Grudzień. Mieszkanie Shinody.
Siedziałam na fotelu. Gapiłam się beznamiętnie w płomień w kominku. Byłam sama. Moja psychika zaczęła wysiadać. Zapominam. Mam liczne luki w pamięci.
- Pani Grey, czy mogę pani w czymś pomóc?
- Nie, Saro.
- Może coś pani zje? Nie tknęła pani ani śniadania, ani obiadu.
- Nie chce, Saro.
- Ale...
- Nie! - Wrzasnęłam na niczego winną dziewczynę. Nie chciałam tak reagować. Nie powinnam tak reagować. Ona się stara. Bez niej nie zrobiłabym niczego. - Przepraszam. Chcę zostać sama.
- Dobrze, proszę pani.
Łzy napłynęły mi do oczu. Wszystko się skończyło. Cierpię. Dlaczego mnie nie zabił? Dlaczego mnie uratowali? Powinnam zginąć już dawno temu. Nie byłabym balastem dla innych. Nie byłoby mnie. Po co on się starał?
Schowałam głowę w rękach i zaniosłam się płaczem.
Każdy dzień wygląda tak samo.
Siedzę i gapię się w ten pieprzony kominek i pragnę, aby ten ogień mnie pochłonął.
Dzwonek do drzwi. Sara poszła otworzyć.
- Pani Grey, przyszedł pan Chester.
- Nie chcę nikogo widzieć, Saro.
- Dobrze, pani Grey.
Sara to przemiła dziewczyna. Skończyła studia artystyczne, ale nie była w stanie znaleźć sobie pracy. Nie wiem gdzie ją spotkał Mike. Nie opowiadał nigdy gdzie ją poznał. Sara była taka dobra. Znosiła moje humory. Pomagała, gdy potrzebowałam jej. Często dotrzymywała mi towarzystwa. Sara jest piękna. Ma rude włosy zawsze związane w warkocz. Kilka piegów. Piękne zielone oczy. Jest raczej drobną kobietką. Zawsze ubrana w żywe kolory. Zazwyczaj chodzi w spodniach i sportowej bluzie. I ma cierpliwość do mnie. Nie szanuję jej. Nie umiem. A ona to nieskalane piękno. Kiedy ze mną rozmawia, to zawsze próbuje podnieść mnie na duchu. Czasami jej nie idzie. Nie lubię jak mnie chwali. Nie lubię, kiedy uważa, że mam wszystko, czego zapragnę. To cholerne kłamstwo!
Nie mam niczego, czego pragnę. Nie mam wolności. Nie mam dzieci. Nie mam szczęścia. A tej wolności już nigdy nie zdobędę. I to jest właśnie sedno mojej goryczy. To coś więcej niż może sobie wyobrazić ktoś, kto jest wolny.
- Pani Grey? - Podeszła do mnie Sara.
- Tak?
- Czy mogłabym dziś wcześniej wyjść?
- Tak. Jeśli chcesz, możesz iść już teraz. Niczego mi nie potrzeba. Zresztą Mike wróci za jakąś godzinę.
- Dziękuję. Jutro zostanę dłużej.
- Nie trzeba. Dziś chyba przyjeżdża twój ojciec, prawda?
- Tak. Chciałabym go zobaczyć.
- Rozumiem. Miłego dnia, Saro.
- Wzajemnie, pani Grey.
Wdzięczne dziewczę uśmiechnęło się do mnie i przytuliło na pożegnanie. Kochana z niej dziewczyna.
Czasami myślę, że nie poradziłabym sobie bez niej.
W domu panowała taka cholerna cisza. Tylko moje serce biło miarowo. Moje serce. Cóż za absurd. Moje serce umarło. Bije we mnie jakiś implant, w którym nie ma nic. Nie ma uczuć. Nie ma boga. Nie ma nic!
Złość ogarnęła mój umysł. Właśnie w takich chwilach nie lubię być sama. Nie potrzebuję towarzystwa, ale nie mogę być sama.
Rozważałam nad kupieniem kota, ale nie miałabym się nim jak zająć.
Kot to nie rozwiązanie.
Siedziałam cicho. Słuchałam implantu, które nie biło tak głośno jak kiedyś. Wyobraziłam sobie jak to jest, kiedy uczucia się przez nas przelewają. Jak miłość nas wypełnia. Jak ogarnia mnie euforia. Była cisza. Nie ma miłości. Nie ma radości. Nie ma nic.
Długie minuty mijały. Byłam coraz słabsza psychicznie.
- Kochanie jestem! Zrobiłem zakupy. Pomyślałem, że w ten sposób odciążę Sarę. Mam nadzieję, że kupiłem wszystko. - Mówił podczas zdejmowania kurtki, butów i odstawiając siatki do kuchni, a później do mnie przyszedł. Nie spojrzałam na niego. Jego radość w oczach działała na mnie dobijająco.
Klęknął obok mojego fotela i położył mi rękę na kolanie, ale szybko ją zabrał. Wie, że tego nie lubię.
- Co dziś księżniczka robiła?
- To co zawsze. Jestem zmęczona. Chcę się położyć. - Stałam się zimna w stosunku do niego. Stałam się zimna w stosunku do wszystkich.
- Mam zanieść księżniczkę, czy sama dasz radę?
- Sama dam radę. - Rzekłam stanowczo, ale to nie koniecznie była prawda.
- Oj daj spokój, nie możesz się przemęczać.
Nawet nie zauważyłam, kiedy znalazłam się w jego ramionach.
- Czego nie rozumiesz w sformułowaniu: Sama dam radę?, ty troglodyto.
- Jak ty stwierdzić. Ja troglodyta. Ja nie zrozumieć.
Lubiłam kiedy się wygłupiał. Wtedy młodniał o kilka lat. Ja niestety ciągle go postarzałam przez swoje zachowanie. Nie ma ze mną lekko.
Położył mnie na moim łóżku, a następnie zaczął całować.
- Mike, przestań, proszę.
Przestał, ale widziałam zawód w jego oczach.
- Mała, co się dzieje? Z każdym dniem mnie coraz bardziej odtrącasz. Jesteś zimna.
- Przepraszam. Po prostu jestem zmęczona. Nie wiem co mam ze sobą zrobić. Wszystko mnie przytłacza. Mogę zostać sama, proszę?
Powiedziałam bardzo cicho. Nie lubi, kiedy go wypraszam. Nie lubię go wypraszać, ale jeszcze bardziej nie lubię jak widzi mnie w takim stanie. Nienawidzę tego.
Ostatni raz pocałował mnie w czoło, a później bez słowa opuścił pokój.
Przykryłam się ciepłą kołdrą i zaniosłam się cichym szlochem. Codziennie robię to samo. Całe dnie potrafię przeleżeć i płakać. Mija już miesiąc od tego cholernego zdarzenia. Od mojego przebudzenia. A ja czuję się coraz gorzej. Czasami mam wrażenie, że śmierć już na mnie czeka. Pragnie abym zrobiła coś, co mnie z nią połączy.
Nie potrafię. Nie potrafię ze sobą skończyć. Zgniję w bezruchu.
Przekręciłam się na bok. Sprawiło mi to tyle trudu. Nadal nie czułam tak jak powinnam. Kiedy tak leżę, nachodzą mnie setki myśli. Implant zaczyna boleć. Duża rana na mojej piersi, którą starałam się usunąć chirurgicznie przypomina mi, że byłam tak blisko śmierci.
- Pożegnaj się z nim. Więcej się nie zobaczycie.
Ale czy to na pewno była kpina? Widziałam tam żałość? Może nawet odrobinę współczucia. A może nie widziałam nic w jego szmaragdowych, pustych oczach. Chciałam do niego podejść. Chciałam, aby pozwolił opuścić pomieszczenie Mike'owi. Chciałam, żeby Alex sobie tylko żartował. Dlaczego to właśnie ja musiałam podejmować tak trudne decyzje? Gdyby był to ktoś obcy to nie miałabym z tym problemu. Skazałabym go bez mrugnięcia okiem. A teraz? Co on sobie myślał.
A Mike? Co z nim? Miał równie pusty wzrok. Nie wiem, czy pogodził się ze swoim losem, czy nienawidził mnie za to, że go wskazałam. Przecież to na nim mi bardziej zależało. A teraz, a teraz on zginie za mnie. A może nie zginie. Przecież kula może zmienić trajektorie lotu, jeśli zmieni się jakiś czynnik. Może po prostu trzeba go odepchnąć. Może, może powinnam stanąć przed nim. Kula nie przebije nas oboje. Nie chcę umierać. Boże, proszę!
- Przepraszam Mike.
Objął mnie wtedy ramieniem. Uśmiechnął się nawet. Czy w ten sposób maskował strach? Nie wierzę, że był taki odważny. Wtedy nie myślałam o niczym. W berka grali miłość i złość. Nie wiem, kto kogo gonił. Zbyt szybko.
Później potoczyło się wszystko bardzo szybko. Trzymałam go za dłoń. Trzymał mnie bardzo mocno, jakby się bał, że ucieknę. Nie miałam zamiaru uciekać.
Niemiłosierna cisza. Klik spustu. Złota kula pędziła. Czasami wydawało mi się, że ją widzę. Adrenalina zabuzowała. Przeszłam przed niego. Nawet nie wiem jak się tam znalazłam. Kula weszła w moje ciało. Szok. Osuwałam się powoli. Słyszałam tylko nieme 'Nie' i głośny krzyk Alexa. Upadałam. Słodka krew zaczęła płynąć. Jeszcze czułam. Ból, który przenikał przez moją klatkę był nie do zniesienia. Zemdlałam.
Czy było warto to zrobić? Tak. Uratowałam kogoś, na kim mi zależy.
Myśli mnie przytłoczyły. Sięgnęłam do szafki nocnej po leki nasenne. Starannie ukryte w szufladce przed Mike'm. Najpierw łyknęłam jedną, ale stwierdziłam, że to za mało. Łyknęłam jeszcze dwie. Temazepam - genialny lek.
Schowałam je znów na samo dno szafki. Położyłam się na boku i zamknęłam oczy. Nie wiem ile tak leżałam, zaczęłam powoli zasypiać.
- Lee, zrobiłem kolację. Lee... - Głos był coraz cichszy. Zasnęłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy za komentarze:)