Nadeszła środa. Muszę wyjechać dziś wieczorem. Nie mam zamiaru jutro tłuc się w dzień.
Zadzwoniłam do Rodrigueza, aby go poinformować o mich planach. Umówiliśmy się na drugą w Centrum Handlowym.
Nie będzie zadowolony, albo wyśle ze mną obstawę. Nie lubię, kiedy chce mnie kontrolować. Mam tylko nadzieję, że to nie będzie żaden sztywniak w garniturze. Mike dziś pojechał do studia z samego rana. Gonią ich terminy, a są w dupie. Podobno cierpią na brak weny.
Siedziałam właśnie w kafejce i sączyłam swoje late. Do stolika podszedł czarnoskóry mężczyzna.
- Witaj, Lee. - Uprzejmie się przywitał i usiadł.
- Cześć Joseph. Jak już wiesz, chcę stawić się na wyścigach w Arizonie.
- To czego chcesz jest nieistotne. Nie pojedziesz tam.
- Miałeś nie wpieprzać się w moje życie. Ja cię tylko informuję, że dziś wieczorem wybywam. Jestem w stanie wziąć ze sobą jakiegoś ochroniarza, jeśli ci na tym zależy. Jest tylko jeden warunek, jedzie incognito i nie robicie wjazdu na dzielnice.
- To są dwa warunki.
- Nie zatrzymasz mnie, Rodriguez. Zarekwirowaliście moje znaczne majątki, więc muszę zarobić. Nic legalnego mi się nie podoba obecnie.
- Eileen, wiesz przecież, że nie możemy cię chronić na obcym terenie. Oni rozszerzyli swój zakres działań. Szukają wielu ludzi, którzy im kiedykolwiek zaszkodzili. Nie wiem skąd oni odbierają te rozkazy. Bossów osadziliśmy za kratami, a jeden nie żyje. Muszę cię chronić.
- Dobrze, nie wezmę udziału w wyścigach. Na moje konto przelejcie osiem milionów i będę siedziała spokojnie do czasu, aż nie pojawi się nic nowego.
- Wiesz, że nie mogę tyle przelać na twoje konto.
- A zabrać mogliście dwadzieścia. Oprócz kasy nie mam ani jednego swojego legalnego mieszkania i wszystkich legalnych aut. Wisicie mi o wiele więcej! - Krzyknęłam. Podniosłam się z siedzenia i kiedy już miałam wychodzić, odezwałam się. - Jeśli pieniądze nie znajdą się na moim koncie do czwartej, pojadę na wyścigi. Nie obiecuję, że nie zostawię po sobie żadnych ofiar. Wiesz, że jestem do tego zdolna.
Opuściłam Centrum Handlowe. Pośpiesznie udałam się do mieszkania Mike'a. Spakowałam torbę podróżną i czekałam do godziny czwartej.
Mięli jeszcze piętnaście minut.
W pokoju Shinody znalazłam broń. Cóż nie kwapił się aby ją jakoś specjalnie schować. A skrytka w walizce pod łóżkiem jest tak cholernie banalna.
Spojrzałam na tarczę zegara. Dziesięć minut.
Ciągle sprawdzałam stan konta. Nie ma - okej. Chętnie się przejadę i zgarnę trochę forsy.
Kiedy zbliżała się czwarta i miałam wychodzić - zobaczyłam przelew na koncie.
Frajerzy, czy myśleli, że i tak odpuszczę?
Zaśmiałam się. Zablokowałam konto, aby nikt się nie mógł włamać i cóż pognałam po Kawasaki. Założyłam kask i ruszyłam.
Przez Los Angeles jechałam w miarę z normalną prędkością. Nie chciałam zwracać na siebie uwagi, ale kiedy opuściłam granice miasta - poszłam na całość.
Dwieście mil na godzinę to istotnie dobra prędkość. Tucson jest oddalone o pięćset mil od mojego nowego miejsca pobytu. Jeśli nie napotkam smerfów, to będę tam jeszcze dziś.
Po przejechaniu stu mil, musiałam zatankować do pełna. Weszłam na stację, a tam w telewizji trąbili o samobójstwie Amandy Wittstock. Podobno nie chciałam siedzieć w pace i wybrałam śmierć. Minął już prawie tydzień od otrzymania mojej nowej tożsamości.
Uregulowałam zapłatę i ruszyłam w dalszą drogę. Na autostradzie byłam demonem prędkości. Przemknęłam przed policją i znów zaczęli mnie ścigać. No co do cholery. Lubię się z nimi ścigać, ale dziś nie mam na to ochoty, a może jednak mam? To będzie taka rozgrzewka przed normalnym wyścigiem.
- Panowie, pokażcie ile wyciągniecie z tych zabytkowych samochodów. - Szepnęłam sama do siebie i dodałam gazu.
Najpierw ścigał mnie jeden radiowóz, teraz dołączyły do niego kolejne dwa. Zaczyna robić się coraz ciekawiej.
Uciekałam już dobre pół godziny, aż mi się znudziło i postanowiłam ich zmylić.
Zaczęłam krążyć po mieście, a później ukryłam się w starych magazynach. Kiedy mnie zgubili, pojechałam w dalszą drogę.
Pogoda była piękna. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, ale mi to nie przeszkadzało. Byłam zdziwiona, że na ulicach nie ma korków. Czyżby moi kochani Amerykanie zmienili godziny szczytu?
Dopiero środa, a ja już jestem w Arizonie.
Może by tak odwiedzić kilka miejsc. Jeszcze kilka lat temu, tutaj odnalazłam swoje miejsce. Zawsze lubiłam tutaj przebywać. Słoneczna pogoda, ciągły skwar, który mi nie przeszkadzał. I On. Alex też lubił tutaj przyjeżdżać. W Phoenix często przebywałam w Szkole Tańca. Lubiłam patrzeć jak dzieci uczą się tańczyć balet. Pracowała tam taka miła, starsza pani, która nigdy nie oceniała po wyglądzie. Zawsze dociekała wszystkiego o drugiej osobie.
Znalazłam hotel, w którym kiedyś już mieszkałam. Apartament 107. Tyle grzechu w kilka chwil i ta piosenka "With You"? Nie pamiętam dokładnie tytułu, ale doskonale pamiętam Alexa. Był taki szczęśliwy, a ja razem z nim.
- Czym możemy służyć? - Odezwała się recepcjonistka.
- Chciałabym wynająć apartament na tydzień. - Przytaknęła.
- Mamy tylko jeden wolny. Czy 107 będzie pani odpowiadał?
- O tak, kochana. Na nazwisko Grey Eileen.
Co za zbieg okoliczności.
Wskazała mi jak się tam znaleźć, co było zupełnie niepotrzebne. Boy zabrał mój skromny bagaż. W takim stroju nie pasowałam do otoczenia. Wszędzie bogaci pod krawatami i kobiety w sukniach za kilka baniek. A ja? Ubrana w kombinezon. Ja zawsze się wyróżniam.
Weszłam do pomieszczenia. Nic się nie zmieniło, no może oprócz pościeli oraz obrazu, który zniszczyliśmy.
W uszach zabrzmiała mi piosenka.
Uderzam Ciebie, a Ty oddajesz cios,
Upadamy na podłogę.
Pierwszy raz uderzyłam Alexa. Polała się krew. A później zamieniliśmy się w zwierzęta, które pieprzyły się na tysiące sposobów. Zadawając sobie wiele bólu oraz przyjemności.
Nie, to nie w moim stylu, błagać na kolanach
"Och, proszę, och, kochanie, proszę"
To nie jest sposób w jaki to robię
Nie, nie jestem zdenerwowany
Nie, nie jestem zły
Wiem, że miłość jest miłością,
Miłość i czasami to mnie boli
Z tobą lub bez ciebie
Zawsze będę z tobą
Nigdy mnie nie zapomnisz
Trzymam cię ze sobą
Nie, nie pozwolę ci zabrać mnie do końca mojej liny
Podczas gdy ty ją palisz i torturujesz moją duszę
Nie, nie jestem twoją marionetką
I nie, nie, nie, nie pozwolę ci odejść.
Słowa, które Alex zanucił dla mnie. O tak, to cały on. Nie umiał o nic prosić - zawsze brał to czego chciał. Nigdy o nic nie błagał, bo nie musiał. Zawsze mówił, że nie jest zdenerwowany, a często się wściekał. Nigdy nie był zły. On był demonem w swojej goryczy. Miłość - Miłością. Tego nie rozumiał, a może rozumiał na swój popieprzony sposób? Nasza 'Miłość' była czymś toksycznym. Zawsze był ze mną i nie pozwolił mi upaść samej.
Uśmiechałam się na te wspomnienia. Wtedy było nam naprawdę dobrze i chciałam aby tak pozostało już do końca.
Nigdy nie był moją marionetką, to ja nią byłam. Torturowałam go w bardzo przyjemny dla nas sposób. Bardzo wyuzdany sposób. I nigdy nie pozwolił mi odejść.
Rozpłakałam się. Nie umiałam określić dlaczego. Na pewno nie przez niego. Bo przecież nie będę płakała przez tego sukinsyna.
Dopiero dotarł do mnie dźwięk telefonu. Fakt, często dzwonił. Wyjęłam go z kieszeni i spojrzałam na wyświetlacz. Mike. - Rozłączyłam się.
Na wyświetlaczu miałam osiemnaście nieodebranych połączeń od Mike'a oraz sześć od Rodrigueza. Wyrolowałam ich, a teraz kiedy wrócę nie będzie za wesoło.
Znów zadzwonił telefon. Mike. Nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Gdzie. Ty. Do. Cholery. Jesteś?! - Wykrzyczał. Był wściekły, a mimo to starał się mówić spokojnie. No proszę was, nie lubię przeżywać deja vu.
- W hotelu. Wracam w przyszłym tygodniu.
- Nie. Wracasz teraz. W tym momencie. - Próbuje mi rozkazywać?
- Na rozkazy nie działam. I nie wrzeszcz na mnie.
- Jak mam nie wrzeszczeć, skoro wyrolowałaś Rodrigueza, zajebałaś mi broń i pojechałaś do Arizony?!
Ups, dowiedział się, że zabrałam broń. Mógł ją lepiej schować, jeśli nie chciał, abym się nią pobawiła.
- Na pocieszenie mogę ci powiedzieć, że nikogo nie zabiłam, ani nie nastraszyłam. Mike, uspokój się. Wrócę to porozmawiamy.
- Gdzie jesteś? Radary cię zgubiły.
- To bardzo dobrze. Porozmawiamy w przyszłym tygodniu, a teraz wybacz. Mam zamiar się wykąpać i idę na miasto. Lubię się bawić.
- Nigdzie się nie ruszaj. Za godzinę będę w Arizonie i już na pewno cię znajdę.
- Nie boję się. Do zobaczenia, skarbie. - Rzuciłam sarkastycznie i się rozłączyłam.
Poszłam wziąć prysznic, a następie ubrałam się w letnią, zieloną sukienkę. Włosy podkręciłam na lokówce, zrobiłam delikatny makijaż i w podwiązkę włożyłam pistolet. Jeśli mnie ktoś wkurwi, to może już więcej nie zobaczyć świata. Na nogi nałożyłam glany.
Wyglądam tak niewinnie i niepoprawnie.
Zjechałam windą do recepcji.
- W czym mogę pomóc? - Odezwała się znów ta sama recepcjonistka.
- Gdyby ktoś o mnie pytał, nie ma mnie. Nieważne kim byłaby ta osoba.
- Oczywiście, pani Grey.
Udałam się na miasto. W sumie to tu nic się nie działo. Ruszyłam w stronę baru. Nie mam zamiaru wysłuchiwać długich kazań Mike'a. Jemu potrzebna jest dziewczyna.
Zadowolona z życia, szłam przed siebie i nagle potrącił mnie jakiś mięśniak. Upadłam na tyłek.
- Ja pierdolę, wiem, że jestem człowiekiem o drobnej posturze, ale nie oznacza to, że nie da się mnie zauważyć! - Krzyknęłam. Mężczyzna pomógł mi wstać. Uniosłam oczy ku górze i zobaczyłam miły uśmiech. Ja znam ten uśmiech. Vin. Jak ja go dawno nie widziałam. W sumie od dwa tysiące szóstego. Wyprzystojniał.
- Przepraszam, ale naprawdę cię nie zauważyłem.
- No co ty nie powiesz? - Rzuciłam z sarkazmem. - Przyjechałeś na wyścigi, czy kręcicie kolejne sceny do filmu?
Zapytałam prosto z mostu i dopiero później ugryzłam się w język. No tak, on mnie nie pozna. Wyglądam całkiem inaczej. Genialna Lee.
- Film nakręcony. Dziś tylko wyścigi. - Znów się uśmiechnął. - Jak masz na imię?
- Eileen, ale wszyscy mówią do mnie Lee.
- Eileen. Ładnie. Gdzie się wybierasz?
- Do baru. Muszę się napić.
- Chętnie bym ci potowarzyszył. - Uśmiechnęłam się zachęcająco i ruszyliśmy razem.
Boże, jak ja musiałam się pilnować, aby nic nie wypaplać. Z Vinem znałam się dosyć dobrze. Kilka razy pokazywał mi magiczne sztuczki z samochodami. Dzięki niemu jestem takim dobrym kierowcą.
- Co robisz sama w tym mieście?
- To samo co ty. Czekam na wyścigi uliczne. W ten piątek podobno jest coś bardzo nielegalnego.
- Jeździsz?
- O tak. Ta adrenalina. Kocham szybkość, skarbie. - Weszliśmy do zatłoczonego pomieszczenia. Siedliśmy przy barze i dalej rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Ciągle sączyliśmy drinki, ale nie tak, aby się upić. Po prostu dla rozluźnienia.
Kiedy zbliżała się już trzecia nad ranem, postanowiliśmy wracać do hotelu. To zabawne, ale mieliśmy apartamenty obok siebie.
Przed drzwiami czekał na mnie komitet powitalny.
- No, nie. - Jęknęłam na widok Mike'a, Rodrigueza oraz trzech oficerów policji.
- Coś się stało?
- Ci ludzie mnie prześladują. Nie spuszczają ze mnie wzroku. Nie chcę z nimi rozmawiać.
- Wejdźmy tyłami. Może przenocujesz u mnie?
- Bardzo dwuznaczna propozycja, Vin. Jednak chętnie z niej skorzystam. - Wycofaliśmy się na tyły i weszliśmy do budynku. Zapewne namierzyli mój telefon. A trzeba było go zmienić.
Weszliśmy do apartamentu.
- Czuj się jak u siebie, Lee. - Objął mnie ramieniem. Boże, ja przy wszystkich facetach wyglądam jak kurczak. No nawet przy Chesterze. Do czego to doszło.
- Powiadasz, że jak u siebie? Chętnie pozbyłabym się tej niewygodniej sukienki.
Moje oczy zabłysły. Popatrzył na mnie z pożądaniem i schylił się, aby mnie pocałować. Zarzuciłam swoje ręce na jego szyję, a on uniósł mnie do góry jak piórko. Rozpiął moją sukienkę, a że nie miałam na sobie stanika to byłam już prawie naga. Właśnie tego chciałam. Chciałam się zabawić, więc się bawię.
W zawrotnym tempie pozbyliśmy się zbędnych ubrań. Kiedy zobaczył broń za podwiązką, nieznacznie się uśmiechnął. Odłożył ją na szafkę nocną, a później zaczął całować moje nogi, brzuch, szyję. Wiłam się pod jego pieszczotami. Było mi dobrze. Bawił się moimi co prawda niedużymi piersiami, które ginęły w jego dłoni, ale za to były jędrne i zawsze podniecały facetów. Tym razem też tak było.
Przekręciliśmy się tak, że to teraz ja byłam na górze. Całowałam jego tors, bicepsy i odnalazłam drogę do ust. Usiadłam na jego męskości i delektowałam się cudownym wypełnieniem. Wystarczyło kilka ruchów, a ja już byłam na szczycie.
Kolejne minuty upływały nam na wzajemnej przyjemności. Po trzecim orgazmie, który przeżyłam tej nocy, wtuliłam się w swojego kochanka i padłam w objęcia Morfeusza.
_____
Cześć i czołem,
Rozdział dodany dopiero dziś, bo wczoraj żegnałam się z Panią Ciemności i zdołałam tylko dodać rozdział na ''Pamiętny Koncert".
Ten rozdział jest napisany przez Panią Ciemności (pomysł z Vinem oraz korekta) oraz Kamillę (cała reszta).
Przepraszam, że nie nadążam z czytaniem Waszych blogów, ale rozumiecie - szkoła i dom - cały czas to samo. Minęły dopiero trzy tygodnie od rozpoczęcia roku szkolnego, a ja już mam grafik ze sprawdzianami zapisany do końca października.
W związku z tym, będę dodawała rozdziały tylko raz w tygodniu i to będzie właśnie niedziela.
Zapraszam do komentowania,
Lilith & Company.
Znam ten ból ze szkołą. Mimo że jestem od Ciebie młodsza, też mam cały grafik zajęty:(
OdpowiedzUsuńEkhem... interesujący rozdział. Buntownicza i... towarzyska dziewczyna z Eileen.
Wybaczcie, że krótki i taki jakiś bez składu ten komentarz, ale nie mam pojęcia co mogłabym napisać.
Wszystko mi się podoba.
Pozdrawiam.