Obudziłam się, była godzina ósma. Leniwie podniosłam się z łóżka. Czułam się znakomicie. Nie miałam kaca. Byłam nadzwyczaj wypoczęta, mimo, że spałam sześć godzin.
Zaczłapałam się do pokoju Mike'a. Oni nadal leżeli w nieprzyzwoitych pozycjach. Mike leżał wtulony w Brada, a pomiędzy nimi był Chez z głową między ich nogami. Joe przytulał się do pleców Brada. Rob leżał na tyłku Davida, który miał rękę położoną na twarzy Joe'go.
Postanowiłam, że poudaję przerażoną i zaczęłam krzyczeć. Miałam bardzo przeraźliwy krzyk. Jak na komendę, wszyscy powstawali i patrzyli na mnie przestraszeni. Później każdy popatrzył na siebie. Ich miny były straszne.
- Boże, my chyba nie... - Zaczął niepewnie mój kuzyn.
- O tak, wy wszyscy. Oglądając wasze igraszki dostałam trzech orgazmów. A te panienki były boskie. Niestety musiałam ich wcześniej wyrzucić. - Powiedziałam poważnie. Miny bezcenne.
- Nic nie pamiętam. Boli mnie głowa i Boże, co my robiliśmy? - Marudził Shinoda.
- Ludzie, tylko żartuję. Kiedy byliście już porządnie narąbani, zadzwoniłam po taksówki. Kierowcy pomogli mi was wprowadzić do pokoju. Zdjęłam z was ubrania i to wszystko. Wyglądacie koszmarnie. - Dodałam na koniec.
- Umieram. Ile ja wczoraj wypiłem? - Zapytał Joe, dotykając głowy.
- W miarę dużo. Teraz idźcie pod prysznic, a ja przygotuję wam coś, co postawi was na nogi w kilka minut. Wyglądacie jak trupy.
Wyszłam z ich sypialni. W kuchni przygotowałam śniadanie składające się z jajecznicy, pełnoziarnistego tostu z miodem oraz soku pomidorowego.
To taki słowiański sposób na kaca.
Nagle rozdzwonił się telefon Mike'a. Nie powinnam go odbierać, ale może to coś pilnego. Na wyświetlaczy pojawił się napis 'Mark'.
Podniosłam słuchawkę i bez żadnego wstępu mężczyzna zaczął nawijać.
- Za godzinę masz zebrać chłopaków i widzę was w studio. Żaden z was do cholery nie odbiera telefonów. Co się znów dzieje?
- Dzień dobry. - Postanowiłam zrobić mu na złość. - Niestety Mike nie może podejść w tej chwili do telefonu. Przekażę mu pana wrzaski. Jednakże myślę, że potrzebują więcej czasu niż tylko godziny. Do widzenia.
Rozłączyłam się. Ogarnął mnie śmiech.
- Kto dzwonił? - Zapytał Mike wchodząc do kuchni. Za nim podążali pozostali Linkini.
- Chyba wasz manager - Mark. Za godzinę macie być w studio. Był cholernie wściekły, że nie odbieracie. A tak w ogóle jest niewychowanym chamem.
- Tak, to zapewne on. Nie wiesz czego chciał?
- Nie. Okej, siadajcie zaraz podam śniadanie.
Po kilku minutach krzątania, zaserwowałam im wreszcie posiłek. Wszyscy patrzyli na mnie jak na okaz w Zoo. Czasami się zastanawiam, czy oni są dobrze rozwinięci umysłowo.
- Dlaczego ty nie zdychasz tak jak my? - Zapytał Rob, trzymając woreczek z lodem przy głowie.
- Piłaś równo z nami, czyżbyś oszukiwała? - Dopytywał się Hahn z wcale nie lepszą miną.
- Nie. Piłam razem z wami. Pochodzę z Europy. My Słowianie mamy mocniejsze głowy od Amerykan. - Przewróciłam oczami. Zaczęłam jeść swoje grzanki.
- Jesteś dziewczyną. Taką ułożoną dziewczynką, a tu takie niespodzianki. Z takiego kurczaczka stałaś się kimś WOW. - Zbyt głośno odezwał się Rob, a wszyscy na niego popatrzyli z mordem w oczach.
- Czarne me oblicze. - Powiedziałam słowa, które kiedyś usłyszałam od jakiegoś chłopaka. - Nigdy nie uważałam się za dobrze ułożoną dziewczynkę. Lubię być niegrzeczna. - Ostatnie zdanie wyszeptałam, patrząc w jego oczy.
- Jeszcze bardziej niż to, co nam pokazałaś?
- O wiele bardziej niegrzeczna. Boję się, że przez te trzy miesiące was zdemoralizuje, skarbie.
- Ona mnie nazwała skarbem? - Wszyscy spojrzeli na Brada, a ten się uśmiechał szeroko. O tak, oni nie byli trzeźwi.
- Ona tak do wszystkich, skarbie. - Chester zabrał głos i przewrócił oczami.
- Brad, skarbie to jest silniejsze ode mnie. Chociaż do ciebie mówię to bez sarkazmu. - Usiadłam na jego kolanach.
- Eileen Grey, co ty do cholery odpierdalasz? Masz być GRZECZNA. - Mike się wkurzył i widocznie szybko wytrzeźwiał.
- Oczywiście, kochanie. - Cmoknęłam Brada w policzek i usiadłam na swoim miejscu.
Spojrzałam po wszystkich. Byli zaszokowani moim zachowaniem. Lubię, szokować ludzi.
- Panowie, zachowujmy się dorośle. Nie jestem małą dziewczynką mam swoje lata. - Przytaknęli.
Resztę śniadania spędziliśmy w spokoju. Rozmawialiśmy o wczorajszej imprezie i ich złym stanie. Podałam im tabletki od bólu głowy, a później na pożegnanie każdego cmoknęłam w policzek.
- Lee, nie narób mi problemów.
- Nie mam zamiaru. Posiedzę w domu, pójdę do hangaru pogrzebię przy Kawasaki i może pojadę na miasto.
- Okej. Będę na siódmą. - Szybko go przytuliłam i wyszedł.
Mam mieszkanie wolne. Przebiorę się w kombinezon i jadę na miasto. O tak, może mały wyścig ze stróżami prawa? Potrzebuję adrenaliny.
Szybko się przebrałam i poszłam do hangaru. Stał tam mój piękny sprzęt. Kocham ten wiatr we włosach, szybkość i jego wygląd. Jest piękny.
Po chwili pędziłam po ulicach, a wszyscy na mnie patrzyli. Kierowcy bardzo często trąbili za co zbierali fucki ode mnie. O tak znów w swoim żywiole.
Pojechałam na plaże w Santa Monica.
Było zbyt tłoczno jak na mój gust. Miałam już jechać gdzieś dalej, kiedy zobaczyłam faceta, który znęca się nad jakąś laską.
Podeszłam do nich. Brawura wzięła górę nad rozsądkiem.
- Zostaw ją mięśniaku. Znajdź sobie godnego siebie przeciwnika. - Powiedziałam zaczepnie. Ten odwrócił się do mnie. Wyglądał strasznie. Duży, umięśniony, wydziarany. Jego gęba pasowała do roli sukinsyna.
- Nie wpieprzaj się w nie swoje sprawy, suko. Jeśli nie, to możesz pożałować.
- Nie boję się ciebie. - Spojrzałam na niego wyzywająco. Chciał mnie uderzyć, ale jakiś inny mięśniak zahamował jego cios. Sama dałabym sobie z nim radę.
- Diego odpuść.
- Ta szmata nie będzie mi rozkazywać.
- Ta szmata, rozgniecie cię w kilka sekund. Jeśli jesteś taki porywczy, to chodź się pościgać. Masz całkiem dobry sprzęt, ale i tak cię pokonam. - Popatrzyłam na Hondę. Jest dobra, ale nie tak jak moja maszyna.
- Jeśli wygram, zrobię z tobą co zechcę.
- Jeśli wygram, zostawisz ją w spokoju. - Przybiliśmy grabę.
- Ścigamy się do Jeziora Casitas. Tylko my dwoje.
- Okej. Podaj trasę. - Patrzyłam mu ciągle w oczy, a on robił to samo.
- Jedziecie ciągle jedynką, w El Rio skręcacie w lewo w US-101, kierujecie się na Ojai. Później prosto. Trasę kończycie na molo przy kurorcie. - Powiedział ten sam facet, który zatrzymał rękę swojego kumpla.
Wsiadłam na ścigacza, założyłam kask i czekałam na moją rozrywkę.
Ustawiliśmy się równo na światłach, a kiedy zapaliło się zielone ruszyliśmy.
Co chwilę przyspieszałam i już po dwóch zakrętach zgubiłam towarzysza. Takie emocje. Pewna wygrana w kieszeni.
Znów się pojawił za mną. Mało brakowało, a by mnie wyprzedził. Jechaliśmy łeb w łeb. Nie może wygrać.
Omijałam wszelkie przeszkody i dotarłam do celu o koło szybciej niż ten koleś.
- Wygrałam, skarbie. Dobra rywalizacja.
- Jesteś szybka. Ścigasz się w przyszły piątek w Arizonie?
- Gdzie dokładnie?
- W Tucson na Speedway Blvd.
- Do zobaczenia w Tucson. - Założyłam kask i ruszyłam.
_____
Bamm!
Rozdział Mam.
Dodany tak jak obiecałam.
Ten fragment jest napisany przez Panią Ciemności.
Przyszłe rozdziały, zostaną opublikowane w ŚRODĘ i SOBOTĘ, z racji tego, że mam dużo nauki, a nie chcę robić sobie zaległości.
Pani Ciemności się pakuje i rusza w świat, tak więc też nic nie opublikuje.
Wszyscy mnie zostawiają, wyjeżdżają za granicę, a ja siedzę. Chociaż, będzie wymiana europejska i prawdopodobnie wezmę w niej udział i pojadę do Czech:), ale to dopiero w listopadzie, jeżeli w ogóle.
Dziś znów było dużo Eileen, a mało Linkinów.
Ale kolejny to już dużo Mike'a i pojawią się sprośne sceny^^ (mrug, mrug)
Na dziś tylko tyle. Gdyby coś się jeszcze zmieniło w trakcie, to poinformuje wan na tym blogu lub na 'Pamiętnym Koncercie'.
Pozdrawiam,
Lilith & Company.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy za komentarze:)