Nadszedł wyścig. Dostałam namiary oraz listę uczestniczek. Ścigałam się już z dwoma z wymienionych i muszę powiedzieć, że byli dobrą konkurencją. Ciekawe czy przez ten czas coś się zmieniło.
Ubrałam kombinezon, założyłam kask i ruszyłam Kawasaki na wycieczkę do miejsca spotkania. Pokażę dziś klasę wszystkim. Niech sobie nie myślą, że są jacyś wyjątkowi.
Na miejscu czekał już na mnie Simon oraz jeszcze kilku facetów, których nie kojarzyłam. Może to ktoś nowy?
- Już myślałem, że wymiękłaś. - Simon się odezwał, a później złożył pocałunek na moim policzku.
- Nie miałam takiego zamiaru, kotku. Jestem za dobra w tym co robię, aby się poddać. Kto z dziewczyn jest potencjalnym zagrożeniem?
- Esme. To ta w zielonym kombinezonie przy Kawasaki.
Spojrzałam na nią. Nie wydaje się groźna.
- Dlaczego właśnie ona?
- Wygrała cztery wyścigi z rzędu. Jej Kawasaki osiąga dwieście czterdzieści mil. Do setki przyspiesza w osiem sekund.
- No to nie jest zagrożeniem. Nie wygląda na taką, która jest dobra w tym, co robi. Wygląda bardziej na crossowca, niż ulicznika.
- Jeśli wygrasz, to Honda będzie twoja. Jeśli przegrasz, oddasz Mustanga. - Wyciągnął do mnie dłoń. Przyjęłam wyzwanie. Nie dam jej wygrać.
- Stoi.
Poszłam rozejrzeć się po maszynach konkurencji. Dziewczyny, które uważałam za godne przeciwniczki, zeszły na psy. Brak sponsora i klapa.
W tłumie mignęła mi się sylwetka Mike'a. Co on tu robi? Miał się nie wtrącać i dziś odpuścić.
Rozliczę się z nim w domu.
Będąc wśród swoich, czułam się wspaniale. Nie było żadnych barier, które w jakikolwiek sposób mogłyby mi przeszkodzić. Tutaj jestem sobą.
Jeszcze raz rozejrzałam się po tłumie. Incognito przybyło dużo psów. Jeśli myślą, że dziś nas złapią to się cholernie mylą.
Klasnęłam trzy razy w ręce i ludzie zrozumieli, co się dzieje. Zrozumieli tylko ci, którzy wiedzieli o tajnym sygnale rozpoznawczym. Otoczyło mnie kilku 'goryli' z ochrony.
- Kto? - Zapytał ochroniarz.
- Facet, koszulka polo przy czerwonym Cadillacu z '89. Kobieta w skórzanej miniówce, czarne włosy w warkoczu. Kobieta w jansach oraz koszulce Metalliki, po mojej prawej. Facet przy srebrnej Hondzie CBR 125. Tych trzech przy torze, obok Bentleya.
- Skąd wiesz?
- Zobacz jak się wyróżniają. Wysyłają ciągle porozumiewawcze spojrzenia.
- Dzięki, mała. - Klepnął mnie w tyłek i rozesłał ludzi, aby ich wyprowadzić.
Znalazłam Mike'a, który przybył z Rodriguezem.
- Następnym razem lepiej dobierajcie ludzi do akcji. - Wskazałam głową na wyprowadzanych gliniarzy.
- Skąd wiedziałaś? - Zapytał czarnoskóry.
- To nie mój pierwszy wyścig i nie ostatni. Cieszcie się, że i was nie wsypałam. Powiedz im, aby odeszli bez stawiania się, a nic im nie będzie. Wy też wtopcie się w tłum.
Odeszłam od nich, kręcąc biodrami. Za kilka minut miałam zacząć się ścigać. Postanowiłam się ustawić i przygotować. Podszedł do mnie Simon.
- Znasz umowę. Masz to wygrać.
- Kochanie, dam radę. Stracisz takie cacko. Aż mi cię szkoda.
Konkurencja zaczęła się ustawiać, zamknęłam szybkę i czekałam na start.
Zaczęło się odliczanie. Strzał. Ruszyłam.
Najpierw nie jechałam zbyt szybko. Chciałam dać im przewagę, aby pomyślały, że jestem słaba. Kiedy byłam już na drugim zakręcie przyspieszyłam. Dosyć szybko wyminęłam trzy laski. Zostało mi jeszcze dwie. Już tylko jedna. Esme jest dobra, ale nie na tyle. Trasa zapowiadała się, że ma masę zakrętów. Z taką prędkością wyleci na pierwszym, ostrym. Zaczęłam się z nią równać, ale w ostatniej chwili zwolniłam i zgrabnie skręciłam. Ona nie miała tyle szczęścia i wypadła z toru. Nic poważnego jej się nie stało, ale miałam już nad nią przewagę. Ostatnia prosta. Jeszcze dwieście metrów. Jeszcze sto. Koniec!
Zaszpanowałam jazdą na jednym kółku.
- Mówiłam, że to będzie proste? - Zwróciłam się do Simona, który do mnie podszedł.
- Kurwa, straciłem Hondę i Mustanga. Nie wierzyłem, że jesteś taka dobra.
- Ma się to coś. - Zsiadłam ze ścigacza i poszłam odebrać swoje kluczyki do nowej zabawki.
Odpaliłam. Ten ryk silnika. Bajka.
- Skarbie, pasuje do mnie, prawda? - Zamrugałam oczkami do Anarchisty.
- Pieprz się.
- Wygrałam uczciwie. - Machnął ręką i odszedł. Miał przynajmniej na tyle klasy, aby zachować się godnie.
Do mnie podszedł Mike oraz Joseph.
- Byłaś dobra. Jednak to był nielegal, co oznacza, że muszę skonfiskować ścigacza.
- Pieprz się Rodriguez. Jesteś na moim terenie. Ci ludzi staną za mną murem. Masz tylko Shinode do pomocy, bo wszyscy inni zostali wyprowadzeni. Tą bitwę wygrałam ja. - Uśmiechnęłam się z triumfem i wyższością. Byłam bardzo przebiegła. Wracam do dawnej formy.
- Pamiętaj, że sobie grabisz. Mam już dużo podstaw, aby cię osadzić w pierdlu.
- Jeśli to zrobisz, nigdy nie wytępicie Anarchii. Jestem dla was zbyt cenna. A jeśli się do tego posuniesz, nie będziesz miał nic.
- Próbujesz mnie nastraszyć?
- Nie. Ja tylko stwierdzam fakty.
Mierzyliśmy się na spojrzenia, aż wreszcie odpuścił i odszedł.
- Lee, nie denerwuj go.
- To on niech nie denerwuje mnie. Chcesz pojechać Kawasaki do domu? Muszę zaprowadzić Hondę. - Przytaknął.
Wsiadł na ścigacza i ruszyliśmy. Nie spieszyło nam się nigdzie. Jechaliśmy zgodnie z przepisami. W sumie to myślę, że Mike bałby się nawet szybciej jechać. Dwa koła to nie cztery. Jest różnica.
Zajechaliśmy do hangaru. Tam stały już dwa cudeńka, a teraz dołączyły kolejne dwa. Mustang, Cadillac, Honda i Kawasaki. Moje dzieci. Moja rodzina.
- Lee, jesteś głodna?
- Mogę coś przekąsić. Dziś jest odpowiednia noc, abym dowiedziała się jak stałeś się tajniakiem?
- Myślę, że tak. - Wziął mnie za rękę i poszliśmy do domu.
Ja się przebrałam w z kombinezonu, a później zeszłam na dół. Shinoda krzątał się po kuchni. Coś bardzo ładnie pachniało. Mike gotuje? On umie gotować? Lubię jak facet potrafi się sam sobą zająć. Skoro nie miał jeszcze dziewczyn nawet na pokaz, to musi umieć sam się zajmować domem. A czego się mogłam spodziewać?
- Co gotujesz?
- Danie Meksykańskie.
- Dawno go nie jadałam. Wiesz jak uszczęśliwić kobietę.
- Mi zależy tylko na jednej kobiecie. A ona chyba nie jest zainteresowana. - Popatrzył na mnie wymownie. Zrozumiałam aluzję. Zależy mu na mnie. Nie powinno mu zależeć. Ja go mogę skrzywdzić. Zasługuje na kogoś lepszego niż ja.
- Ta kobieta uważa, że zasługujesz na kogoś lepszego. Ona nie da ci szczęścia.
- Ta kobieta strasznie ma niskie mniemanie. Niech tylko spróbuje. Nie mam zamiaru jej krzywdzić.
- To nie takie proste dla tej kobiety. Za długo była krzywdzona z własnej woli. Nie chce znów tego przerabiać.
Uśmiechnęłam się smutno. Postanowiłam mu pomóc w gotowaniu. Nie ma to jak gotowanie kolacjo-śniadania o czwartej nad ranem.
- Dlaczego mnie odrzucasz, Lee. Powinnaś zauważyć, że nie jestem taki jak on. Zależy mi na tobie.
- A mogę wyjechać, teraz? Już?
- Nie. Nie mogę na to pozwolić.
- Czyli jesteś taki sam. Wszyscy faceci są mierzeni jedną miarą. Nie ważne, czy na to zasłużyli czy nie. Wszystkich traktuję jak zabawki na jedną lub kilka nocy. To zależy, jaki mam nastój.
- Gdybyś była moją kobietą, nie musiałabyś się bawić facetami, a oni nie bawiliby się tobą.
- Ale nie jestem twoją kobietą i nich tak pozostanie.
- Nie poddam się tak szybko. Nie odpuszczę ani ja, ani Chester. Obaj cię pragniemy, ale z dwóch różnych powodów. Jednak jeśli któremuś się uda, to cię nie wypuści. Siłą zawlecze cię do ołtarza.
Ta wypowiedź rozładowała całe nasze napięcie. Znów być panną młodą. Dzień mojego ślubu był wyjątkowy, tym bardziej, że nie był taki zwykły. Wzięliśmy go na Hawajach. Podczas rejsu jachtem po Polinezji Francuskiej. Byliśmy tylko my i kapłan, którego wysadziliśmy na najbliższej przystani. Było nam znakomicie. Spędziliśmy tam 21 dni. Nikt nie wiedział, że się pobraliśmy.
- Masz wypieki na twarzy i błyszczą ci się oczka.
- Przypomniałam sobie mój ślub. Pobraliśmy się po trzech miesiącach znajomości. To było takie szalone.
- W aktach była mowa, że skończyłaś dwadzieścia trzy lata.
- Oficjalnie uroczystość odbyła się rzeczywiście, kiedy miałam tyle lat. To moja matka nalegała, aby urządzić przyjęcie. W rzeczywistości pobraliśmy się 18 czerwca 2002 roku. Ślubu udzielił nam biskup Fryderyk Bronto.
- Opowiedz o tym.
- Chcieliśmy na wakacje pojechać na Hawaje. Jednak w międzyczasie zmieniliśmy zdanie i postawiliśmy na 21-dniowy rejs po Polinezji Francuskiej. Pierwszego dnia, Alex mi się oświadczył. Dostałam platynowy pierścionek ze szmaragdem. To był symboliczny pierścionek. Szmaragdy - bo takie były jego oczy, a platyna jako najtwardszy metal szlachetny, symbolizował nasz związek, który miał przetrwać wszystko. Alex załatwił nam biskupa, a kiedy było już po ceremonii, odstawiliśmy go w przystani. Te dni upłynęły nam cholernie upojnie. Co chwila się kochaliśmy. To były dni świetności naszego związku.
Usiedliśmy do stołu.
- Teraz ty mi opowiedz o sobie. - Nabrałam kęs do ust.
- Lee, nie lubię o sobie mówić. Lubię jak ty opowiadasz.
- Mike, obiecałeś.
- Nie przypominam sobie.
- Okej. Uważasz, że to ciężki temat i nie chcesz mówić, rozumiem. Nie będę nalegała na opowiadanie o byciu tajniakiem. Możesz za to opowiedzieć o studiach tych pokazowych.
- To nie było na pokaz. Naprawdę chciałem kształcić się w kierunku graficznym. Lubię malować i zapewne zdążyłaś zauważyć, że wszędzie walają się jakieś szkice. Ponadto muzyka była całym moim życiem. Nigdy nie robiłem tego na pokaz. A zostanie tajniakiem wyszło samo z siebie. Pewnej nocy obudziłem się i zdałem sobie sprawę, że potrzebuję odskoczni. Wszystko zeszło na dalszy plan. Ważne było tylko to, aby być kimś innym. Skończyłem studia artystyczne, ale w głowie rodził się nowy pomysł. Wszystko się nasiliło, kiedy zobaczyłem jakiś hit filmowy o tajnych agentach i wtedy zrozumiałem, że też chcę taki być. Poznałem Rodrigueza, który okazał zostać moim dobrym przyjacielem. Powiedziałem mu o pomyśle, który zaczyna kiełkować. Wziął mnie pod swoje skrzydła i tak znalazłem się w OŚK. Nigdy dotąd nie miałem podopiecznej, ani podopiecznego na dłużej. Czasami pojawiali się tacy ludzie, ale po tygodniu miałem za zadanie wywieźć ich z kraju i na tym się kończyło. Jednak ty, byłaś w zbyt wielkim niebezpieczeństwie, dlatego mam się tobą opiekować.
- Dlaczego nie chciałeś mi nic powiedzieć?
- Postawiłem sobie pewien cel, który mógł sprawić ci ból. Wstydzę się tego, co sobie obiecałem. I nie chcę, abyś się dowiedziała. Mogłabyś mnie znienawidzić, a tego nie chcę.
- Jeśli zacząłeś, to chcę wiedzieć. Nic nas nie łączy oprócz twojej misji.
- Postanowiłem, że wbrew temu co kazał mi Rodriguez, zamiast cię chronić, oddam cię w ich ręce. Uważałem, że nie zasługujesz na jakąkolwiek pomoc. Ty zabijałaś bez mrugnięcia okiem. Chciałem, żebyś w jakiś sposób zapłaciła za swoje winy.
Łza popłynęła mi po poliku. On nie chciał mnie nigdy mieć przy sobie.
- Chciałem cię uwieść i oddać w ich ręce, ale kiedy zobaczyłem ciebie, twoje smutne oczy, zrozumiałem, że nie mam prawa cię osądzać. Nawet nie wiesz jaki wprowadziłaś zamęt w moje życie. Ten spontaniczny uścisk na początku, kiedy mnie zobaczyłaś. Te rozmowy w kawiarni, gdzie jeszcze mi nie ufałaś, a już coś zaczęłaś o sobie mówić. Tak bardzo cię przepraszam, Lee. Nie wiem, co się ze mną wtedy działo, kiedy wpadłem na tak idiotyczny pomysł.
Siedziałam sparaliżowana. Zabolało. Kolejny dowód na to, że powinnam odejść. Nie powiem prawdy Rodriguezowi. Wymyślę jakąś wymówkę i zniknę. Nie chcę, aby się męczył.
- Nadal tego chcesz?
- Nie, na miłość boską. Tak myślałem tylko po przeczytaniu tego, co nam powiedziałaś. Nie wiedziałem, że ty też masz tak ludzkie uczucia. Opisałaś się jako bezwzględną sukę, która zawsze dopnie swego.
- Bo to prawda. To się nie zmieniło i nie zmieni.
- Ta prawda jest tylko w twoim mniemaniu. Jesteś wyjątkowa. Nie jesteś wcale zła. Przepraszam. - Szepnął. Czy mogłam mu zaufać po tym, co mi powiedział? Czy mogłam mieszkać z nim pod jednym dachem, kiedy on tego nie chce?
- Masz słuszność, powinnam już dawno temu gryźć ziemie. Jednak popełnienie samobójstwa jest czymś ciężkim dla mnie. Nie wyobrażam sobie nawet tego. Wiem co mnie spotka, jeśli mnie wydasz i ktoś rzeczywiście mnie rozpozna. Nie chcę jeszcze umierać, Mike. Chociaż zapewne śmierć byłaby wybawieniem dla duszy.
- Nie mów tak. To była tylko chwila. Byłem zamroczony.
- ''Czarna moja dusza jak czarne me skrzydła.
Czarna moja szata jak czarne me oblicze.
Stłumione już krzyki wewnętrznego chaosu
i rozumne myślenie - zastąpiły marzenia na uwieńczenie losu...
Z Gehenny powstałam by na was ból nakładać,
Abyście cierpieli, tak jak ja cierpiałam.
Zgładzona bestialsko z popiołów powstałam,
Nikt mnie nie uniknie bo Ja Czarna Dama.
Me serce kamienne nigdy więcej nie zabije,
Będzie wiecznie zaklęte w Lodu bryle.
Swą czarną aurą Słońce pokrywam.
Jako Cień, walkę z uczuciami wygrywam*. - Wyszeptałam mu fragment ze spektaklu', na którym to grałam - w czasach gimnazjalnych - główną rolę Czarnej Damy. Te słowa były o mnie. Nikt nie rozumiał znaczenia tego poematu, który wygłosiłam. Ja go zrozumiałam od razu, dlatego dostałam główną rolę. Autorka przedstawienia ściśle ze mną współpracowała. Miałyśmy podobną duszę. Ona była Gotką, której nikt nie rozumiał. Ja to nastolatka, która dąży do władzy. Łączył nas jeden cel - pokonać wszystkich.
- Co to było? - Zapytał, wpatrując się we mnie.
- To jest prawda o mnie. Jestem Czarną Damą. Alex zwykł mawiać, że jestem Anielicą z Piekła Rodem. Na pozór delikatna i krucha, a w środku mocna i niezniszczalna. Moi dawni znajomi też mawiali, że mam dwa oblicza. Potrafiłam być Diablicą dla swoich wrogów i Aniołem dla przyjaciół. Zawsze byłam nieodgadnioną istotą i dalej taka jestem.
- Jak mogę wynagrodzić ci to, moje postanowienie?
- Tego nie da się naprawić. Chciałeś mojej śmierci, Mike. Jednak jak twierdzisz to było kiedyś. Jeśli teraz jest inaczej, nie mam podstaw, aby cię znienawidzić. Co do jednego miałeś rację. Potrafię zabijać z zimną krwią. Przykładem tego może być Alex. Wpakowałam mu trzy kulki i podpaliłam dom. Spaliłam doszczętnie swoje dawne życie.
Wstałam od stołu i poszłam do swojego pokoju. On mnie nie zatrzymywał. Oboje musieliśmy odpocząć od tego, co się dziś wydarzyło.
Zasnęłam równo, ze wschodem słońca.
*"Sekta" to autentyczne przedstawienie, w którym grała Lilith jako Czarna Dama. Osobiście byłam na jej debiucie i muszę powiedzieć, że wyglądała jakby naprawdę nią była. Do dziś nie mogę zapomnieć tych pustych oczu, kiedy mówiła cały poemat. Światło, które pochodziło z zapalonych pochodni, dodawały jej mrocznego charakteru. Wszystkie dziewięć wspomnianych żywiołów było imitowane laserowo, co dawało spektakularny widok. Chyba po tym przedstawieniu dostała zaproszenie na warsztaty teatralne do Kielc. Jednak tam nie pojechała, bo sztuka była wystawiana jeszcze kilka razy. To przedstawienie miało odwieść nastolatków od wpadania w nieznane towarzystwo.
______
Witam wszystkich w popołudniowych godzinach (u was późny wieczór),
Kolejny rozdział dodany i znów mówi o przeszłości Lee, ale też jest trochę więcej Shinody:)
Nie ma co się rozpisywać.
Dziękujemy za komentarze,
Pozdrawiam,
Pani Ciemności & Company.
Przepraszam, że nie skomentowałam ostatniego rozdziału. Nie miałam czasu - wiadomo szkoła, nauka itp. Bardzo dziękuję za dedykacje w poprzednim rozdziale.
OdpowiedzUsuńSpodobał mi się ten rozdział jak i ten poprzedni. Wcześniej można było dowiedzieć się o przeszłości Eileen, a tu trochę o Mike'u. Przyznam, że jestem lekko zszokowana, tym co powiedział, ale cieszę się, że zmienił o niej zdanie.
Bardzo ciekawe nawiązanie do tej sztuki, która swoją drogą bardzo mnie zaintrygowała.
Czekam na następny rozdział i pozdrawiam! :)
Stwierdziłam, że jedyną zaletą kończącej się niedzieli jest pojawianie się rozdziału na tym blogu... :)
OdpowiedzUsuńChciałam skomentować w tym dniu, w którym wyszedł ale finalnie nie mogłam, więc nadrabiam teraz.
Szkoda mi tych relacji między Lee i Mikiem, mam nadzieję, że nie macie w planach skłócenia ich czy coś w tym stylu... Tak bardzo podoba mi się fabuła tego opowiadania, będzie mi bardzo szkoda, jak coś się drastycznie zmieni...
Rozdział... Mroczny. Lubię takie. Ten fragment z przedstawienia bardzo tu pasował i spodobał mi się. Też grałam w przedstawieniach, ale szkolnych, bardzo niedorobionych, zazdroszczę spektaklu.
Mam nadzieję, że następny rozdział uda mi się od razu przeczytać. Już nie mogę się doczekać. :)