. Nie mogłam otworzyć oczu. Powieki miałam tak cholernie ciężkie. Odpoczęłam.
- Skarbie, wstawaj. - Cichy głos przy moim uchu i buziak w policzek. Lubię być tak budzona, ale niekoniecznie w tej chwili. Potrzebuję jeszcze snu. Nie chcę wstawać jeszcze.
- Jesteś leniuchem. A zrobiłem śniadanie. Pyszne naleśniki.
Zaczęłam się budzić. Mozolny uśmiech zagościł na moich ustach.
- Dzień dobry. - Szepnęłam cicho.
- Bardzo sługo spałaś. - Skwitował z uśmiechem.
- Potrzebowałam się wyspać.
- Wczoraj długo płakałaś. Dłużej niż zwykle. Coś się stało? - Czy on się o mnie martwi? Tak. On zawsze się o mnie martwi. On mnie kocha.
- Zdaje ci się. To gdzie moje naleśniki?
- Łakomczuch. Ale to dobrze. Wczoraj nic nie jadłaś. Nie możesz się głodzić. Wisz co powiedział lekarz. Musisz przytyć, bo na razie to przypominasz wieszak. Co prawda zgrabny wieszak, ale wcześniej mi się bardziej podobałaś.
- Dobrze. Zjem śniadanie. Chcę najpierw wziąć kąpiel.
- Okej. Mam zawołać Sarę?
- Nie. Poradzę sobie sama. A jeśli nie, to ty mi pomożesz. Ona niech idzie do domu.
Mocno przyciągnęłam go do siebie i intensywnie pocałowałam. Był zszokowany, ale po chwili wrócił do siebie.
- Skoro tak chcesz się bawić. Zaraz wracam. - Ostatni raz mnie pocałował i szybko zszedł na dół.
Musiałam się zmobilizować i podnieść z łóżka. Widziałam swój cel - łazienka. Zsunęłam nogi z wygodnego posłania, a następnie próbowałam się podnieść. Pierwszy raz. Nogi trzęsły mi się jak galaretki. Usiadłam. Drugie podejście. Stanęłam pewnie.  Krok pierwszy. Idzie. Krok drugi. Chwieję się. Upadnę? Jednak nie. Próbuje dalej.
Cholera, ruszam się wolniej niż ślimak. Zanim doczłapię się do łazienki minął wieki. I jeszcze to mnie tak cholernie męczy. Cholerne życie z cholernymi problemami.
Do pokonania zostało mi jeszcze dwanaście kroków. Tylko dwanaście. A ja już nie mam siły. Nie mogę się poddać.
Puls mi przyspieszył, krew szybciej płynęła w żyłach. Zmęczyłam się. Jeszcze kroczek. Ostatni kroczek.
Sięgnęłam drzwi łazienki. Opierałam się bokiem o ścianę, bo nie dałabym rady w inny sposób. Nienawidzę siebie jako słabej jednostki. Nie mogę znieść myśli, że prawdopodobnie nigdy nie odzyskam pełnej władzy w kończynach. To mi nigdy nie było pisane. Powinnam być silna. Walczyć. A jak na razie zmagam się z pokonaniem pięciu metrów. Ta słabość mnie dobija.
Codziennie budzę się i zasypiam z myślą o świetlanej przeszłości. Codziennie walczę ze sobą. Nie chcę się poddawać, ale mi nie idzie. Nie umiem już się starać o lepsze jutro.
Zebrałam się w sobie i weszłam do łazienki. Jeszcze chwila i usiądę. Dwa kroki. Te cholerne dwa kroki! Serce biło bardzo szybko. Głupi mięsień, który myśli, że może wszystko. Serce nic nie znaczy. To tylko organ, który i tak już nie jest mój.
- Miła pani bardzo dużo szczęścia. Kula ominęła serce, ale uszkodziła żyłę główną. Wstawiliśmy zastawkę, ale pani organizm nie przyjął jej. Przeszła pani kolejne dwie próby. Ostatnia zakończyła się sukcesem. To cud. Ma pani wyjątkowe względy u Boga. Jednak chwilowe niedotlenienia mózgu i uszkodzony nerw może nie pozwolić pani poruszać się. Oczywiście będziemy panią rehabilitować. Jednak musi się pani przygotować na najgorsze. 
Pamiętam, że w tym momencie świat mi się zawalił. Będę niepełnosprawna? Przecież ja nie mogę siedzieć na wózku. Ja muszę ścigać się, odnaleźć Alexa. Mam jeszcze tyle do zrobienia. Przecież każdy dzień to dla mnie nowe wyzwanie.
Boli mnie myśl, że nie będę mogła sama funkcjonować. Boli, że jestem uzależniona od kogoś. Jestem tak bardzo zniewolona.
- Lee?
- W łazience. - Odpowiedziałam. Puls wracał do normy. Serce kołatało już wolniej. Nadal czułam się, jakbym zrobiła maraton. A ja przeszłam zaledwie pięć metrów. Cholernie długie pięć metrów.
- Mała, zaczynasz śmigać. - Mike powiedział z takim słodkim uśmiechem. Każdy jego uśmiech jest słodki, nawet jeśli na mnie wrzeszczy.
- Zaczynam. Bardzo mnie to zmęczyło. Mógłbyś mi pomóc? - Podałam mu dłoń, aby pomógł mi wstać. Czułam wielką kompromitację i upokorzenie. Nigdy nie musiałam prosić o pomoc, a teraz? A teraz robię to ciągle.
- Jasne. - Pomógł mi wstać, a następnie posadził na marmurowym blacie. Lubił mnie nosić. W każdym razie w ostatnim czasie. - Mogę cię również rozebrać.
- Nie mam nic przeciwko, ale pod jednym warunkiem. - Zrobił tę swoją minę z cyklu "czego możesz chcieć?" - Ty też się pozbędziesz swoich.
Roześmiał się. Dawno nie słyszałam jego szczerego śmiechu. Był taki dźwięczny.
Rozpinaliśmy swoje ubrania na zmianę. Moje myśli zaczęły dryfować wokół przyjemnego spożytkowania czasu. Nawet mały sparing był jak najbardziej na tak.
- Sara poszła?
- Yhm.
- Czyli możemy być głośno?
- Yhm. - Odpowiadał z ustami przy mojej szyi. Wie, jak ta pieszczota mnie pobudza. Bardzo to lubię.
Po miłym, upojnym poranku postanowiliśmy spędzić ten dzień leniwie na kanapie. Przynajmniej on mógł sobie odpocząć. Każdego dnia siedzi do późna w studio i nagrywa nowe kawałki. Podziwiam go. Nie tylko jest utalentowany, ale również czuły i przystojny. Ma takie wesołe oczy, regularne rysy i czarne, gęste włosy, które są takie miłe w dotyku. Lubię się nimi bawić.
- Jaka ty jesteś chuda, Lee. - Szepnął do mojego ucha, kiedy objął mnie w talii.
- Wypraszam sobie. Jestem szczupła! Mam prawidłową wagę.
- Kogo ty chcesz oszukać? W ostatnim czasie stałaś się samymi kościami. Chyba Sara się tobą źle opiekuje. - Zrobił tę swoją złowieszczą minę z chęcią przestraszenia mnie. Niestety to tak nie działa. Nie można mnie przestraszyć.
- To nie jej wina. Po prostu nie lubię ostatnio jeść. Źle się czuję.
Spuściłam głowę. Nie lubię okazywać słabości, a ostatnio ciągle to robię. Zaczyna mnie to dołować. No bo jak można być tak beznadziejnym w swojej egzystencji. Widocznie można.
- Mała, nie smuć się. Coś na to poradzimy. - Ujął mój podbródek i wpatrywał się w moje oczy. Zakochałam się w nim. Nie wiem, czy to prawdziwa miłość, czy tylko mara. Po prostu zaczyna mi zależeć. Jemu chyba również. Może to dobrze. Może wreszcie wrócę do normalnego życia.
- A teraz chciałbyś mi opowiedzieć jaką historię ze swojej przeszłości? Taką tajemniczą i pełną emocji?
Postanowiłam zmienić temat. Nie chciałam bardziej się pogrążać i wywoływać u niego fali współczucia. Nie potrzebuję go. Po prostu potrzeba czasu i wrócę do formy. Nie wiem jak długo to potrwa. Mam nadzieję, że nie do końca życia. Chociaż lekarze stawiają, że przy dobrych wiatrach w połowie czerwca stanę na nogi i będę śmigać. Lekarze dużo prognozują, a ile w tym prawdy? Nie mnie oceniać. Jak kiedyś powiedział 2Pac - "Tylko Bóg może mnie osądzać" - tylko, że ja nie wierzę. Źle to ujęłam. Jestem monoteistą i wierzę tylko w siebie. Dla mnie bóstwa wyginęły już dawno.
- Co byś chciała usłyszeć? -  Podjął temat. To dobrze. Chociaż myślę, że zrobił to tylko dlatego, żeby się nie zacząć ze mną kłócić.
- Zaskocz mnie.
Posłałam mu figlarny uśmiech i dałam pstryczka w nos.
- Kilka dobrych lat temu jako kadet do jednostki specjalnej dostałem pierwsze w życiu zlecenie. Miałem wraz z Rodrigezem rozpracować mały gang narkotykowy. Byłem cholernie napalony na tę sprawę i nie chciałem, aby Rodrigez zebrał laury. Siedziałem nad tym dnie i noce. Zaniedbywałem wszystko i wszystkich. Miałem wrażenie, że jeśli się dobrze spiszę dostanę awans. Skończą się jakieś gówniane sprawy, a zacznie się coś poważnego.
Uśmiechnął się do mnie. Doskonale wiedziałam, co czuł. Na początku też dostawałam jakieś nikłe zlecenia, dopiero później wraz ze stopniem wtajemniczenia, dostawałam więcej i więcej.
- Znalazłem wszystko, co powinienem wiedzieć. Kiedy miałem już jasno określony plan działania przystąpiłem do pracy. Zacząłem śledzić jednego z gangu. Żaden problem, aby odkryć ich kryjówkę. Kiedy byłem pewny, że dam sobie radę, wkroczyłem do akcji. Nie zawiadomiłem nikogo. Nie było takiej potrzeby, jak myślałem. Na początku ogłuszyłem ochroniarzy. Później dostałem się do środka opuszczonego domu. Znalazłem kilku facetów, którzy przeliczali hajs i dzielili towar. Zachowywałem się cicho i przez swoje skupienie, nie zauważyłem puszki. Oni się zerwali z miejsca, sięgnęli po broń. Wtedy adrenalina wzięła nade mną górę. Dobrze uzbrojony zabiłem dwóch kolesi. Po walce wręcz z dwoma kolejnymi - skręciłem im karki. Został tylko jeden. On był tym bossem. Mierząc mu w skroń, chciałem zebrać wszystkie informacje. Jednak on chciał się mnie pozbyć, pociągnął za spust. Zrobiłem to samo. Padł trupem. Jego kabura była nienaładowana. Właśnie tego dnia, po raz pierwszy zamordowałam pięciu ludzi. Oszołomiony tym faktem zadzwoniłem po Josepha. Pamiętam jak cholernie na mnie wrzeszczał. Zachowałem się nierozważnie.
Na jego ustach gościł krzywy uśmiech. Oczy były pełne smutku. Taki delikatny facet nie powinien nigdy zabijać. Nie jest do tego stworzony.
Nie chciałam przerywać jego opowieści.
- I wiesz co, Lee? Właśnie wtedy zrozumiałem, że nie jestem w stanie sądzić ludzi i wymierzać sprawiedliwości. Ludzi których zabiłem, to byli jeszcze dzieciaki. Może nawet młodsi ode mnie. A zabrałem im cenny dar życia. Do dziś się zastanawiam jak mogłem to zrobić.
- Mike, ale teraz też zdarza Ci się kogoś zabić.
- Tak, ale zapamiętuje każdą twarz. Przez miesiące nęka mnie w koszmarach. Nawet jeśli to są skurwiele bez skrupułów, to czy mogę ich zabijać z uśmiechem?
Spojrzał na mnie wyczekująco. Doskonale wiedziałam, że nie wolno tego robić. Jednak sama pozbawiłam życia setki ludzi. Tylko, że ja w przeciwieństwie do niego - nie miałam nigdy koszmarów. Cierpiałam przez chwilę, ale tłumaczyłam to sobie, że jeśli ja ich bym nie zabiła, oni zabiliby mnie i Alexa, a tego bym nie zniosła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy za komentarze:)